1918. Działania militarne niosły pożogę i śmierć także wśród ludności cywilnej, ale największe żniwo wśród nich w 1918 r. i później zebrała choroba, którą w naszej części Europy określono mianem hiszpanki.
Przez cały okres I wojny światowej naczelne dowództwa poszczególnych armii dążyły do zapewnienia wojsku nie tylko właściwego uzbrojenia i wyżywienia, ale także bezpieczeństwa sanitarnego. Specjalne formacje dokonywały pochówków zabitych żołnierzy stosując procedury zapobiegające wybuchom epidemii. Kopano studnie dla wojska, budowano latryny i łaźnie polowe, wszystko po to, by zminimalizować zagrożenie. Taka sytuacja mogła bowiem wpłynąć na wartość armii, a poziom higieny społeczeństw, szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej mógł niepokoić specjalistów od zagrożeń chorobami masowymi. Zwracano uwagę również na restrykcyjne przestrzeganie przepisów sanitarnych wśród ludności cywilnej, szczególnie na terenach okupowanych, czyli np. na obszarze na północ od Krakowa, na Kielecczyźnie i Lubelszczyźnie, obawiając się nie tylko o polityczną lojalność mieszkańców tych regionów, ale także o ich świadomość higieny.
Lęk przed chorobami
Poziom życia społeczeństwa na tych terenach uległ zasadniczemu obniżeniu w związku ze zniszczeniami wojennymi z lat 1914-1915. Straty materialne były widoczne i wpływały na kondycję mieszkańców. Na przykład na terenie powiatu pińczowskiego zniszczenia wojenne objęły prawie 33 proc. wsi. Większe dewastacje wsi i miasteczek miały miejsce na Lubelszczyźnie. Taka sytuacja, a także przemieszczanie się wojsk, które kwaterując rujnowały i tak już biedne wsie oraz przymus kontyngentów rolnych doprowadziły do powszechnego głodu, a w związku z tym do zmniejszenia odporności. Ponadto pojawiły się plagi wszy, myszy i szczurów. W takich warunkach pojawiały się wśród ludności zachorowania na tyfus plamisty, dur brzuszny i rzekomy, cholerę, czerwonkę, szkarlatynę, błonicę, krztusiec, gruźlicę, dezynterię, świerzb, a także choroby weneryczne. Brakowało studni z czystą wodą, sanitariatów, łaźni publicznych, a to potęgowało w efekcie ryzyko niekontrolowanego rozprzestrzeniania się chorób.
Władze okupacyjne przeciwdziałały zagrożeniu nie tylko poprzez stosowanie wspomnianych procedur i zarządzeń, które zdawały się poprawiać sytuację infrastruktury sanitarnej, czy też poprzez akcje szczepień np. na ospę, ale także poprzez akcje propagandowe wśród wojska i ludności cywilnej. Plakatowano miasta i wsie, kolportowano broszurki ostrzegające przed chorobami, organizowano pogadanki i wykłady uświadamiające, ogłaszano za pośrednictwem kościołów zarządzenia i komunikaty o przeciwdziałaniu chorobom. Niestety w społeczeństwie, które charakteryzowało się znacznym poziomem analfabetyzmu, nie można było zakorzenić poczucia odpowiedzialności za higienę i stan zdrowia swój, rodziny i sąsiadów. Jednak to, co najgorsze, dotknęło ludzkość dopiero pod koniec wojny.
Gorączka hiszpańska…
Hiszpańska influenza pojawiła się w Europie pod koniec I wojny światowej, przywieziona najprawdopodobniej ze Stanów Zjednoczonych do portów iberyjskich. Tam znajdowało się pierwsze ognisko choroby, dlatego współcześni nazwali tę chorobę hiszpanką. Ale nie była to jej jedyna nazwa. Jak pisze Andrzej Chwalba, „w walońskiej części Belgii nazywano ją gorączką flandryjską, w Rosji gorączką chińską, a w Polsce chorobą bolszewicką albo chorobą ukraińską, na Cejlonie gorączką z Bombaju. Hiszpanka okazała się największym zabójcą tego czasu, nieraz większym niż sama wojna. […] Była to choroba typu globalnego. Według szacunków w latach 1918-1921 na hiszpankę chorowało około 500 milionów ludzi, a zmarło z jej powodu od 20 do 50 , a nawet 100 milionów”.
