Dr hab. Krzysztof Gajdka

Kres ziemskiego żywota bandyty Józefa Ziemskiego

Kres ziemskiego żywota bandyty Józefa Ziemskiego
Dr hab. Krzysztof Gajdka

- Wy psy! - krzyknął prowadzony na śmierć skazaniec w kierunku szpaleru policjantów. Na chwilę przed egzekucją perorował prokuratorowi, że nie boi się śmierci, bo już kilka razy zaglądał jej w oczy.

Wcześniej, po ogłoszeniu wyroku, przepędził przybyłych z sakramentami księży, rozkazując władczym tonem, by przyszli następnego dnia rano. Zażądał dużej ilości papierosów, które wypalił samotnie w celi. Jak to trafnie określił sprawozdawca dziennika "7 Groszy", pozował na "bandyckiego bohatera". Zdążył jeszcze przekazać współwięźniowi, by podążał jego drogą i zabijał policjantów. Kiedy podszedł do kata, pewnym głosem zażądał, by powieszono go bez opaski na oczach. To był ostatni już element scenariusza, który miał zapewnić Józefowi Ziemskiemu status legendarnego bohatera w świecie przestępczym. Autor tego scenariusza wiedział przecież doskonale, że o wszystkich jego poczynaniach dziennikarze szczegółowo poinformują opinię publiczną. Nie mógł jednak przewidzieć, że Stefan Maciejewski, najsłynniejszy kat II Rzeczpospolitej, którego specjalnie sprowadzono, by wykonał wyrok śmierci na niedoszłym zabójcy policjanta, odmówi jego prośbie ze względu na przykry epizod w swojej katowskiej karierze: wyraził kiedyś na to zgodę, miast wdzięczności ze strony skazańca doczekał sie jednak potężnego kopniaka w brzuch. Ziemski zawisł więc na szubienicy z opaską na oczach, nie mógł spojrzeć wyniośle w oczy prokuratora i policjantów, co sobie już uprzednio zaplanował. Po dwóch minutach Maciejewski rzucił pod nieruchome już ciało wisielca białe rękawiczki, a lekarz sądowy stwierdził zgon. Tak dokonał żywota postrach powiatu rybnickiego, Józef Ziemski.

W drodze ku złu

Józef Ziemski przyszedł na świat 8 marca 1904 roku w Dąbrowicy, w powiecie niżańskim na Podkarpaciu, jako nieślubne dziecko Katarzyny Ziemskiej. Ukończył zaledwie trzy klasy szkoły powszechnej, nigdy nie terminował też w żadnym zawodzie. Z pewnością jego kontakty z rówieśnikami nie należały do łatwych, jako bękart (bo takie określenie słyszał zapewne na swój temat najczęściej) musiał funkcjonować na marginesie grupy, co z pewnością nie pozostało bez śladu na jego psychice. Kiedy matka wyszła za mąż, pojawiła się nadzieja na stabilizację, ale szybko okazało sie, że ojczym za pasierbem nie przepadał, źle się z nim obchodził, posuwał się nawet do bicia. Nie widząc dla siebie przyszłości w rodzinnym domu, piętnastoletni Józef udaje się w poszukiwaniu szczęścia tam, gdzie spodziewał się je znaleźć - na Śląsk, który mógł mu się jawić jako ziemia obiecana. Nie mylił się, szybko znalazł pracę w kopalni w Dębieńsku. Nie jest wykluczone, że brał udział w powstaniach śląskich, ale ta hipoteza wymaga rzetelnej weryfikacji w materiałach źródłowych. Należy pamiętać, że w 1932 Ziemski został pozbawiony został wszelkich praw obywatelskich, może więc wycięto go ze spisów powstańców. Jeśli to prawda i przystąpił do powstania, to w przyszłości Ojczyzna, za którą walczył, narażając życie, nie wynagrodzi mu zbyt sowicie poświęcenia i odwagi.

