Rozmowa z JERZYM RAFALSKIM z Centrum Popularyzowania Kosmosu „Planetarium - Toruń” o asteroidzie, która nas właśnie mija.
Właśnie mija Ziemię kilkusetmetrowa asteroida. Niektóre media wieszczą koniec świata i liczne zagrożenia, ale nie idźmy tą drogą...
Zbliżenie nastąpiło w środę, ale nie było żadnego zagrożenia! Często wydaje się nam, że jak coś leci w stronę Ziemi, to już nam zagraża. Najfajniej jest pokazać wszystko w odpowiedniej skali: jeśli Ziemia byłaby dużym jabłkiem lub pomarańczą, to nasza asteroida miałaby wielkości bakterii w odległości osiemnastu-dwudziestu metrów od jabłka. Właśnie teraz taka „bakteria” - asteroida przelatuje w dużej odległości od „jabłka” - Ziemi. Kiedy wszyscy mówią, że to duże ciało i przelatuje blisko nas, to astronomowie się uśmiechają i mówią, że to są tylko statystyki. Tego typu ciał przelatujących w okolicach, o których rozmawiamy, jest naprawdę dużo. Możemy spać spokojnie.
Często mniejsze i większe asteroidy mijają Ziemię?
Oj tak, co kilka dni. Głównie są to asteroidy wielkości kilku metrów. Ta ma może sześćset, może osiemset metrów. Jest dość duża.
Mówimy o średnicy?
Tak, choć rozmawiamy o nieregularnym okruchu. To taki kosmiczny ziemniak, nieregularny kartofel, który powoli się obraca. Mówimy o 600-800 metrach wielkości, to bardziej prawidłowe.
Przepraszam, a gdyby coś takiego uderzyło - odpukać - w Ziemię, to jaki wywołałoby efekt?
Na pewno przetrwałoby życie. Globalnym zagrożeniem są asteroidy większe niż dziesięć kilometrów. Taka asteroida uderzyła 65 milionów lat temu, kiedy wyginęły dinozaury i trzy czwarte wszystkich żyjących gatunków na Ziemi. To była globalna katastrofa. Zrobiło się ciemno, ponieważ wszędzie w atmosferze rozprzestrzeniły się pyły. Przez wiele miesięcy było ciemno i zimno. Padła wegetacja, wyginęło wówczas również mnóstwo zwierząt. Spowodowała to asteroida o średnicy 10 kilometrów. Teraz rozmawiamy o asteroidzie wielkości niecałego kilometra. Gdyby uderzyła - doszłoby do lokalnego zagrożenia. Pewnie w promieniu setek, może tysięcy kilometrów spowodowałaby to zniszczenia, ale na pewno nie doszłoby do tzw. zimy nuklearnej - globalnego zaciemnienia Ziemi, ponieważ pyły nie zakryłyby wszędzie Słońca. Gdyby asteroida uderzyła w ocean - wywołałaby potężne fale tsunami, które stanowiłyby duże zagrożenie. Zmiotłyby wszystko na swojej drodze w odległości co najmniej kilkudziesięciu kilometrów. To mógłby być największy problem na świecie.
Czy warto wpatrywać się w niebo? Czy ci uczniowie, z którymi ma Pan zajęcia w toruńskim planetarium, zapamiętają to spotkanie i może w przyszłości będą badać gwiazdy?
Zdecydowanie tak! Już dziś widać, jak wielu studentów astronomii czy młodych astronomów, którzy nas odwiedzają, przyznają: - Byłem, byłam w toruńskim planetarium podczas wycieczki w podstawówce. Teraz albo nas odwiedzają, albo już u nas pracują. Widać, że taką pasję można w młodych ludziach zaszczepić. Zresztą w Stanach Zjednoczonych już w latach 60. ubiegłego wieku zauważono, że kiedy otwierano program lotów kosmicznych na Księżyc, to powstało wtedy bardzo dużo planetariów. Właśnie po to, by popularyzować astronomię i loty w kosmos. Musimy popularyzować astronomię i pokazywać, że kosmos jest bardzo ciekawy.
Co Pana urzekło w astronomii? To miało związek z jakimś wydarzeniem, programem kosmicznym?
Kiedy byłem w przedszkolu, tata pokazał mi Wielki Wóz. Po raz pierwszy zobaczyłem nocą gwiazdy. A mama opowiadała mi o pięknej komecie wiszącej po zachodzie Słońca nad lasem. Bardzo chciałem ją zobaczyć i kiedyś wreszcie zobaczyłem bardzo jasną kometę.