Cecylia Kuta, historyk, pracownik IPN Oddział w Krakowie

Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają: Doprowadzony do śmierci

Wolał śmierć niż więzienie. 5 lutego 1989 r. popełnił samobójstwo... Fot. Archiwum Wolał śmierć niż więzienie. 5 lutego 1989 r. popełnił samobójstwo...
Cecylia Kuta, historyk, pracownik IPN Oddział w Krakowie

5 lutego 1989. Choć stan wojenny zniesiono 22 lipca 1983 r., to dla większości Polaków skończył się on dopiero w 1989 r. Do tego czasu władza komunistyczna pozwalała sobie na wszystko.

Szacuje się, że w ciągu ośmiu lat na skutek działań funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa zginęło około sto osób. Jedną z nich był krakowski opozycjonista Jacek Żaba. W tym roku mija trzydziesta rocznica jego śmierci. Przypomniano sobie o nim w 2008 r. na marginesie skandalu, który wybuchł, gdy okazało się, że prowadzący w latach 80. jego sprawę Jerzy Stachowicz został ekspertem komisji mającej wskazać, że PiS wywierało nacisk na służby specjalne.

„Należało coś zrobić”

Jacek Żaba, rocznik 1963, nie był szeroko znanym działaczem, ale na tyle na ile mógł kontestował istniejącą rzeczywistość. Ukończył tylko podstawówkę. Miał problemy psychologiczne od czasu, gdy w wieku sześciu lat stracił matkę. Był typem samotnika. Pracował jako elektromonter w MPK w Krakowie. Chodził na demonstracje po wprowadzeniu stanu wojennego. Po jednej z nich, w sierpniu 1982 r. w Nowej Hucie, został zatrzymany. Postawiono mu zarzut czynnej napaści na milicjantów. Przesiedział ponad pięć miesięcy w areszcie.

W połowie lat 80. wśród opozycji pojawiła się apatia i zniechęcenie. Manifestacje były coraz rzadsze i coraz mniej liczne. Przechodnie, którzy kilka lat wcześniej dołączali do demonstrantów, teraz patrzyli na nich z rezerwą bądź obojętnością. W 1985 r., kiedy zbliżała się kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego, wszystko wskazywało na to, że przejdzie ona bez szerszego rozgłosu. Wtedy Kazimierz Krauze - działacz Konfederacji Polski Niepodległej i „Solidarności” z krakowskiego MPK - zdecydował się na akcję, która miała przypomnieć rocznicę. „Zapadł jakiś marazm, ludzie się przestraszyli, bali się własnego cienia, a czerwoni, SB szalało, oni się śmiali. Należało coś z tym zrobić, należało zrobić coś takiego, żeby pokazać, że to podziemnie »Solidarności« jeszcze funkcjonuje. I w tym czasie w MPK był ciągły brak pasków klinowych. Jeździliśmy autobusami marki Ikarus. Jeżeliby się przecięło 2 paski od kompresora, taki autobus nie ruszyłby z miejsca. Kwestia była tylko kiedy i z kim. A więc kiedy byłą mniejszą kwestią, ponieważ było wiadomo, że z 12 na 13 grudnia. Natomiast z kim, nie miałem żadnych wątpliwości” - wspomina Krauze. O pomoc poprosił młodszego kolegę Jacka Żabę, zawsze chętnego do pomocy. Nocą z 12 na 13 grudnia poprzecinali paski klinowe w trzydziestu autobusach, by te nie mogły wyjechać na miasto. Jeden z kierowców zauważył jeszcze nocą, że jego ikarus jest uszkodzony, zaalarmował więc dyspozytora. Wiadomość o jednym z nielicznych wówczas aktów protestu nawiązującym do rocznicy wprowadzenia stanu wojennego obiegła Kraków.

Wszystkie usterki zostały szybko naprawione i nikt z pasażerów dojeżdżających do pracy nie ucierpiał, bo chociaż paski klinowe były towarem deficytowym, to akurat dzień wcześniej krakowskie MPK otrzymało pierwszą od pół roku dostawę i rano wszystkie autobusy wyjechały w trasę.

Paragraf 220

Władza podeszła do sprawy bardzo poważnie. Akcję potraktowano jako próbę zamachu terrorystycznego. Błyskawicznie na miejsce zjechały milicja i bezpieka. Śledztwo powierzono młodemu prokuratorowi Jerzemu Biedermanowi oraz porucznikowi Jerzemu Stachowiczowi, znanemu z brutalnych metod funkcjonariuszowi Wydziału Śledczego SB. W sprawie o kryptonimie „Klin” zaangażowano kilkudziesięciu tajnych współpracowników. Dzięki temu trzy miesiące później namierzono sprawców. Najpierw aresztowany został Kazimierz Krauze. W trakcie śledztwa początkowo nie przyznał się do niczego. Gdy Stachowicz powiedział mu, że milicja odkryła odciski jego palców na paskach klinowych, co zresztą nie było prawdą, wziął winę na siebie. Po wizji lokalnej SB doszła do wniosku, że Krauzemu musiał ktoś pomagać. W ten sposób trafiono na Jacka Żabę. 5 kwietnia 1986 r. ponownie trafił do aresztu. On także zaprzeczał udziałowi w akcji sabotażowej, ale Stachowicz tak długo nad nim pracował, aż w końcu go złamał.