Do 1924 roku Józef Ziemski nie był notowany w policyjnych kartotekach. Wiele wskazuje na to, że miał stałe, uczciwe źródło dochodu. A przynajmniej robił wszystko, by je mieć. Czasy nie były jednak łatwe, bezrobocie było dotkliwe nawet dla przemysłowego Śląska. Może więc właśnie utrata pracy, bieda i brak jakichkolwiek perspektyw - bo przecież niewykwalifikowany i słabo wyedukowany pracownik większej wartości na rynku pracy nie przedstawiał - spowodowały, że Ziemski wszedł w konflikt z prawem. W 1924 roku został skazany na ciężkie więzienie za „usiłowanie zabójstwa posterunkowych”. Czy miał to być napad bandycki, czy też stała za tym jakaś ideologia, próba walki z systemem czy nawet państwem, tego dzisiaj nie wiemy. Faktem jest, że po czterech latach spędzonych za kratami wśród więźniów skazanych za najcięższe przestępstwa, Ziemski wyszedł na wolność jako wolny, ale już całkowicie odmieniony człowiek. Próbował znaleźć jakieś stałe zajęcie i nawet uśmiechnęło się do niego szczęście: zatrudniono go w gierałtowickim dworze, a potem - z pewnością z wyższym uposażeniem - w kopalni "Donnersmarck". Nie wiadomo też dziś jak potoczyłyby się jego dalsze losy, gdyby nie to, że został zredukowany, a kopalniany urzędnik wystawił mu wadliwe świadectwo zwolnienia z pracy, przez co Ziemski nie otrzymał zasiłku dla bezrobotnych. Zamiast jednak zabiegać o skorygowanie dokumentu przez administrację kopalni, postanowił go poprawić we własnym zakresie. W efekcie trafił do więzienia za fałszerstwo. Na krótko, ale odtąd kroczył już wyłącznie złą drogą i staczał sie coraz niżej. Był karany za kradzieże i kłusownictwo. Mieszkańcy powiatu rybnickiego zaczęli o nim mówić z trwogą. Był sprytny i wymykał się z rąk policjantom, którzy choć wiedzieli, że stoi za różnego rodzaju przestępstwami i wykroczeniami, nie umieli złapać go na gorącym uczynku ani udowodnić winy. Dobra passa Ziemskiego kończy się w 1932 roku, kiedy po nieudanym skoku strzela z premedytacją w pierś policjanta na służbie. Czekać go za to będzie spotkanie z katem.

Nie wiem, czy bestia żyje

Poznany podczas jednej z odsiadek stary znajomy Jan Szymecki odwiedził Ziemskiego 27 lipca 1932 roku, przekonując go do udziału w skoku na skład obuwia w Rybniku. Wszystko miało być sprawdzone, a robota łatwa. Ziemski zgodził się, do udziału w skoku doproszony został dodatkowo Paweł Kluger. Około północy złodziejska trójka udaje się do pewnej szopy, gdzie miało się znajdować obuwie. Kiedy dotarli na miejsce, ujadać zaczął pies pilnujący obiektu, a w efekcie obudzili się domownicy. Złodzieje czmychnęli pod osłoną nocy, mocno niezadowoleni z takiego obrotu spraw. Szymecki nie dawał jednak za wygraną i zaproponował skok na pobliską mleczarnię, gdzie na pewno musiała być jakaś gotówka. Kiedy próbowali sforsować zamki, przepłoszył ich właściciel, zbudzony hałasem. Ziemski zaordynował, by wracać do domu, tego dnia nie mieli farta. Na drodze niesfornym włamywaczom stanął jednak w Paruszowcu miejscowy posterunkowy, Antoni Zuszek, zaalarmowany przez mistrza piekarskiego, że jacyś obcy kręcą się wokół jego posesji, który postanowił wylegitymować podejrzanie zachowujących się osobników. Kiedy policjant sprawdzał dokumenty Klugera i odwracał się w stronę Ziemskiego, ten wyciągnął rewolwer i postrzelił go w pierś. Ranny funkcjonariusz upadł, ale udało mu się jeszcze wyciągnąć broń służbową i oddać kilka strzałów w kierunku uciekających bandytów, którzy rozpierzchli się w różne strony. Resztką sił doczołgał się jeszcze do mieszkania przodownika policji, gdzie stracił przytomność. Jak się później okaże kula nie trafiła w serce ani tętnicę płucną, przebiła na wylot klatkę piersiowa powyżej serca i przedziurawiła lewe płuco. Ziemski miał - jak sam później tłumaczył - po oddaniu strzału wrzucić broń do stawu.

