5 kwietnia 1945. Trzy tygodnie przed zakończeniem II wojny światowej, ukazuje się w Krakowie pierwszy numer „Przekroju”. Mało kto przewiduje, że pismo to będzie towarzyszyć Polakom przez cały okres PRL.
Gazeta, o której mówiono, że to jedyny taki organ na „osiemset milionów Słowian”, szybko zdobyła liczne grono czytelników w całym kraju dzięki wysokiemu poziomowi tekstów, bogatej szacie graficznej i starannej redakcji.
Na przekór szarzyźnie
Twórcą i pierwszym, długoletnim redaktorem naczelnym „Przekroju” był Marian Eile, który wiosną 1945 r. przybył do Krakowa. Z polecenia Jerzego Borejszy rozpoczął pracę nad tworzeniem ilustrowanego tygodnika. Początkowo siedziba redakcji znajdowała się w „Pałacu Prasy” na Wielopolu, by przenieść się do kamienicy przy ul. Starowiślnej, a następnie w 1946 r. do „Drukarni Narodowej” przy ówczesnej ul. Manifestu Lipcowego. Sekretarza przedwojennych „Wiadomości Literackich” nazywano „Maniusiem złotą rączką”, ponieważ zatwierdzał nie tylko każdy tekst, ale również wszelką złamaną stronę i najdrobniejszy nawet rysunek. Podczas jednej z rozmów z Kazimierzem Koźniewskim zdradził, że jeszcze przed wojną marzył o stworzeniu czasopisma apolitycznego, który służyłoby codziennym, nawet trywialnym zainteresowaniom czytelników. I rzeczywiście - na łamach „Przekroju” nawet w ponurych czasach stalinizmu nie szczędzono miejsca np. na porady dla pań w kąciku „Moda”, albo na informacje cenne dla miłośników muzyki, teatru, motoryzacji czy szachów.
W marcu 1953 r. na pierwszej stronie żegnano Józefa Stalina, a w podobny sposób ponad trzy lata później - Bolesława Bieruta.
„Demokratyczny Savoir Vivre w odcinkach”, który pojawił się już w 1947 r., zagościł na łamach „Przekroju” - tak jak inne popularne rubryki - na wiele następnych lat. Janina Ipohorska, podpisująca się jako Jan Kamyczek, przekazywała rady dotyczące prawidłowego nakrycia stołów, użycia wykałaczki, zdejmowania marynarki w lecie czy zasad palenia papierosów w towarzystwie. Trzeba było pamiętać, że „nie należy palić na ulicy, jeśli jest się przypadkiem mężczyzną, któremu towarzyszy właśnie płeć odmienna. Chyba że płeć odmienna jest bardzo zaprzyjaźniona lub bardzo pobłażliwa, albo przeciwnie, jeśli to jest po prostu żona”. Z czasem w rubryce pojawiły się odpowiedzi na różnorakie wątpliwości czytelników. W 1963 r. „Renata z Gdańska” zapytała, czy żona ma prawo kontrolować teczkę męża wbrew jego woli. „Kontrolowanie bliskiej osoby” - odpowiedział Kamyczek - „stanowi contradictio in adiecto, czyli rzecz sprzeczną z definicji, no nie?”. Czasopismo słynęło także z licznych konkursów, których skala trudności wydaje się wręcz nieosiągalna dla dzisiejszego, „przeciętnego” czytelnika prasy. Tygodnik zwalczał także manierę całowania kobiet po rękach pod hasłem „walki z cmok-nonsensem”. W idealnym społeczeństwie komunistycznym miała panować równość i nie było miejsca na żadne przedwojenne „przeżytki”.
Propaganda władzy
Obok wielu wartościowych tekstów, okraszonych lekkim tonem i atrakcyjną grafiką, nie brakowało materiałów legitymizujących nowy ład. Ambicje redaktora naczelnego „Przekroju” stworzenia apolitycznego pisma musiały zostać podporządkowane interesom komunistycznej władzy. „Eile poszedł »na współpracę« - pisał Stefan Bratkowski - ponieważ tacy jak on, lewicujący przed wojną, mieli nadzieję, że Polsce uda się stworzyć jakąś niszę w stalinowskim układzie - i co więcej, tak się też w pewnym stopniu stało”. Przed „Przekrojem”, który podlegał cenzurze oraz kontroli potężnej państwowej Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”, postawiono wyraźny cel: formowanie inteligencji w duchu ideologii komunistycznej.
