Koszykówka wraca w Rzeszowie do łask
Koszykarze SSK Rzeszów wywalczyli awans do 2 ligi. Z trenerem Łukaszem Lewkowiczem rozmawiamy m.in. o tym sukcesie i potrzebie współpracy z miastem. - Liczymy, że w mieście się na nas nie obrazili i będziemy mogli liczyć na pomoc - mówi szkoleniowiec.
O ulubione powiedzenie chyba już pytać nie muszę?
(śmiech) Faktycznie, udało nam się awansować za trzecim podejściem, a więc powiedzenie „Do trzech razy sztuka” w naszym przypadku miało zastosowanie i się sprawdziła.
Przybyło sporo siwych włosów?
Niby nie nakładaliśmy na siebie presji i nie nastawialiśmy się, że musimy awansować, ale nie da się ukryć, że gdzieś z tyłu głowy to siedziało. Pojawiał się więc stres, a z czasem i presja. Turniej finałowy kosztował nas więc sporo nerwów.
Turniej finałowy w Żarach to była najlepsza wasza koszykówka?
Wydaje mi się, że tak. Już po turnieju półfinałowym w Legionowie mogliśmy być zadowoleni i nawet jak analizowałem sobie tamte mecze już po turnieju, to byłem z nich bardzo zadowolony. A w Żarach zagraliśmy jeszcze lepiej. Przede wszystkim świetnie broniliśmy, byliśmy zespołem i jeden drugiego cały czas nakręcał. Mieliśmy też indywidualności. Krzysiek Banyś był prawdziwym liderem i mordował rywali tymi swoimi niekonwencjonalnymi rzutami. Świetnie grał Maciek Żmudka, a na deskach walczył Kuba Krupa. On ma 190 cm wzrostu, a jak sobie popatrzyłem na statystyki baraży to miał najwięcej zbiórek ze wszystkich drużyn. Z nim jest też niezła historia. Zaraz przed wyjazdem na turniej finałowy doznał w pracy urazu oka i nie było pewne czy da radę grać. W drodze do Żar musiał się zatrzymać w szpitalu we Wrocławiu i tam pomógł mu lekarz. Wszystko skończyło się więc dobrze. Na pochwałę zasługuje jednak cały zespół, który był monolitem. Bez tego awansu by nie było.
Drużyna przede wszystkim pokazała charakter, bo wygrane ostatecznie mecze długo nie układały się po waszej myśli...
Szczególnie ten pierwszy, który był kluczowy. Wiedzieliśmy, że taki turniej trzeba dobrze zacząć. Pierwsza kwarta nam nie wyszła. W drugiej było lepiej, ale jeszcze nie tak jak powinno być. W szatni najpierw chłopaki powiedzieli sobie kilka mocnych słów, a później my poprawiliśmy (śmiech). Na drugą połowę wyszedł inny zespół i zwyciężył. W starciu z gospodarzami też zespół przeszedł metamorfozę po przerwie, udało nam się odwrócić losy tego meczu i zapewniliśmy sobie awans.
Po tym sobotnim spotkaniu mocno świętowaliście?
W granicach rozsądku (śmiech). Na pewno musieliśmy trochę emocji z siebie upuścić, ale chcieliśmy wygrać cały turniej, a więc o szaleństwie nie było mowy. W niedzielę zabrakło już trochę sił, bo zostaliśmy w ósemkę. Mikołaj Sowa musiał wracać do domu, bo w niedzielę miał komunię córki, a w sobotnim meczu urazu doznał Maciek Baran i nie chcieliśmy ryzykować. Brakło nam więc sił, a do tego rywal zmiażdżył nas trójkami. Trafił ich aż 22 i to przy świetnym procencie skuteczności. W tym meczu swoją szansę dostał Maciek Rudek i ją wykorzystał. Grał bez kompleksów, a to zaprocentuje na przyszłość.
Rok temu o tej porze byliście w zupełnie innych nastrojach. Był moment, że chcieliście to wszystko rzucić?
Było bardzo ciężko, ale siedliśmy w swoim gronie, czyli ja Kacper Wojtan i Marcin Wajgiel i powiedzieliśmy sobie, że mamy coś do udowodnienia. Sobie i środowisku. Jesteśmy szczęśliwi, że udało się ten cel zrealizować.
Na ten sukces pracowaliście 7 lat. Kto z tej pierwszej ekipy cały czas działa przy klubie?
Oprócz wspomnianej wyżej naszej trójki jest jeszcze Grzesiek Sowa i to na nas spoczywa najcięższa praca organizacyjna. Jedynym czynnym zawodnikiem z tamtego czasu jest Kacper. W drugim roku istnienia dołączyli do nas Maciek Baran, Kuba Szubart i Krzysiek Winiarski. Ci dwaj ostatni w tych najważniejszych meczach nie mogli nam jednak pomóc, bo mają kontuzje.