O czwartej nad ranem niedoszły morderca policjanta trafia do mieszkania Klugera, pyta matkę kompana, czy ten został ranny. Mówi do niej: - Strzeliłem do modrego, tylko nie wiem, czy bestia żyje. Według późniejszych zeznań Ziemskiego, kobieta miała przekonywać, by cała trójka wsiadła na rowery i uciekała do Krakowa, z której to rady wspólnicy skorzystali. Po drodze Ziemski jednak wrócił jeszcze do domu, gdzie zakomunikował narzeczonej, Jadwidze Eurich, że przypadkowo postrzelił policjanta, broń miała sama wystrzelić, kiedy miał ją wyrzucić do stawu.

Doraźnie, czyli na śmierć

Takich tłumów jak 2 września 1932 roku przed rybnickim sądem nie widziano od procesu Józefa Gawliczka, zwyrodnialca skazanego na śmierć za zgwałcenie i zamordowanie siedmioletniej dziewczynki. Tego dnia miano sądzić Józefa Ziemskiego, okrzykniętego przez regionalną prasę "postrachem powiatu rybnickiego", pojmanego przez policję w Małopolsce. Ludzie postanowili dopilnować, by zbrodniarz nie uniknął zasłużonej kary. Ich obecność stanowiła wystarczającą presję na skład sędziowski, prokuratora i adwokata. Liczne siły policyjne mające strzec porządku na sali rozpraw i wokół sądu miały za zadanie nie dopuścić do linczu na oskarżonym. Postępowanie było prowadzone w trybie doraźnym, co dla oskarżonego było wiadomością wyjątkowo złą. O ile w postępowaniu zwyczajnym przestępstwo popełnione przez Ziemskiego, przy zastosowaniu okoliczności łagodzących, które wytrwale będzie prezentował obrońca, mogłoby się zakończyć ciężkim więzieniem, o tyle w tym przypadku, wyrok śmierci był najbardziej prawdopodobny. Sądy doraźne zostały wprowadzone Rozporządzeniem Prezydenta Rzeczpospolitej z dnia 19 marca 1928 roku i miały być lekarstwem na wzrost przestępczości w kraju, a przynajmniej działać odstraszająco. W myśl tego aktu prawnego takie postępowanie przed sądami powszechnymi mogła zarządzać bądź też uchylić Rada Ministrów (na terenie całego kraju lub jego części) na wniosek Ministra Sprawiedliwości, w porozumieniu z Ministrem Spraw Wewnętrznych. Postępowanie miało się odbywać bez śledztwa, surowe zazwyczaj wyroki nie podlegały zaskarżeniu, a ewentualne wyroki śmierci należało wykonać do 24 godzin od ich ogłoszenia. Postępowanie doraźne dotyczyły – jak pisze Piotr Krzysztof Marszałek – głównie takich przestępstw jak: zdrada stanu, rozruchy, pogwałcenie przepisów zabezpieczających porządek publiczny, pozbawienie życia, uszkodzenie ciała i gwałt na osobie, a także kradzież, rozbój i wymuszenie. W Rybniku pierwszy wyrok śmierci wydany w postępowaniu doraźnym wykonano 23 lipca 1932 roku, wtedy to powieszono wspomnianego już wcześniej Józefa Gawliczka, który zamordował i zgwałcił siedmioletnią dziewczynkę, córkę rolnika z Czernicy. Warto w tym przypadku wspomnieć za J. Kolarczykiem, że w roku 1931 skazano w kraju na śmierć w procedurze doraźnej 39 osób, a w 1932 aż 127. Zawodowi kaci na brak pracy nie mogli więc narzekać.

Łzy w oczach bandyty

Do niewielkiej sali rozpraw wpuszczono 2 września 1932 roku zaledwie garstkę ludzi, wszystkich dokładnie wcześniej dokładnie zrewidowano. Jak donosiła "Gazeta Robotnicza", sala była mocno przepełniona. Przed godziną 9.30 na salę wprowadzony zostaje Józef Ziemski, mężczyzna średniego wzrostu, ubrany schludnie i robiący dobre wrażenie. Obradom przewodniczy sędzia Sądu Okręgowego, dr Radłowski, w asyście sędziów Miszkego i Wańka. Oskarża wiceprokurator Sądu Okręgowego w Katowicach, dr Nowotny, broni z urzędu dr Kowol, ceniony katowicki adwokat. Po sprawdzeniu obecności przewodniczący odczytuje akt oskarżenia, w którym postawiono zarzut usiłowania zabójstwa posterunkowego A. Zuszka z rewolweru kaliber 7.65 mm, który przed skokiem miał otrzymać od Jana Szymeckiego. W dokumencie podkreślono, że oskarżony "bez zastanowienia strzelił w pierś Zuszka".

W dalszej części posiedzenia sądu przewodniczący przechodzi do przesłuchania oskarżonego. Ziemski odpowiada „z wyszukaną grzecznością”, czyni to jednak przygnębionym i zrezygnowanym głosem. Jest przygotowany na wszystko. Oskarżony opowiada o swoim trudnym i samotnym życiu, o zejściu na zła drogę. Część winy próbuje zrzucać na wspólników, zmienia zeznania, konfabuluje. Na swój sposób jest zadowolony, bo wszyscy słuchają go z uwagą, cicho skrzypią dziennikarskie pióra zapisujące kolejne stronice notatek. Teraz czas na kontratak: Ziemski oskarża policjantów, że siłą wymusili na nim zmianę zeznań, opowiada jak funkcjonariuszu bili go "w gołe podeszwy", by na ciele nie pozostały ślady pobicia. Konsekwentnie po raz kolejny używa argumentu, że "nigdy nie miał nikogo bliskiego i żył w samotności". Na pytanie sędziego, czy wiedział, że to co czynił w życiu było złe, przytakuje: - Tak, wysoki Sądzie, wiedziałem że to jest złe. Po czym mówi jakby do siebie: - Ma się rozumieć, że to było złe. Stanowczo jednak zaprzecza, by zdawał sobie, że jest postrachem powiatu rybnickiego.

Obrońca, dr Kowol, wnosi o przekazanie sprawy do postępowania zwyczajnego. Zdaje sobie sprawę, że to jedyny sposób, by Ziemski trafił do ciężkiego więzienia, a nie na szubienicę. Czy robi to rutynowo, by nie przegrać sprawy, czy też choćby w niewielkim stopniu zaczyna Ziemskiemu współczuć, tego się nie dowiemy. Stanowczo sprzeciwia się temu jednak prokurator, którego nie wzruszają argumenty o samotności Ziemskiego i trudnym dzieciństwie. Sąd sprzeciw podtrzymuje. Rozpoczynają się przesłuchania świadków, największe poruszenie na sali ma miejsce, gdy na noszach wniesiony zostaje posterunkowy Zuszek, ofiara zbrodni. Łamiącym się głosem, z dłuższymi przerwami na złapanie oddechu, podważa on wersję Ziemskiego, że strzał z rewolweru padł przypadkiem, gdy oskarżony próbował wyrzucić broń do stawu. Mówi, że gdy legitymował Klugera, zauważył kątem oka, że Ziemski trzyma ręce z tyłu, kiedy zaś odwrócił się w jego stronę ten wyjął z kieszeni rewolwer, wymierzył w jego pierś i z premedytacją strzelił, po czym złoczyńcy uciekli. Jak pisze sprawozdawca dziennika "7 Groszy", "oskarżony stara się nie patrzeć w stronę swej ofiary, a w chwili, kiedy był zmuszony spojrzeć w jego oblicze, popłynęły mu z oczu łzy". Wspólnik, Paweł Kluger, oraz jego matka, choć Ziemski wyraźnie poinstruował ich, co mają w śledztwie mówić, widząc jaki sprawy przyjęły obrót, zaczęli oskarżonego pogrążać swoimi zeznaniami. Wygląda na to, że poszli na współpracę z prokuratorem, dzięki czemu - a wiele na to wskazuje - Kluger był już sądzony w trybie zwyczajnym, o czym donosiły warszawskie "Nowiny Codzienne" z 3 września 1932 roku. Kluger w trakcie procesu zadał pytanie, jak to jest możliwe, że Ziemski wyrzucił rewolwer do stawu, kiedy broń, którą rozpoznaje bez żadnych wątpliwości, leży na stole przed składem sędziowskim? Kiedy sąd prosi Ziemskiego, by wziął narzędzie zbrodni do ręki, ten wzbrania się przed tym i polecenia sądu wykonać nie chce. Również narzeczona Ziemskiego, Jadwiga Eurich, zmienia front i przestaje go chronić, wiedząc już, że ukochanego czeka stryczek. Ze szczegółami opowiada więc sądowi o porannej wizycie konkubenta i rozmowie, którą przeprowadzili. Oskarżony miał jej mówić, że nie wie, czy zabił, czy tylko zranił policjanta. Prokurator domaga się aresztowania Eurichówny za krzywoprzysięstwo, sąd jednak daje wiarę jej tłumaczeniom, że działała w emocjach, a Ziemski jej groził, i wniosek prokuratora oddalił.

Sensacyjne - zdaniem korespondentów regionalnej prasy - zeznanie składa starszy wywiadowca policji śledczej, Piotr Jędrecki, który oświadcza, że zna oskarżonego od roku 1924. Określa Ziemskiego jako osobę przebiegłą i sprytną, której trudno było cokolwiek udowodnić, choć funkcjonariusze byli przeświadczeni, że to on stał za wieloma kradzieżami, włamaniami i rozbojami. Jędrecki był przekonany, że to Ziemski strzelał do Zuszka, kiedy tylko o sprawie usłyszał. Jego podejrzenia potwierdzał fakt, że podejrzany zniknął z miejsca zamieszkania. To właśnie Jędrecki nakazał aresztowanie Ziemskiego i wysłał za nim list gończy. Rzeczoznawca, dr Kuleczka, określa stan posterunkowego Zuszka jako bardzo groźny i orzeka, że cudem uniknął on śmierci. Następstwa postrzału będą jednak dotkliwe przez cała resztę jego życia. Psychiatrzy, dr Więdloch i dr Wilczek, diagnozują że Ziemski jest zdrowy psychicznie i może odpowiadać za własne czyny. Jan Szymecki, wspólnik oskarżonego w trakcie nieudanego napadu, zaprzecza pod przysięgą, jakoby miał wręczyć Ziemskiemu rewolwer, wyjaśniając że broni takiej nie posiadał, nie usiłował też popełnić żadnych włamań.

Prokurator wnosi o karę śmierci, podkreślając „coraz większy zanik moralności wśród społeczeństwa”, obrońca konsekwentnie prosi zaś o uwzględnienie okoliczności łagodzących, "że Ziemski jest dzieckiem nieślubnym, nie zaznał miłości rodzicielskiej, był źle wychowywany, ojczym źle się z nim obchodził" itd. Po dłuższej naradzie sąd ogłasza wyrok skazujący oskarżonego na karę śmierci przez powieszenie, z pozbawieniem wszystkich praw obywatelskich. Oskarżony przyjmuje wyrok z pełną rezygnacją. Obrońca próbuje jeszcze apelacji u Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, ale głowa państwa z prawa łaski nie korzysta, o czym zawiadomiono sąd telegraficznie o godz. 21.50. Klamka zapadła. Następnego dnia Ziemskiego czeka spotkanie z katem. Na ogłoszenie wyroku i decyzję prezydenta czekają przed gmachem sądu tłumy ludzi, dopiero późnym wieczorem udaje się policji te tłumy rozpędzić. Korespondent dziennika "Polonia" chwali postawę rybnickich policjantów, którzy zapanowali nad tłumem, i stawia ich za wzór przodownikom i posterunkowym II Komisariatu Policji w Katowicach, którzy - jak pisze w artykule - "mogliby się wiele od policji rybnickiej nauczyć". Oceniając surowy wyrok, anonimowy autor napisze w „Gazecie Robotniczej” z 6 września 1932 roku: „A więc jeszcze jeden trup więcej na podstawie dekretu o sądach doraźnych”.