Choroba zbierała żniwo wśród dzieci, młodzieży i osób dorosłych, niezależnie od pochodzenia. Dalej historyk pisze: „Hiszpanka nie wybierała. Nie znała pojęć granic politycznych, etnicznych czy geograficznych. Nie miała również swoich preferencji odnośnie do wieku, zamożności, urodzenia, dostojeństwa, płci. Każdy mógł i powinien czuć się zagrożony”. Nie pomagała profilaktyka ani ograniczenie kontaktów towarzyskich. Nie znaleziono na nią lekarstwa. Hiszpanka charakteryzowała się wysoką gorączką, biegunką, szybkim odwodnieniem, zapaleniem płuc połączonym z krwawieniem. Przyczynę epidemii odkryto dopiero w 1997 r., a sprawcą okazał się wirus oznakowany AH1N1, ale do dziś brak przekonującej opinii na temat przyczyn ówczesnej pandemii.
…chińska, bolszewicka
Na ziemie polskie dotarła stosunkowo późno. W lipcu 1918 r. odnotowano pierwsze zachorowania we Lwowie, następnie koleją wraz z podróżnymi przeniesiono ją do Krakowa. We wrześniu zarejestrowano pierwsze osoby zarażone w Warszawie. Choroba atakowała falami. Kolejna nastąpiła w styczniu 1919 r., lecz jak twierdzą historycy, przyniosła mniejsze spustoszenie, niż pierwszy atak. Objawy choroby były typowe dla grypy, jednak jej tempo zaskakiwało. Choroba w przypadkach śmiertelnych trwała niekiedy tylko trzy dni, a ozdrowieńcy wspominali, że ich stan chorobowy przedłużał się nawet i do dwóch tygodni, zanim poczuli się trochę lepiej. Niestety w wielu przypadkach pozostawały powikłania. Wyleczenie było o tyle trudne, że nie znaleziono ani skutecznego lekarstwa, ani tym bardziej szczepionki. Szacuje się, że zmarło ok. 15 proc. wszystkich zarażonych, jednak strach przed pandemią był powszechny. Potrafił przyćmić nawet ważne wydarzenia polityczne.
Niestety nie można nawet w przybliżeniu oszacować danych o śmiertelności mieszkańców Polski w okresie rozprzestrzeniania się choroby, ponieważ w trakcie II wojny światowej zniszczono część ksiąg zgonów. Podobnie nie można określić liczby zmarłych po czasie w skutek konsekwencji powikłań. Skala śmiertelności była tak duża, że choroba stała się przedmiotem rozmów i korespondencji w każdej grupie społecznej. Ks. Edward Bielecki, proboszcz parafii Gorzków koło Kazimierzy Wielkiej w lutym 1919 r. informował, że: „w jesieni grasowała epidemicznie choroba zwana »hiszpanką«. Od paru miesięcy rozszerzył się tyfus plamisty. Codziennie do paru chorych wzywają, tak że w zeszłym tygodniu byłem do 16 chorych wezwany. Na wiosnę, każe się domyślać, będą choroby - po całych dniach wypadnie objeżdżać chorych, zwłaszcza przy tutejszych ciężkich drogach”. Jego spostrzeżenie znajduje potwierdzenie w zachowanych księgach zgonów. W wyniku wzrostu liczby zachorowań chorobami zakaźnymi (także wspomnianym tyfusem) w latach 1918-22 w tej parafii zmarło prawie 500 osób. W 1918 r. zmarło 117 osób, rok później już 125 osób, a od 1923 r. odnotowujemy znaczący spadek zgonów - do 74 osób. Dla porównania w 1944 r., w okresie eskalacji działań zbrojnych na tych terenach zmarło 70 parafian, co wskazuje na szczególne znaczenie pandemii w latach walk o granice Rzeczpospolitej. Podobne proporcje można dostrzec w innych parafiach.
Zachorowania i śmierć dotykały całe rodziny - z jednej rodziny Bielów we wspomnianej parafii między styczniem a kwietniem 1918 r. zmarło dwoje dzieci i ojciec. Takich sytuacji doświadczyły setki rodzin w całej Polsce. Nie sposób obojętnie przejść wobec faktu, że choć to wojna wydawała się wszystkim największym nieszczęściem, to jednak pandemia grypy stała się zjawiskiem społecznym, które dużo bardziej doświadczyło ludzi, niż same działania wojenne. Tak jak nagle się pojawiła, tak również po trzech latach zniknęła. Warto zadać sobie pytanie, jak w takich okolicznościach można było w latach 1918--1921 skutecznie prowadzić działania zbrojne na kilku frontach, skoro wojska same były zagrożone chorobą i zarazem były roznosicielami wirusa grypy. Być może dlatego w świadomości części Polaków ta choroba została zapamiętana jako bolszewicka. Tym bardziej należy z uznaniem spojrzeć na osiągnięcia nieokrzepłego jeszcze państwa polskiego - obroniono niepodległość pomimo zagrożenia zewnętrznego i wewnętrznego.