Koronawirus: System wyławiania podróżnych zagrożonych chorobą nie działa? Na luki w ochronie wskazują sami lekarze
Lekarze apelują, by z powodu koronawiurusa nie wpadać w panikę, ale nie kryją obaw z powodu dziurawego systemu monitorowania podróżnych przylatujących z Chin.
Dwaj mężczyźni z podejrzeniem koronawirusa, przyjęci w czwartek do wrocławskiego szpitala czują się dobrze i nie mają żadnych objawów choroby - podkreślają lekarze ze szpitala zakaźnego przy ulicy Koszarowej. Uspokajając, wskazują jednak na luki w systemie kontroli podróżnych, którzy przybywają do nas z terenów zagrożonych epidemią, szczególnie z Chin.
Przykładem może być jeden z pacjentów pozostających pod obserwacją, który dopiero tydzień po powrocie z Wuhan, sam zgłosił się do szpitala przy Koszarowej. - W przypadku około 6 tysięcy obywateli krajów azjatyckich w tym Chińczyków, którzy u nas inwestują i pracują pod Wrocławiem, często też zmieniają się podróżując, możemy mówić o wielkim problemie - przyznał prof. dr hab. med. Krzysztof Simon, dyrektor Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii z ul. Koszarowej we Wrocławiu.
Jego zdaniem należy zadać pytanie o jakość kontroli na lotniskach, szczególnie na tych największych jak Chopina w Warszawie, gdzie bezpośrednio przylatują samoloty z Chin (PLL LOT wstrzymał loty do 9 lutego), czy nawet na europejskich hubach takich jak Frankfurt, Monachium, Paryż, Londyn. - My jesteśmy lotniskiem końcowym i u nas jakoś to funkcjonuje, ale widać, że tam nie - ocenił prof. Simon.
[polecane]19706147;1;Przeczytaj - to ważne[/polecane]
Monitoring? Kontrolują tylko część podróżnych
„Jesteśmy przygotowani, że koronawirus dotrze do Polski wcześniej czy później. W tej chwili wszystkie samoloty przylatujące z Chin są monitorowane, a na lotnisku służby sanitarne przeprowadzają badania pasażerów” - zapewnia Ministerstwo Zdrowia na swoim Twitterze. Jak wygląda taki monitoring? Każdy pasażer po wylądowaniu samolotu z Chin lub z Azji oddaje personelowi medycznemu na lotnisku „kartę lokalizacyjną”. Przy wypełnianiu tego dokumentu prosi się o podanie kontaktu i miejsca pobytu w Polsce. Karty są przekazywane do odpowiednich służb sanitarno-epidemiologicznych, które w razie potrzeby (na szczeblu centralnym, bądź wojewódzkim) kontaktują się z tymi osobami. Formularze - jak tłumaczą służby - rozdaje się na wypadek, gdyby była potrzeba skontaktowania się z tymi pasażerami. Jak nas zapewniono, także na wrocławskim lotnisku działają procedury, które regulują postępowanie w przypadku pasażerów, którzy zgłaszają złe samopoczucie i podejrzewają u siebie zakażenie koronawirusem (przebywali w epicentrum zakażenia lub okolicach, mieli kontakt z osobami zakażonymi etc.).
- Pasażer może zgłosić ten fakt na pokładzie samolotu lub już na lotnisku, kontaktując się ze służbami lotniskowymi, które skierują go do punktu medycznego. W pierwszym przypadku - linia lotnicza informuje wieżę kontroli lotów, a ta służby lotniskowe o zaistniałej sytuacji. Pasażerowie, jeszcze na pokładzie, zostają poinformowani o postępowaniu w przypadku zakażenia oraz wypełniają karty lokalizacyjne (które trafiają do Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego). Pasażerem, w obu sytuacjach, zajmuje się lotniskowa służba medyczna, po czym zostaje on przewieziony do szpitala w celu diagnostyki - tłumaczy Aleksandra Palus z biura prasowego Portu Lotniczego we Wrocławiu.
W obu przypadkach o sytuacji informowane są odpowiednie służby - Powiatowy Inspektorat Sanitarny oraz odpowiedzialne zewnętrzne służby medyczne, a także - w przypadku pacjentów, którzy zgłaszają się na lotnisku – dodatkowo Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego oraz Centrum Zarządzania Kryzysowego ULC, które kontaktuje się w tej sprawie z linią lotniczą.
Koronawirus we Wrocławiu? Chińczyk i Polak w szpitalu. Panika pacjentów
Tyle teoria, a w rzeczywistości okazuje się, że kontrolne sito ma dziury. Przez nie przenikają osoby, które przylatują z Chin do Polski z przesiadkami i trafiają na wrocławskie lotnisko, jako podróżni z Paryża, Frankfurtu czy z Londynu nie informując, że podróż rozpoczęli w Chinach.
Ministerstwo Zdrowia, zapytane przez nas, czy procedury kontrolne na lotniskach będą zmienione i uszczelnione, jak na razie odpowiedziało.
Mimo wszystko jesteśmy bezpieczni - zapewniają wrocławscy lekarze
- Zachowajmy spokój, koronawirusy są obecne na cały świecie i odpowiadają za powszechne choroby przeziębieniowe i jakoś nikt specjalnie nie umiera - zaapelował prof. dr hab. med. Krzysztof Simon na specjalnej konferencji prasowej zwołanej w szpitalu przy ulicy Koszarowej. Zapewnił, że personel jego placówki przygotowany jest na wszelkie scenariusze, ale narzekał na media, które donosząc o koronawirusie, straszą ludzi. - Taki mieszkaniec Nadoodrza czy Przedmieścia kichnie, czy poczuje się gorzej i spanikowany przyjeżdża do nas, bez żadnych objawów, żąda pełnej diagnostyki oraz leczenia - powiedział szef kliniki. Przypomniał, że zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Zdrowia osoby, u których nie stwierdzono żadnych objawów, powinny być leczone w domu i obserwowane przez lekarzy POZ. Tylko ci pacjenci, którzy mieli kontakt z przyjeżdżającymi z terenów zagrożonych, mają wysoką temperaturę i objawy zapalenia płuc, powinni trafiać do szpitali, w których funkcjonują oddziały zakaźne. Tak też stało się z Chińczykiem i Polakiem, którzy przylecieli do Wrocławia z Chin, trafili na Koszarową i pozostają w szpitalu na obserwacji. Resort zdrowia wskazał w naszym regionie cztery szpitale, w których powinni być przyjmowani pacjenci z podejrzeniem koronawirusa. Oprócz wrocławskiego szpitala przy Koszarowej, jest jeszcze Uniwersytecki Szpital Kliniczny przy Borowskiej, Specjalistyczny Szpital im. Alfreda Sokołowskiego w Wałbrzychu oraz ZOZ przy ulicy Jeleniogórskiej w Bolesławcu.
Prof. Krzysztof Simon podkreślił, że nie powinniśmy obawiać się kornonawirusa, który jest agresywny i zabija tylko w Chinach i że teraz groźniejsza dla nas jest grypa z powikłaniami. - Śmiertelność w przypadku koronawirusa nie jest taka duża jak w przypadku SARS czy MERS (śmiertelność na poziomie od 20 do 30 proc. zakażonych) i sięga około 2-3 proc. osób, które zachorowały. Umierają głównie starsi ludzie, kobiety w ciąży i osoby z obciążeniami chorobowymi. W Europie i świecie poza Chinami nikt nie umarł - zaznaczył prof. Simon.
Koronawirus szerzy się drogą kropelkową i brudnych rąk, jak wszystkie tego rodzaju schorzenia - podkreślił dyrektor szpitala przy Koszarowej, jednak jego zdaniem w naszych warunkach noszenie maseczek nie ma większego sensu. Wskazał za to na zagrożenia związane z grypą. - Jest u nas fatalny zwyczaj ludzi kichających, prychających niezabezpieczających się w komunikacji publicznej. Do tego dochodzi dość powszechne nieszczepienie się przeciwko grypie - wyliczał prof. Simon. Jego zdaniem takie zachowania stanowią o wiele większe zagrożenie niż koronawirus i przypomniał o dokładnym myciu rąk.
[polecane]19702241;1;Zobacz także[/polecane]
[polecane]19706147,19708805,19708039,19705115,19702241;1;Zobacz także[/polecane]