26 czerwca 1986 r. rozpoczął się proces. Prokurator Biederman zażądał dla Krauzego ośmiu lat więzienia, a dla Żaby pięciu. Obaj byli sądzeni za sabotaż z artykułu 220 kodeksu karnego. Ostatecznie Krauze został skazany na pięć lat, Żaba na półtora roku. Sędzia Józef Korbiel uzasadniał, że uszkodzonych autobusów mogło być nie 30, ale 50 czy nawet 60. Nie wziął przy tym pod uwagę faktu, że codziennie w krakowskim MPK na trasy nie wyjeżdżało blisko 170 pojazdów, głównie z braku kierowców.

Gehenna

W życiu Jacka Żaby rozpoczęła się gehenna. Był bezpieczny dopóki w więzieniu przy ul. Montelupich siedział z politycznymi. Piekło zaczęło się, gdy przeniesiono go do innej części i osadzono z kryminalistami. Ci od razu wyczuli jego słabość. Jego słaba konstrukcja psychiczna oraz fakt, że sprawiał wrażenie wystraszonego, prowokowały tylko agresję pospolitych bandytów. Dokumentacja więzienna Żaby to przerażające świadectwo metod „resocjalizacji”, którą stosowano wobec niego. Był bity i poniżany na różne sposoby, zrzucany na beton z więziennego łóżka, być może wykorzystywany seksualnie. Znęcali się nad nim nie tylko współwięźniowie, ale i strażnicy. Za namowy do buntu dostawał kary dyscyplinujące - kaftan bezpieczeństwa i zamykanie w tzw. termosie, celi dźwiękoszczelnej. Dręczony, faszerowany środkami psychotropowymi i odizolowany od świata tracił kontakt z otoczeniem, zamknął się w sobie, nie jadł, siedział skulony.

Po jakimś czasie Krauze trafił do tej samej celi. Był wstrząśnięty widokiem kolegi i zmianami, jakie zaszły w jego psychice. Wiele wskazuje na to, że represje te nie były przypadkowe. Świadczy o tym chociażby nastawienie kadry więziennej do osadzonego. Gdy Żaba złożył podanie o możliwość wysłania korespondencji na zewnątrz, wychowawca więzienny napisał: „Wykolejeniec i debil. Prośby nie popieram”.

Żaba stał się strzępem człowieka. Nie panował nad czynnościami fizjologicznymi. Środki farmakologiczne kompletnie wyniszczyły organizm. Gdy popadł w stupor, odwieziono go do szpitala dla psychicznie chorych w Kobierzynie. W październiku 1986 r. dostał przerwę w odbywaniu kary, przedłużoną w następnym roku. Opuszczając więzienne mury ważył zaledwie 48 kilogramów. Pomimo tego lekarze określili jego stan jako „dobry”.

Krauze, który pod koniec 1988 r. otrzymał przerwę w odbywaniu kary, wspominał: „Zaprosiłem go do nas, do domu. Kiedy go zobaczyłem, załamałem się. Był kimś innym niż Jacek, którego kiedyś znałem. Nigdy nie widziałem tak zaszczutego człowieka. Prawie nic nie mówił, a kiedy żona podała placki ziemniaczane, złapał je oburącz, mimo że były gorące, mocno ścisnął w dłoniach i uciekł do kąta, gdzie jadł łapczywie odwrócony do nas plecami”.

Nie był znacznym działaczem, więc nikt się o niego nie upominał. Co gorsza, jego wyrok mówił o „akcie terrorystycznym”, a nie o działalności związkowej czy politycznej, dlatego nie obejmowały go żadne amnestie dla „politycznych”.

Nadzieja pojawiła się, gdy przybył na spotkanie z Jackiem Kuroniem. Uczestnicząca w nim Magdalena Maliszewska wspomina: „Dobrze pamiętam to spotkanie z Jackiem Kuroniem w Mistrzejowicach, […] które odbyło się 4 czerwca [1988 r.]. […] W trakcie pytań z sali, ktoś zapytał Jacka Kuronia, co będzie z Żabą. I on wstał i zaczął opowiadać o sobie, o tym że ma zwolnienie z więzienia, ale tylko czasowo i że będzie tam musiał wrócić. I pamiętam Jacek Kuroń wtedy powiedział […] »Żabo obiecuję Ci, że nie wrócisz do więzienia«. I on to powtórzył dwa razy”. Obietnica ta nie została spełniona.

Na początku lutego 1989 r., tuż przed rozpoczęciem obrad okrągłego stołu, Żaba dostał nakaz powrotu do więzienia. Nie potrafił dotrzeć do działaczy opozycji, którzy by mogli się za nim ująć. Zdesperowany, wolał śmierć niż więzienie. 5 lutego 1989 r. popełnił samobójstwo wyskakując z mieszkania na ósmym piętrze.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.

Cecylia Kuta, historyk, pracownik IPN Oddział w Krakowie

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.