W bocznej kaplicy kościoła św. Kazimierza Królewicza w Kościelisku, u podnóża Tatr, znajduje się obraz przedstawiający Chrystusa na krzyżu przepasanego pasiakiem, w tle kolczaste druty i dymiące kominy.
Autorstwo tego obrazu przypisuje się nieznanemu malarzowi włoskiemu, więźniowi i ofierze niemieckiego obozu koncentracyjnego, który był wykorzystywany przez obozowych funkcjonariuszy w Auschwitz do malowania portretów i pejzaży. Mając dostęp do farb miał potajemnie namalować na desce barakowej ten wizerunek Chrystusa złączonego z obozową katorgą. Po śmierci malarza malowidło mieli ocalić współwięźniowie. Wizerunek trafił do Kościeliska za pośrednictwem ks. Adam Ziemby, w okresie, gdy pełnił on posługę administratora tamtejszej parafii. Kim był ów duszpasterz? Jak obraz trafił w jego ręce?
W konspiracji
Ksiądz Adam Ziemba pochodził z Nowego Sącza, urodził się 28 sierpnia 1913 r. W wieku osiemnastu lat wstąpił do krakowskiego seminarium duchownego i rozpoczął studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1936 r. przyjął świecenia kapłańskie. Pierwszą placówką duszpasterską, na którą został skierowany jako wikariusz była parafia Przemienienia Pańskiego w Makowie Podhalańskim. Po trzech latach, na niespełna miesiąc przed wybuchem drugiej wojny światowej, został przeniesiony do parafii Dobrego Pasterza na Prądniku Czerwonym w Krakowie. Tam w czasie okupacji niemieckiej zaangażował się w ruch konspiracyjny. Został żołnierzem Związku Walki Zbrojnej.
Pomagał w przekraczaniu zielonej granicy tym, którzy chcieli dotrzeć do Francji, by dołączyć do formowanego tam polskiego wojska. W związku z tą działalnością został aresztowany przez Niemców w lecie 1941 r. we wsi Sidzina, niemal u podnóża Babiej Góry. W trakcie śledztwa był bity i torturowany. Po trzech miesiącach, 17 października 1941 r., został przewieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Krakowskie więzienie przy ul. Montelupich - otoczone złą sławą - opuszczał z uczuciem radości, mając przy tym świadomość miejsca przeznaczenia. Po latach wspominał: „cieszyłem się, tak jest - cieszyłem się, bo przesłuchań na Pomorskiej w Gestapo miałem już dość… a tydzień ciemnicy w wodzie ze wszystkimi jej przywilejami napawa mnie po dzień dzisiejszy grozą”.
Numer 21855
Do Auschwitz dotarł w grupie 64 więźniów skutych parami - on ze starszym Żydem - na dwóch autach ciężarowych. Pierwsze wrażenie nie było przygnębiające i nie zwiastowało obozowej grozy. Duże bloki i szerokie ulice oraz nowo wznoszone budynki ocieplały widok kolczastych drutów, wysokich wież z karabinami maszynowymi i tłumu więźniów w pasiakach. We wspomnieniach zapisał: „Budowano nowe bloki i czerwień cegieł przy zachodzącym słońcu barwiła delikatnie tłum roboczy, co niby mrówki oblegał dokładnie całą budowę. […] Nie widziałem wtedy makabrycznego napisu na bramie: »Arbeit macht frei«”.
Po przejściu przez łaźnię, stojąc już w obozowym pasiaku, usłyszał „powitanie” z ust Gerharda Palitzscha, oficera raportowego, odpowiedzialnego za apele więźniów. Słowa kata Auschwitz, przetłumaczone na język polski, zapadły w jego świadomość: „[…] dziś jesteście tylko numerami, macie jedno prawo: umrzeć. Tamten komin, to wasza przyszłość”. Został numerem 21855. W pierwszym dniu z grupy, w której przybył do obozu, życie straciło dziewięciu więźniów. Po ośmiu miesiącach, gdy opuszczał KL Auschwitz w transporcie księży do obozu w Dachau, był jedynym z tej grupy pozostałym przy życiu, nie licząc trzech umierających na tyfus plamisty. Zapowiedź Palitzscha, co do obozowej przyszłości, w jego przypadku nie spełniła się. Uniknął komina krematorium i przetrwał obozowe piekło. Doczekał 29 kwietnia 1945 r., dnia wyzwolenia KL Dachau przez amerykańskie wojska.
Pajda chleba
Rok po uwolnieniu zaczął spisywać wspomnienia z obozu. Ten „zbiorek” - jak o nim pisał - dedykował „nieznanym numerom więźniów Oświęcimia z lat 1941–1942 i ich popiołom”. Przelał na papier to, co najsilniej utkwiło w jego pamięci i emocjach. Pragnął „zostawić dokument nie historyczny, lecz raczej psychologiczny tych czasów i tych ludzi”, którzy doświadczyli okrucieństwa niemieckiego
okupanta. Miał też nadzieję, że będzie to przestroga dla przyszłych pokoleń. Wspomnienia opublikował w 1957 r. pod tytułem „Pajda chleba”. Nawiązywał on do podstawowego pokarmu pożądanego przez więźniów, a także pokarmu duchowego. Wspominając pajdę chleba ukradkiem przemyconą dla więźniów przez polskiego woźnicę, zapisał: „Ach, co za rozkosz! Boże, jakiś Ty dobry. Dziś po raz pierwszy udaje mi się to, o czym marzyłem od paru dni. Jem chleb - razowy, żytni, pachnący”.
