„Sztuka kochania” przyciąga już do kin prawdziwe tłumy. To w dużym stopniu zasługa efektownej kreacji Magdy Boczarskiej, która oddała Michalinie Wisłockiej nie tylko swoje emocje i gesty, ale też całą swoją fizyczność
Już dawno nie oglądaliśmy polskiego filmu, w którym seks odgrywałby tak ważną rolę. Ale nie mogło być inaczej - wszak „Sztuka kochania” to opowieść o burzliwych losach Michaliny Wisłockiej. W rolę sławnej seksuolożki, która próbowała edukować Polaków za pomocą swoich felietonów i poradnika „Sztuka kochania”, wcieliła się Magdalena Boczarska.
- Dzięki mamie nigdy nie uważałam tego tematu za tabu. Przeprowadziła ze mną parę fajnych rozmów. Pamiętam, jak w domu pojawiła się „Sztuka kochania”. To był prawdziwy zakazany owoc. Razem z kuzynostwem wertowaliśmy tę książkę z wypiekami na twarzy. Największe wrażenie robiły na nas, rzecz jasna ilustracje - wspomina w „Pani”.
Choć trudno się dopatrzeć w Boczarskiej jakiegoś większego podobieństwa fizycznego do legendarnej seksuolożki, to reżyserująca film Maria Sadowska nie miała wątpliwości, że to właśnie ona powinna ją zagrać. Być może zadecydował o tym fakt, że aktorka nigdy nie bała się nagich scen. Jeśliby spojrzeć wstecz na jej dorobek - ma ich całkiem sporo na swoim koncie. Tym razem odważyła się jednak na wyjątkowo śmiałe ujęcia.
- Zastanawialiśmy się z reżyserką Marysią Sadowską, jak zaprezentować seks w tym filmie, m.in. konkretne pozycje, jakie opisywała Wisłocka. W pewnym momencie stwierdziliśmy: „Nie ma opcji, trzeba iść i wypróbować to w domu!” (śmiech). Doszło do tego, że tak oswoiliśmy się z tym tematem, że nazajutrz odbywały się rozmowy typu: „A tego już próbowałeś?”. „Nie, to jutro!” - śmieje się.
Szare dzieciństwo
Magda przyszła na świat i wychowała się w Krakowie. „Jestem dzieckiem Kleparza” - śmieje się pytana o dzieciństwo. Mieszkała bowiem z rodzicami przy placu Matejki - a okna z jej pokoju wychodziły na podwórko-studnię. Kiedy w podstawówce nauczycielka plastyki zadała dzieciom na zadanie narysowanie widoku ze swego okna - mała Magda zamalowała kartkę na szaro.
- Przez własną głupotę o mały włos nie otarłam się o anoreksję. Kiedy miałam czternaście lat, jedna z ciotek powiedziała: „Madzia bardzo dobrze wygląda”, a dla mnie to zabrzmiało: „Madzia jest gruba”! Postanowiłam, że wszystkim udowodnię, że będę szczupła i zaczęłam się odchudzać. Wtedy gdzieś straciłam umiar. Tego błędu najbardziej żałuję - mówi dziś w „Gali”.
Rodzice Magdy rozwiedli się, gdy kończyła szkołę podstawową. Ojciec był muzykiem, barwną postacią krakowskiej bohemy, stąd rzadko bywał w domu. Matka zmęczona tą sytuacją postanowiła się z nim rozstać. Musiała sobie więc sama radzić - stąd pracując jako pielęgniarka, często brała nadgodziny. W końcu zdecydowała się wyjechać do Niemiec, aby wreszcie zarobić przyzwoite pieniądze. Magda jednak się zbuntowała i postanowiła zostać sama w Krakowie.
- Mama jest piękną kobietą, wygląda na moją starszą siostrę i kilka miesięcy temu po raz kolejny wyszła za mąż. Cieszę się, że mogłam być świadkiem na jej ślubie. Cicha, skromna Ela - bo tak ma na imię moja mama - ma już trzeciego męża, a ja za mąż wychodziłam jedynie w filmach - śmieje się aktorka.
Pod okiem mistrzów
Oczywiście mieszkanie młodej Magdy po wyjeździe mamy zamieniło się centrum szkolnych imprez. Dziewczyna jednak się nie pogubiła - i po maturze zdała do krakowskiej szkoły aktorskiej. Na zajęciach pracowała z Krzysztofem Globiszem i Krystianem Lupą, a potem zajadała pierogi w „Kabarecie” przy ulicy Jabłonowskich. Po zrobieniu dyplomu postanowiła jednak wyjechać do Warszawy.
