Kosmiczne Katowice leciały tam, gdzie nie dotarł nawet Gagarin
Katowice były ziemskim ucieleśnieniem marzeń o budowie kolonii na odległej, obcej planecie: latające spodki lądowały tu przecież w krajobrazie iście księżycowym. Dzięki architektom, miasto w latach 60-70 znalazło się na moment w innej galaktyce.
„Zamiast wyścigu zbrojeń: wyścig ku gwiazdom” - wielki balon z tym napisem 53 lata temu unosił się nad boiskiem Baildonu. Choć wtedy w Katowicach produkowano nie astronautów, a przodowych, nie było w Polsce miasta o tak pozaziemskich horyzontach.
W rozgrywającym się w 1961 roku znakomitym filmie braci Coenów „Inside Llewyn Davis” trójka młodych muzyków śpiewa protest song o takiej treści: „Drogi panie Kennedy, proszę, nie wysyłaj mnie w kosmos. Mam 1,88 m wzrostu. Jak zmieszczę się do 1,5-metrowej kapsuły?”. Co prawda utwór jest tylko przeróbką oryginału, w którym chodziło o sprzeciw wobec udziałowi w wojnie w Wietnamie, ale znakomicie oddaje nastrój lat 60., w których cały świat oddał się najróżniejszym rozważaniom na temat skutków nadchodzącej kolonizacji kosmosu.
Nic z niej oczywiście nie wyszło, a zamiast ziemskich przystani na Marsie, zaczęliśmy budować marsjańskie przystanie na Ziemi. Jedną z nich próbowano założyć w miejscu, które wtedy z orbitalnej perspektywy wyglądało co najwyżej jak wielka chmura dymu. W Katowicach.
Po Śląsku z Tierieszkową
Zimna wojna, która kategorycznie podzieliła świat na dwa wrogie obozy, jednocześnie zmobilizowała najwybitniejsze umysły epoki w jednym dążeniu - do podboju wszechświata. W 1957 roku ZSRR wystrzelił na orbitę Sputnika, 4 lata później - Jurija Gagarina, 8 lat później - Aleksiej Leonow stał się pierwszym człowiekiem, który wyszedł w przestrzeń kosmiczną. Pozostający początkowo w tyle Amerykanie w 1968 roku wysłali załogę Apollo 8 poza orbitę okołoziemską, w 1969 roku wylądowali na Księżycu, a w roku 1976 zrobili pierwsze zdjęcia powierzchni Marsa.
Te gwiezdne wojny tylko pozornie rozgrywały się wyłącznie ponad głowami zwykłych obywateli. Epoka „space age”, jak określono rywalizację o prymat w kosmosie pomiędzy USA i ZSRR, stała się dla wszystkich ludzi wyjątkowo treściwą pożywką - od artystów, projektantów odzieży, samochodów, przedmiotów codziennego użytku, po architektów powojennego modernizmu.
W 1958 roku, a więc rok po radzieckim Sputniku, na przedmieściach Brukseli otwarto Atomium. Trzy lata później w Los Angeles powstała najbardziej charakterystyczna konstrukcja tamtejszego lotniska - kosmiczny Theme Building, koncept żywcem wyjęty z animowanego serialu „Jetsonowie”.
W 1962 roku ukończono wieżę Space Needle, ikonę Seattle. Zachodnie wybrzeże USA to do dziś świątynia architektury nurtu „space age” (w tym typowo amerykańskiego stylu „googie”), ale takie budowle wznoszono w tym czasie również po naszej stronie żelaznej kurtyny. W 1966 roku na Śnieżce zaczęto stawiać obserwatorium meteorologiczne przypominające galaktyczną przystań. W 1967 roku w Bratysławie ruszyła budowa Mostu SNP, z latającym spodkiem (z restauracją w środku) na szczycie pylonu.