Drobne gesty dobroci były źródłem siły i przeciwwagą dla obozowego okrucieństwa, które opisywał. Dość wspomnieć o zabawie kapo i brygadzistów, zwanej Eiernahle (jajecznica), polegającej na zrzucaniu cegieł zlepionych zaprawą na głowy pracujących więźniów. Trafieniu z rozpryśnięciem mózgu towarzyszyła salwa śmiechu.
Od 1960 r. był inwigilowany przez SB w związku z podejrzeniem „o wrogą działalność polityczną pod osłoną kultu religijnego”
W strefie „granicznej”
Po odzyskaniu wolności ks. Ziemba przedostał się do Francji. Tam przez dwa lata, jako kapelan wojskowy w randze pułkownika, otaczał duchową opieką polskich żołnierzy, którzy po wojnie pozostali na zachodzie Europy. Jesienią 1947 r. powrócił do kraju i na nowo podjął obowiązki duszpasterskie w rodzimej archidiecezji krakowskiej. Przez kilkanaście dni posługiwał jako wikariusz w parafii św. Józefa na krakowskim Podgórzu, następnie w parafii św. Szczepana, bliżej centrum Krakowa. Tam zaprzyjaźnił się z drugim wikariuszem ks. Tadeuszem Wicenciakiem (Wincenciakiem), po wojnie związanym ze Zrzeszeniem „Wolność i Niezawisłość”. Wzajemne kontakty utrzymywali także po tym, jak ks. Ziemba został w 1948 r. skierowany na urlop zdrowotny, w związku ze złym stanem zdrowia. W okresie rekonwalescencji ks. Ziemba był rezydentem parafii św. Michała Archanioła w Dębnie Podhalańskim. Tam też odwiedzał go ks. Wicenciak.
W grudniu 1949 r., w okresie nasilonych represji i nacisków na współpracę z bezpieką, w obawie przed aresztowaniem ks. Wicenciak zbiegł za granicę. Przebywał w Austrii, później przez Anglię dotarł do USA. Z kolei ks. Ziemba w marcu 1951 r. podjął obowiązki administratora parafii w Kościelisku. Z uwagi na położenie Dębna i Kościeliska w strefie granicznej z ówczesną Czechosłowacją oraz na wcześniejsze kontakty ze „zdrajcą ojczyzny”, ks. Ziemba znalazł się w zainteresowaniu Urzędu Bezpieczeństwa. Był podejrzewany o udzielenie pomocy w ucieczce ks. Wicenciakowi, który odwiedził go kilka dni wcześniej, a także o dalsze kontakty i możliwe uczestnictwo w szpiegostwie. Ziemba został objęty inwigilacją, wraz z ks. Józefem Hajdukiem i ks. Janem Pietraszką, w ramach sprawy o kryptonimie „Sieć”, wszczętej w styczniu 1952 r. Nie potwierdzono przypuszczeń, uznano natomiast, że „działalność swoją o wrogim kierunku w stosunku do obecnej rzeczywistości uprawia w sposób więcej zakonspirowany”.
Z Chrystusem w pasiaku
W 1958 r. kuria krakowska mianowała ks. Ziembę administratorem parafii w Niegowici. Władze państwowe sprzeciwiły się tej nominacji, zarzucając kapłanowi, że w Kościelisku „nadużywał swojego stanowiska, wykorzystując je często do przeciwstawiania decyzjom władz świeckich”. Po odwołaniu się kurii władze ustąpiły. Rok później ks. Ziemba został proboszczem niegowickiej parafii. Obiekcje, co do jego postawy względem władz były zasadne. Nie respektował zarządzeń wymierzonych w Kościół i wolność religijną. Od 1960 r. był inwigilowany przez SB w związku z podejrzeniem „o wrogą działalność polityczną pod osłoną kultu religijnego”. Niemniej, w ewidencji komunistycznego aparatu bezpieczeństwa zachował się też enigmatyczny zapis, że ks. Ziemba był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Narciarz”. Natomiast materiały, które mogłyby wyjaśnić okoliczności tej rzekomej współpracy zostały zniszczone. Sprawa jest tym bardziej problematyczna, że wspomniany zapis został sporządzony pięć lat po śmierci ks. Ziemby.
Na poszczególnych etapach kapłańskiej drogi ks. Ziembie towarzyszył Chrystus. Czy już od Auschwitz był on też symbolicznie uobecniony w wizerunku, który ks. Ziemba pozostawił w kościeliskiej świątyni? Czy też trafił w jego ręce później? Trudno dziś wnioskować. Faktem jest, że na prośbę byłych więźniów kopia tego wizerunku zawisła w kościele jezuitów w Nowym Sączu, rodzinnym mieście ks. Ziemby. Obraz „Chrystusa w pasiaku”, zwany też „Chrystusem Oświęcimskim”, przywołuje pamięć o obozowym okrucieństwie oraz pamięć o jego ofiarach i zwycięzcach.