Już w pierwszym numerze eksponowano członków Rządu Tymczasowego z Bolesławem Bierutem na czele, biorących udział w pogrzebie żołnierzy Armii Ludowej. W kolejnych numerach pisano m.in. o procesach politycznych, w których skazywano polskich patriotów, a w rubryce „O sytuacji międzynarodowej” - podobnie jak w innych komunistycznych gazetach - przytaczano wypowiedzi czołowych przywódców sowieckich. W marcu 1953 r. na pierwszej stronie żegnano Józefa Stalina, a w podobny sposób ponad trzy lata później - Bolesława Bieruta. W tym czasie drukowano także produkcyjne powieści, jak np. „Buraczane liście” Marii Jarochowskiej. Materiały o ewidentnym wydźwięku propagandowym uzupełniano szatą graficzną, przedstawiającą różnorakie „osiągnięcia” PZPR.
Okno na świat
„Przekrój” pozostał jednak oknem na świat w szarzyźnie PRL. Po październikowej odwilży publikowano tu teksty najsłynniejszych światowych pisarzy, informacje na temat nowych trendów w kulturze, jazzie i malarstwie. Nie brakowało pozytywnych komentarzy na temat występów artystów Piwnicy pod Baranami, o której napisano w 1957 r.: „jest tu zapewne niejeden wylany z ZMP za bikiniarstwo i anarchizm, a właściwie nie wiadomo kto kogo wylał, bo ZMP już nie ma, a młodzieńcze bikiniarstwo i przekorny anarchizm są”. Trzy lata później ukazał się w „Przekroju” wywiad z Piotrem Skrzyneckim, który uczynił z niego osobę znaną w całej Polsce. Jednym z głośniejszych materiałów opublikowanych w „Przekroju” był reportaż Adama Włodka z 1964 r., który w jednej z krakowskich klinik zażył LSD i z kilkuletnim opóźnieniem opisał swoje przeżycia w tekście pt. „Sześć godzin psychozy”.
Rozum rządzi ciałem
W późniejszych latach PRL nie zapomniano w „Przekroju” o misji wychowawczej pisma, wzywając Polaków m.in. do zaprzestania palenia papierosów (zdjęcia podpisane „On/ona nie pali i ma rację”), odchudzania („Rozum rządzi ciałem, czyli prawdziwa dieta cud zaczyna się od myślenia), a nawet higieny osobistej (liczne teksty redaktora naczelnego, który podpisywał się niekiedy jako „bracia Rojek”). Przez wiele lat ukazywała się także popularna rubryka „Myśli ludzi wielkich, średnich i psa Fafika”, w której można było znaleźć wypowiedzi nie tylko Shakespeare’a i Goethego, ale także przemyślenia kłapouchego, który był nieodłącznym towarzyszem pierwszego „naczelnego”, np. „Nie jestem zwolennikiem kagańców dla ludzi. Trzeba się pogodzić z tym, że tacy już oni są”. W kolejnych rocznikach pisma Wanda Falkowska prowadziła stałą „Kronikę sądowa”, a Barbara Hoff pisała o modzie (słynny „Hoffland”).
Poza Marianem Eile to wyjątkowe czasopismo współtworzyli m.in. jego zastępczyni Janina Ipohorska, Jerzy Waldorff, Jan Błoński, Ludwik Jerzy Kern czy Andrzej Klominek oraz graficy: Zygmunt Strychalski i Janusz Maria Brzeski, a po jego śmierci - Daniel Mróz. Stanowili zgrany i profesjonalny zespół, co szybko przełożyło się na sukces tygodnika.
W wyniku antysemickiej nagonki Eile opuścił Polskę w 1969 r. „Nikt go nie odwoływał, ale było już mu tak duszno, że pewnego dnia wsiadł w samochód i wyjechał do Paryża” - wspominał tamten tragiczny moment kolejny członek redakcji, Kazimierz Koźniewski. Następcą legendarnego „Maniusia” na stanowisku redaktora naczelnego został Mieczysław Kieta, zastąpiony w 1973 r. przez Mieczysława Czumę, który pełnił tę funkcję aż do 2000 r.
Nie tylko w PRL
„Przekrój” na przestrzeni lat zmieniał format i objętość, ale zawsze cieszył się olbrzymią sympatią czytelników, o czym świadczy nakład sięgający nawet kilkuset tysięcy egzemplarzy i nostalgia za „starym” tygodnikiem już w wolnej Polsce. Tygodnik czytano także poza granicami PRL, dla mieszkańców „demoludów” również był oddechem od nijakości komunizmu. Cechą wyróżniającą gazety była różnorodność poruszanej tematyki w przykuwającej oko szacie graficznej, co dla innych czasopism stanowiło wzór do naśladowania. Gazeta zmieniała się wraz z komunizmem: na początku publikowano wiele tekstów inspirowanych ideologią, by z czasem odwrócić proporcje. Po upadku systemu „Przekrój” jeszcze przez kilkanaście lat wydawano w Krakowie, by następnie przenieść do Warszawy, gdzie - po kilkuletniej przerwie - reaktywowano go jako kwartalnik. Ale to już zupełnie inna historia.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.