Krakowskie Amber Gold? Gdy pożyczał od ludzi ich oszczędności życia, miał firmy, kamienice, domy, sklepy. Dziś mieszka „u rodziny”. Goły.
Potomek znanego krakowskiego rodu pożyczył wielkie pieniądze od profesorów, lekarzy, biznesmenów, duchownych, emerytów. Skuszeni atrakcyjnymi odsetkami powierzyli mu oszczędności życia. Teraz przy pomocy sądów i prokuratury próbują je odzyskać. Sprawca ich dramatu prowadził wystawne życie, posiadał firmy, kamienice, domy, działki, sklepy. Dziś „rozpytany przez komornika na okoliczność posiadanego majątku oświadcza, że mieszka gościnnie u rodziny w Krakowie, gdzie posiada jedynie garderobę osobistą” – czytamy w aktach sprawy.
„Krakowskie Amber Gold” - tak klienci wpływowego niegdyś biznesmena nazywają to, w czym utopili oszczędności życia. Są wśród nich znani naukowcy, lekarze, przedsiębiorcy oraz emeryci i... duchowni, których skusiło atrakcyjne oprocentowanie „lokat”. Choć ich żyjący komfortowo dłużnik formalnie nie ma nic, niektórzy wciąż żyją nadzieją na odzyskanie choćby części pieniędzy. Frapuje ich zwłaszcza zawartość sejfu z precjozami, zamkniętego na amen decyzją sądu. Szukają zaklęcia, by go otworzyć - i zabrać, co się da.
List, który o mało nie zabił pana Marka, świetnie znanego w krakowskim środowisku renowatorów zabytków, ma pół strony i został napisany ręcznie 7 września 2015 r. Autor, pan X., syn jednego z najbardziej prominentnych i zamożnych krakowian lat 80. I 90. XX wieku, oświadcza w nim, że „z powodu braku środków finansowych” nie jest w stanie „wykupić weksla na kwotę 45.420 franków szwajcarskich z terminem”. Czyli – mówiąc najprościej – nie ma jak oddać panu Markowi pożyczonych przed laty dewiz wartych dziś ok. 180 tys. zł.
Nie tylko pan Marek otrzymał taki list. Oświadczenia pana X. lub nieformalne wieści o jego niewypłacalności wstrząsnęły wieloma rodzinami w Krakowie i nie tylko. Szok wierzycieli był tym większy, że familia X. od II wojny stale rosła w siłę i dzięki smykałce do interesów gromadziła majątek, a w III RP wręcz rozkwitła, rozszerzając działalność na nowe branże. Na początku lat 90. niespełna 60-letni wówczas senior rodu brylował na salonach, przyjmował prestiżowe tytuły, kierował wpływowymi stowarzyszeniami.
Właśnie wtedy jego prowadzący wystawne życie syn wraz ze swą ówczesną żoną ogłosili w krakowskiej prasie, że przyjmą pożyczki w obcych walutach - na korzystny procent, a konkretnie 6 proc. rocznie.
- Miałem odłożone 10 tys. dolarów zarobione na kontrakcie. Zaniosłem. Nie ja jeden – mówi Zenon, emerytowany lekarz.
Gdy do jego żony dotarły niepokojące wieści „z miasta”, że „X. lubią nie płacić pracownikom i kontrahentom”, poszedł wycofać pieniądze, ale młody X. przekonał go, by przedłużył „lokatę” – podnosząc oprocentowanie do 7 proc. rocznie. Przy kolejnych wahaniach klientów wywindował je do 9 proc. A kręcącą nosem żonę pana Zenona przekonał do ulokowania kolejnych 15 tys. euro – na 12 proc. rocznie.
Na początku 2014 r. plotki o finansowych problemach X. rozprzestrzeniały się w Krakowie z siła tsunami. Jeden z wierzycieli próbował wtedy wyciągnąć z „lokaty” kilka tysięcy dolarów w związku z zagranicznym wyjazdem. Okazało się to trudne, młody X. nie chciał „po dobroci” wydać całej żądanej kwoty, lecz tylko jej część, mimo że upłynął kolejny 3-miesięczny termin umowny. Niektórzy wierzyciele zażądali od X. dodatkowych gwarancji. I dostali je: weksle zabezpieczające należność zaczął podpisywać, oprócz młodego X., także jego powszechnie szanowany i wpływowy ojciec.
Prawdziwy dramat rozpoczął się w maju 2014 r., gdy pożyczkodawcy zobaczyli w gazetach… nekrolog starszego pana X. Dowiedzieli się, że „zmarł nagle i tragicznie”. Chcieli szybko odzyskać pieniądze z lokat, ale okazało się to niemożliwe. Młody X. tłumaczył to „spadkiem koniunktury spowodowanym przez globalny kryzys finansowy”.
Wierzyciele dziwili się
„Przecież pozyskanych w formie pożyczek dużych pieniędzy nie można było przejeść. Muszą być one ulokowane w nieruchomościach i innych dobrach, włącznie z Państwa domami i ich wyposażeniem. Przyzwoitość nakazuje szybko spłacić długi poprzez sprzedaż czegokolwiek” – apelowali.
Wiosną 2016 r. część wierzycieli wynajęło prawników i zaczęło grozić X. sądem, komornikiem i prokuraturą. W imieniu Zenona sprawą zajął się wytrawny krakowski adwokat, Jan Kuklewicz. „Aby uniknąć – z racji trudności w ustaleniu Pana aktualnych miejsc pobytu – problemów związanych z prawidłowym doręczeniem niniejszej korespondencji do rąk Pana, pismo to kieruję także do innych osób, które z racji powiązań prawnych i finansowych winny pozostawać z Panem w stałym kontakcie” – napisał w liście zostawionym m.in. w popularnym sklepie w centrum Krakowa oraz w kancelarii prawnej pani mecenas Y. prywatnie byłej drugiej żony młodego X. Reakcji się nie doczekał, więc w lipcu 2016 r. złożył pozew w Sądzie Okręgowym.
Fajny motor, ale nie jego
Lista wierzycieli pana X., sporządzona z końcem czerwca 2018 r. przez komornika przy Sądzie Rejonowym dla Krakowa-Śródmieścia, liczy 48 pozycji. – To wierzchołek góry lodowej. Wielu ludzi wciąż się nie zgłosiło. Jedni ze wstydu, inni by nie szarpać sobie nerwów. Część nie wierzy, że można cokolwiek odzyskać od tych cwaniaków – twierdzi Edward, zasłużony krakowski lekarz.
X. jest mu winny ćwierć miliona złotych. Nie jest to największa kwota w zestawieniu opiewającym w sumie na ponad 7,4 mln zł. Wśród najbardziej stratnych figuruje też… pani mec. Y.
- X. poszedł do notariusza i za jedyne 50 zł opłaty oświadczył, że jest winien byłej żonie 500 tys. zł - relacjonuje znany krakowski profesor. Sam „wtopił” u X. kilkadziesiąt tysięcy.
Jan: „Mamy do czynienia w wyrachowanymi ludźmi, którzy czują się bezkarni, wykorzystują luki prawne zabezpieczają na wszelkie sposoby, mając pod bokiem wyszczekaną prawniczkę”.
Czytaj więcej:
- Co ustalili wierzyciele w toku własnych śledztw?
- Akta przetrzymane prawie rok
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień