Kościółek palił się wolno, ale wóz strażacki utknął...
Uderzył piorun, a zaraz potem drugi i wieża kościółka w Zawadzie Książęcej stanęła w ogniu. - Kościółek był drewniany, więc pewnie szybko płonął? - zagadujemy Jana Barona, miejscowego kronikarza. - Wcale nie, na początku ledwo się tliło, udałoby się ugasić, gdyby nie splot nieszczęśliwych okoliczności - mówi.
Pożar wybuchł 19 czerwca 1992 roku podczas szalejącej burzy. - Kościółek był świeżo po remoncie, drewniany dach zaimpregnowany, dlatego "nie pił wody". Strażacy lali, a ona spływała - wspomina Jan Baron. Ale to nie wszystko. Strażacy przyjechali pod kościółek św. Jana Nepomucena bez wody. Pojechali napełnić auto na żwirownię do Łęgu i tam ich samochód gdzieś utknął. Trzeba było go wyciągać, a nasz zabytek powoli sobie płonął - mówi Baron.
Dramat rozgrywał się bardzo długo. - Wróciłem z pracy, zdążyłem na rowerze kilometr przyjechać. Ludzie wynosili ławki ze środka. Ksiądz zdążył hostię wyciągnąć, a wieża płonęła - mówi obrazowo kronikarz. - Nie było czym gasić, za ołtarzem była tylko jedna mała gaśnica, kopidoł wyszedł na wieżę z wiadrem z piaskiem - dodaje.
Cała Zawada żałowała utraty cennego zabytku, a Jan Baron najbardziej, bo kościółek stał na ziemi podarowanej przez jego pradziadka. Ba! Pradziadek, Johan Baron przywiózł świątynię do Zawady.
- W 1869 roku drewniany kościółek został przetransportowany do naszej wsi z raciborskiego Ostroga. Rozebrali go, a potem na wozach ciągniętych przez konie wieźli. Kilka gospodarzy z Łęgu i Zawady było zaangażowanych w tę operację. Mój pradziadek podarował pole pod kościół i cmentarz - dodaje Jan Baron.
Kościół spłonął doszczętnie, a mieszkańcy Zawady stracili zabytek z 1642 r. zbudowany przez hrabiego Jerzego Oppersdorff w Raciborzu Ostrogu. - Po dawnym kościółku, na miejscu którego stoi teraz kaplica cmentarna, pozostał nam obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i figura św. Jana Nepomucena - wspomina ks. Andrzej Śmieszek, proboszcz z Zawady Książęcej.