Przypomnijmy, że zaczynaliście w Błażowej...
Tam się wszystko zaczęło w 2010 roku, a w 2013 przenieśliśmy się do Rzeszowa.
Przez te lata musieliście się borykać z wieloma przeciwnościami?
Tych na pewno nie brakowało. Właśnie dlatego w barażach graliśmy pod hasłem „Marzenia tworzą zwycięzców”. Tylko one nas ograniczają i jak się bardzo chce, to można wiele osiągnąć. Przeciwności było sporo, bo nie brakuje ludzi życzliwych, ale i takich, którzy za dobrze nam nie życzyli. Wynik nas jednak obronił i nikomu już nic nie musimy udowadniać.
Paradoks jest taki, że wywalczyliście awans w sezonie, kiedy wcale nie byliście najmocniejsi kadrowo...
Patrząc na same nazwiska to faktycznie mieliśmy już mocniejsze kadry. Z drugiej jednak strony jeszcze nie było takiego monolitu i tak świetnej atmosfery. W koszykówce drużyna jest jednak najważniejsza.
Półfinały graliście w Legionowie, a finały w Żarach. Nie było szans na zorganizowanie turnieju w Rzeszowie?
Wszystko rozbija się o pieniądze. Trzy lata temu chcieliśmy organizować taki turniej i wyszło, że koszt wyniósł by kilkanaście tysięcy złotych. My za te pieniądze mogliśmy teraz pojechać na półfinały i finały. Cały czas borykamy się ze swoimi problemami i w trakcie sezonu zawodnicy sami partycypowali w kosztach. Ten sukces jest więc przede wszystkim ich zasługą.
Jak się układa współpraca z miastem?
W tym roku jakoś dziwnie nie dostaliśmy nawet złotówki od miasta. Liczymy, że nikt się na nas nie obraził i po sukcesie wróci współpraca z miastem. Bez tego ciężko będzie walczyć w 2 lidze.
Na razie musicie więc liczyć jedynie na pomoc prywatnych osób?
Jest grupa ludzi, którzy nam pomagają w różnym wymiarze. Może po awansie będzie rozszerzona. Taką mam przynajmniej nadzieję, że będą podwaliny pod stworzenie solidnego budżetu.
Z halą wciąż macie problemy?
Cały czas dużo płacimy za wynajem. Na poziomie 3 ligi to było największe obciążenie dla budżetu. Chcemy się spotkać z prezydentem i porozmawiać o współpracy. Bez pomocy miasta ciężko będzie zbudować mocny zespół. A nasze marzenia nie kończą się na 2 lidze. W Rzeszowie są przecież wielkie koszykarskie tradycje i chcemy do nich nawiązać. Musi być jednak pomoc. Po gratulacjach jakie do nas spływają widać, że sporo ludzi interesuje się tym sportem.
W Rzeszowie ludzie nie zapomnieli, że jest taki sport jak koszykówka?
Był kryzys i to spory, ale teraz koszykówka zaczyna wracać do łask. Siatkówka chyba się trochę przejadła, a ludzie stęsknili się za koszykówką.
Jakie pieniądze są więc potrzebne, aby grać na szczeblu centralnym?
Wymagania PZKosz to 200 tysięcy brutto. Takie pieniądze to minimum, aby otrzymać licencję na grę w 2 lidze.
Jak duże wzmocnienia będą potrzebne?
Jeszcze nie sięgamy tak daleko w przyszłość, ale na pewno przydadzą się wzmocnienia na pozycjach 4-5, bo brakowało nam graczy wysokich. Mój pomysł na zespół jest taki, aby ściągać młodych chłopaków i związać się z nimi na kilka lat. Mam już kilka nazwisk na oku, ale na razie zachowam je dla siebie. Dla mnie ważne jest też, aby dany zawodnik pasował do drużyny pod względem mentalnym. Chemia w drużynie jest najważniejsza. Po turnieju finałowym powiedzieliśmy sobie, że robimy jeden dzień urlopu i zabieramy się do pracy. Mamy bowiem czas do połowy lipca, aby uzbierać niezbędny do otrzymania licencji budżet.
W końcu będziecie mieli możliwość rozegrać konkretną liczbę meczów, bo w 3 lidze tego grania za wiele nie było...
I tak ten zakończony sezon był lepszy od poprzednich. Grało osiem drużyn i naprawdę musieliśmy mocno walczyć, aby wygrać ligę. To też nam dużo dało przed walką w barażach.