W erze sowiecko-amerykańskich gwiezdnych wojen Śląsk, ze swoją industrialną potęgą, był mentalnie bliżej kosmicznego bezkresu niż kiedykolwiek w swojej historii. To u nas, na granicy Chorzowa i Katowic, stanął w 1955 roku (a więc 2 lata przed oficjalną inauguracją ery „space age”) jeden z pierwszych w Europie budynków tak zdecydowanie nawiązujących do rozbudzanych dopiero marzeń o latających spodkach i odległych cywilizacjach: Planetarium Śląskie. Jego autor, Zbigniew Solawa, w 1957 r. zasłynął nie mniej futurystyczną, niezrealizowaną koncepcją kościoła w Nowej Hucie. Świątynia przypominała gotową do startu rakietę.
Katowice były gotowe do podboju wszechświata, gdy w 1959 r. ogłoszono wyniki konkursu na halę widowiskową, którą, na polecenie Jerzego Ziętka, przeniesiono do ścisłego centrum miasta. Zwycięski projekt gwiazdorskiego zespołu warszawskiego architekta Jerzego Hryniewieckiego zakładał budowę czegoś kosmicznego - latającego spodka o nieziemskich proporcjach. Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego Katowice? Czemu nie Warszawa?
Zabawne, że inwestycje z czasów gwiezdnych wojen w Katowicach w pewnym sensie odpowiadały wyobrażeniom ludzkości o ujarzmianiu obcych, niegościnnych globów. Przecież tak planetarium, jak i Spodek, powstawały w krajobrazie iście księżycowym - na poprzemysłowych nieużytkach i dymiącej ziemi.
Kosmiczne fascynacje Ślązaków, podsycane przez propagandę triumfu myśli technicznej ZSRR, też były paradoksem. Gdy w Katowicach wciąż świeże były wspomnienia o Stalinogrodzie, masowo zachwycano się kolejnymi osiągnięciami radzieckich astronautów. W 1961 r. Katowice odwiedził Gagarin. 1,5 mln ludzi, którzy wiwatowali na jego cześć, na Śląsku zobaczyło na własne oczy, do czego, własną pracą, może dojść skromny hutnik. W 1963 r. urządzono kolejne tournée po regionie bohaterów pozaziemskich eksploracji w barwach CCCP: Walentiny Tierieszkowej i Walerija Bykowskiego.
Propaganda wyciskała kosmiczny owoc do ostatniej kropli. Załoga Orła Białego uczciła przyjazd herosów wykonaniem dodatkowych 480 ton blendy surowej, ołowiu i blendy suchej. Kopalnia Barbara-Wyzwolenie zapowiedziała, że do końca roku wydobędzie 1650 ton węgla ponad plan.
Trudno sobie wyobrazić, by PRL-owskie media inaczej przedstawiały to zjawisko. Ale, pomijając jego specyfikę, trzeba pamiętać, że lata 60., dzięki wierze w sprawczą moc nauki, były epoką wielkich ideałów, wbrew pozorom, podobnych na Wschodzie i na Zachodzie. Nie tylko „Trybuna Robotnicza” pisała, że ludzie niebawem podporządkują sobie kosmos. Przecież takie same wizje snuł przed wolnymi Amerykanami prezydent Kennedy. I ta wyobraźnia kiełkowała w poszukujących swojej tożsamości Katowicach.
Gwiezdna flota czeka na sygnał
W 1965 roku na Koszutce otwarto kino Kosmos. Budynek zaprojektowany przez Stanisława Kwaśniewicza był po prostu niezłym modernizmem, ale na katowickich pocztówkach, roziskrzony światłami, z neonem, przypominał wnętrza, jakie wymarzył sobie Stanley Kubrick w „Kosmicznej odysei”. Trzy lata wcześniej przy Rynku stanął dom handlowy projektu Juranda Jareckiego. Jarecki nazwał go Zenit. Jak „punkt na niebie dokładnie ponad pozycją obserwatora”.
