Kiedy kilka tygodni temu biegła grzbietem Karkonoszy, nawet by jej do głowy nie przyszło, jak świat zmieni się za parę dni. Ultramaraton w zimowych warunkach, który krakowianka Kaśka Kłopotowska-Sosna ukończyła, był niemalże morderczym wyczynem. 58 kilometrów po górach długo czuła jeszcze w ciele. I wcale nie było to jakieś dojmujące odczucie. Bardziej duma i radość, że się udało. Ta energia wciąż gdzieś w niej siedzi. Dlatego, kiedy usłyszała, że może komuś pomóc, od razu przystąpiła do działania. Sama ugotowała i zawiozła do szpitala Żeromskiego kilkadziesiąt obiadów. Nie jest jedyna.
Na pomoc, która dociera do najbardziej potrzebujących, składa się wiele osobistych losów i historii. Takich choćby, jak Kaśki z Krowodrzy, której pasją jest bieganie po górach i gotowanie. Kocha to robić, a że w ostatnich dniach na zdrowy catering, który przygotowuje, nie było jakoś szału, postanowiła, że jedzenie podaruje innym. - Nie dla rozgłosu czy wywiadu - podkreśla. I dodaje, że równie dobrze mogłaby te obiady podrzucić straży miejskiej czy pożarnej, która ma dziś ręce pełne roboty. Padło na szpital im. Żeromskiego, więc tam zawiozła wegetariańskie leczo z kaszą, cukinią i smacznego kurczaka z sałatką. - Dobrze się dzielić - mówi.
To kucharzenie i smak ma chyba we krwi. Był 1978 rok, kiedy jej mama wróciła ze Szwecji i postanowiła na Długiej sprzedawać szwedzkie pierogi. W czasach komuny było ciężko, ale się nie poddała. Kaśka ma tę siłę i smak pewnie po niej. Stąd bieganie, a także prowadzenie zajęć w klubach. Nie jakieś tam pląsy czy tańce, ale prawdziwie mocne treningi. - A że teraz wszystko zamknięte, biznesy ledwo dyszą, więc robię coś, co ma sens - tłumaczy.
Nie narzeka, bo, jak mówi, wszyscy coś dziś tracimy. Najważniejsze, by dostosować się do warunków i żyć w tych czasach w miarę normalnie. - Niektórzy psychicznie nie radzą sobie z sytuacją. Są rozstrojeni, boją się. Ja zachowuję się jak sportowiec, walczę. Moi koledzy prowadzą treningi przez internet, ważne, by nie rezygnować ze swoich pasji - mówi Kaśka.
A sport i ruch wietrzy głowę. Poprawia myślenie i daje pozytywną energię. Nieważne, czy to trzy kilometry po płaskim, czy bieg w górach.
Takich ludzi z dobrą energią pojawia się coraz więcej. Bo koronawirus, choć straszny, też jednoczy. W Szpitalu im. Żeromskiego, gdzie trafiają pacjenci z podejrzeniem choroby, widać to na co dzień.
Almond Catering by B Brands karmi pracowników Oddziału Chorób Wewnętrznych. Od poniedziałku cały personel oddziałów zakaźnych otrzymuje obiady z Rodzinnych Restauracji. Lekarze, pielęgniarki z tej pierwszej linii frontu, czyli oddziałów zakaźnych mają zapewnione posiłki przez najbliższy miesiąc.
Anna Górska, rzeczniczka szpitala, stara się, by podziękować wszystkim, co jest trudne. - Ogromną niespodziankę i frajdę przygotowały Gospodynie Wiejskie z Gdowa wraz z wójtem Gdowa - Zbigniewem Wojasem. Przesłali nam pyszne cebulaki, drożdżówki, a nawet prawdziwe wiejskie chleby - opowiada. - I proszę nie wątpić: łez wzruszenia było co niemiara, gdy pielęgniarki kroiły olbrzymiaste pajdy. Dziękujemy!
Czasami dla kogoś to niewiele, ale dla ludzi, którzy w szpitalu walczą o życie, to realne wsparcie, mocny zastrzyk, który pozwala na kolejny dzień funkcjonowania szpitala.
Anna Górska: - Telefony z zapytaniami, jakie mamy największe potrzeby nie milkną, nasze skrzynki mejlowe są przeładowane. Serwer jest tak przeciążony, że sami nie jesteśmy w stanie opublikować aktualności na stronie. Ludzie interesują się naszymi potrzebami, sytuacją w szpitalu i jest to dla nas bezcenne. Bo wiemy, że nie jesteśmy sami w tej trudnej walce.