- Uznałam, że ja nie zrobię kariery w Krakowie. Czułam, że muszę wyjechać. Warszawa jest dynamicznym miastem. Tu nie da się osiąść na laurach, trzeba cały czas gonić. A mnie to mobilizuje. W Krakowie jest tendencja do nadmiernego stopowania czasu. To jest cudownie, jak się nie pracuje, tylko się po prostu jest. Kiedy chcę „sobie pobyć”, wracam do Krakowa, bo to fantastyczne miejsce na ziemi - uśmiecha się, rozmawiając z „Gazetą Krakowską”.
Aktorską karierę zaczęła od teatru - i do dziś przyznaje, że daje jej on wyjątkową możliwość ekspresji. Najpierw dwa lata była w Teatrze Nowym w Łodzi za dyrektury Mikołaja Grabowskiego, który wcześniej był jej profesorem w krakowskiej PWST. Potem występowała w Teatrze Narodowym w Warszawie, by wreszcie trafić na deski IMKI.
- Nie mam mistrzyń. Zawsze gdy ktoś mnie pyta o aktorkę, którą podziwiam, to nie umiem się zdecydować. Jak słyszę, że ktoś mówi: „Uwielbiam Meryl Streep, jest moją ikoną”, to myślę: „Świetnie, też ją lubię, ale nigdy bym nie powiedziała, że jest moją ikoną”. Nie mam więc mistrza - deklaruje w „Elle”.
Szczęśliwa bliskość
Rozpoznawalność przyniosło jej jednak kino. Zaczęła od komedii - najpierw był „Testosteron”, potem „Lejdis” i „Idealny facet dla mojej dziewczyny”. Dzięki temu zyskała wizerunek odważnej aktorki, która chętnie prezentuje na ekranie swe wdzięki. W bardziej sensowny sposób Magda wykorzystała swą cielesność jednak dopiero w „Różyczce”. Za rolę żony znanego literata donoszącej do SB na swego męża za czasów Peerelu otrzymała wiele nagród i wyróżnień.
- Pamiętam, jak doświadczona w tej kwestii Kinga Preis powiedziała mi po nagrodzie w Gdyni: „No to teraz przez 2 lata posiedzisz na ławce rezerwowej.”. Może nie było aż tak źle, propozycji pojawiło się sporo, ale nie wszystkie były satysfakcjonujące. I naprawdę nie ma dla mnie znaczenia wielkość ról, tylko ich jakość. Owszem, zagrałam w kilku filmach i serialach. To były ciekawe doświadczenia, ale na wyzwanie podobnego kalibru jak „Różyczka” musiałam poczekać - wspomina w Onecie.
I rzeczywiście - dopiero występ w filmie „W ukryciu” dał jej szansę na kolejne stworzenie wyrazistej roli. Ponieważ grała lesbijkę - na premierze złożyła namiętny pocałunek na ustach swej filmowej partnerki, Julii Pogrebińskiej, czym wywołała mały skandal obyczajowy.
Tak naprawdę media rzuciły się jednak na nią dopiero, kiedy dowiedziały się, że jest związana z młodszym o siedem lat od niej kolegą po fachu - Mateuszem Banasiukiem. Przez długi czas para ukrywała się przed wścibskimi dziennikarzami, ale w końcu postanowiła pokazać się publicznie. Wtedy tabloidy dały im popalić.
- Było mi przykro. Nie jest fajnie, gdy ciągle przypominają ci, że jesteś od niego starsza, że twój zegar biologiczny tyka. Uważam, że wytykanie kobiecie jej wieku czy spekulowanie, dlaczego jeszcze nie zaszła w ciążę, jest po prostu chamskie - irytuje się aktorka w „Pani”.
Magda wcale początkowo nie chciała się wiązać z Mateuszem. Była sama - i jakoś niespecjalnie odczuwała potrzebę wejścia w związek. Poza tym faktycznie różnica wieku wywoływała w niej wątpliwości co do sensowności takiej relacji. - Zaskoczyła mnie siła tego uczucia - przyznała potem. Dziś nie żałuje podjętej decyzji - choć jak na razie nie zdecydowała się na ślub z wybrankiem.
- Doceniam czas spędzony w domu z moim mężczyzną, bo przez pracę mamy go bardzo mało. Lubię nasze małe rytuały, wspólne poranki czy gotowanie, pójście na rower albo do kina. Takie prozaiczne zwykłe przyjemności. Ale najbardziej cieszę się rozmową z bliskim człowiekiem - opowiada w „Grazii”.
Aktualnie aktorka myśli o dziecku.
- Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie doświadczyć macierzyństwa - podkreśla z pełnym przekonaniem.