Jerzy Gottfried, inny wybitny budowniczy Katowic, przyznawał w rozmowie w DZ, że w swojej pracy nigdy nie zakładał, że koncepcja, którą stworzy musi posiadać walory socrealizmu, modernizmu czy innego nurtu. „To po prostu zawsze było podążaniem za nowoczesnością” - mówił. Tak samo z „architekturą kosmiczną”. W latach 60. na całym świecie nowoczesność miała galaktyczne oblicze i utkana była z wyobrażeń o kolonizacji planet. Gottfried w 1961 roku rozpoczął realizację jednego ze swoich najbardziej „nieziemskich” projektów - Ośrodka Postępu Technicznego w Katowicach, na skraju WPKiW.
Gdyby jego kompleks piramid i spodków, ozdobionych kosmicznym łukiem rodem z St. Louis, powstał gdzieś w okolicach Los Angeles, byłby uważany za klasyczne dzieło okresu „space age”. Z jednej strony, pokazuje to uniwersalny język, jakim mówili architekci z obu stron zimnowojennego podziału. Z drugiej, może być powodem do wstydu, bo OPT od lat popada w ruinę. W 1972 r. właśnie tam prezentowano szczytowe osiągnięcia radzieckiej astronautyki. Do Katowic przetransportowano m.in. model kosmodromu Bajkonur, statek Sojuz, pojazd księżycowy Łunochod oraz próbkę gruntu przywiezioną ze Srebrnego Globu. Gościem specjalnym był kosmonauta Borys Wołynow.
Do naszych czasów nie przetrwało inne świadectwo kosmicznych lat 60-70. w WPKiW - pływająca kawiarnia w kształcie latającego talerza, w której serwowano ponoć najlepszą kawę w okolicy. Nie ma też dworca kolejowego w Katowicach, który miał wiele z klimatu „space age”. Dodajmy, że brutalizm przez wielu uważany jest właśnie za jeden z nurtów „gwiezdnej ery”. Jeszcze więcej obiektów w tym stylu w mieście... w ogóle nie powstało. Przy otwartym w 1971 roku Spodku miały stanąć dwa spodki mniejsze z pływalniami. W tym samym czasie rozstrzygnięto konkurs na kompleks biurowy przy ul. Mickiewicza (dzisiejsze wieże Stalexport).
Zwycięska praca Jareckiego zakładała budowę trzech przeszklonych wysokościowców, u stóp których do startu szykował się… tak, kolejny piękny pojazd pozaziemski. Swoją drogą, podobny spodek Jarecki zamierzał „dokleić” do gmachu Skarbka, gdy szefowie PSS Społem chcieli stworzyć przy swoim domu handlowym kawiarnię. Z kolei gdy w 1975 roku w Parku Kościuszki lokowano Centralny Ośrodek Kultury, wybrano projekt prof. Jerzego Witeczka i Wiktora Jackiewicza, który do dziś przypomina krążownik imperium z „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa.
Prawdziwe gwiezdne wojny wkrótce potem okazały się niewypałem i przykrywką dla zimnowojennej propagandy. Nie zamieszkaliśmy na Księżycu, nie zdobyliśmy Marsa, ale gdy świat tracił w tej dziedzinie złudzenia, Katowice wciąż myślami były dalej niż kiedyś dosięgnął wzrok Gagarina. W latach 80. Osiedle Tysiąclecia ozdobiły efektowne wieżowce, zwane popularnie „Kukurydzami”. Ich projektanci, Henryk Buszko i Aleksander Franta, zainspirowali się gmachami Marina City w Chicago wybudowanymi 20 lat wcześniej. Marina City to klasyka stylu „space age”.
Klucz do rozwikłania kosmicznej tajemnicy Katowic może też być filmowy, jak we wstępie. Mistrz Teofil Ociepka sportretowany przez Lecha Majewskiego w „Angelusie” spodziewał się, tu na Śląsku, zniszczenia ludzkości przez promień Saturna.