Noc przed egzekucją

O północy prokurator Nowotny udaje się do celi skazańca, by poinformować go, że Prezydent nie skorzystał z prawa łaski i zawiadomić, że wyrok zostanie wykonany rano. Ziemski przyjmuje to oświadczenia spokojnie, z całkowitą rezygnacją. Całą noc nie śpi: przechadza się nerwowo po celi, przysiada na łóżku, by chwilę odpocząć, po czym spaceruje dalej. Odpala jednego papierosa od drugiego (wypalił ich łącznie kilkadziesiąt). Kiedy przed północą przychodzą doń dwaj księża (korespondent "Gazety Robotniczej" pisze bezceremonialnie: "widocznie czekali już na swoją ofiarę"), przegania ich i każe przyjść dopiero nad ranem. Przed świtem Ziemski prosi prokuratora, by zezwolił mu na spotkanie z innym więźniem, który odsiaduje w tym samym zakładzie karnym wyrok. Osobą tą jest Franciszek Siwiec, dawny wspólnik Ziemskiego w wyprawach złodziejskich (reporter dziennika „7 Groszy” błędnie podaje, że jest to Ferdynand Siwiec, myli Franciszka z bratem, również przedstawicielem złodziejskiego fachu). Prokurator nie sprzeciwia się żądaniom skazańca. Podczas spotkania z Siwcem Ziemski pozuje na bohatera. Widać, że zależy mu, by relację na temat tego spotkaniu Siwiec - już po wyjściu na wolność - przekazał innym, co zapewne miało być elementem budowy "bandyckiej legendy postrachu powiatu rybnickiego". Ziemski przekazuje też Siwcowi taką oto mądrość życiową: - Gdybyś przyszedł kiedy tak daleko jak ja, to pokaż, że umiesz zginąć i niech nie widzą u ciebie żadnej łzy. Instruuje przy tym kolegę, by szedł zawsze jego drogą, udziela mu też rozmaitych przestępczych rad. Ma też nakazać Siwcowi, by ten go pomścił, i nim umrze na szubienicy, koniecznie zabrał ze sobą na tamten świat kilku policjantów. Gdy towarzysze więzienni się żegnają, Siwiec mówi jeszcze do Ziemskiego: - Niech ci tam dobrze idzie. Nad ranem skazaniec - jak to nazywa dosadnie "Gazeta Robotnicza" – w końcu "załatwił się z księdzem".

Kat jest nieugięty

Na krótko przed siódmą rano 3 września 1932 roku skazaniec zostaje wyprowadzony z celi. Choć na wykonanie wyroku ustawodawca przewidział dwadzieścia cztery godziny od jego ogłoszenia, prokurator Nowotny wie, że egzekucję najlepiej wykonać o świcie, kiedy tłumy nie zdążyły się jeszcze zgromadzić za murami więzienia. Kiedy już ludzie się stawią na miejsce, poinformuje się ich, że wyrok został wykonany. Ziemski zachowuje zimną krew po nieprzespanej nocy. Kiedy dostrzega szpaler policjantów mających zabezpieczać egzekucję, krzyczy w ich stronę: - Wy psy!!! Gdy staje pod szubienicą zwierza się jeszcze prokuratorowi: - Myśli pan, że się boję? O nie, ja nie mam żadnej obawy, a już kilka razy zaglądałem śmierci w oczy. Ziemski jest opanowany, szarżuje odwagą. Sprawozdawca dziennika "7 Groszy" ocenił w swojej relacji, że do samego końca pozował na "bohatera bandyckiego". Skazaniec wie, że każdy jego gest i każde jego słowa dziennikarze przekażą opinii publicznej w swoich relacjach. Nie ma już zresztą nic do stracenia. Może przypomniały mu się westerny, które czytał w młodości, a w których o legendarnych bandytach i rewolwerowcach wypowiadano się z szacunkiem jeszcze długo po ich śmierci. Kiedy wchodzi na podium, prosi jeszcze kata, by nie zawiązywał mu oczu. Ku jego niezmiernemu zaskoczeniu, Stanisław Maciejewski, najsłynniejszy kat II Rzeczpospolitej, którego specjalnie sprowadzono do wykonania tego wyroku, odmawia. Ziemski nie może wiedzieć, że Maciejewski zgodził się kiedyś na egzekucję bez opaski na oczach. Miast wdzięczności, skazaniec kopnął go jednak z całej siły w brzuch. Od tego czasu odmawiał tego przywileju nawet największym twardzielom.

Skonsternowanemu Ziemskiemu założona zostaje więc opaska na oczy. Przed egzekucją krzyczy jeszcze głośno, tak aby usłyszał go Siwiec: - Franek, pamiętaj, byś mnie pomścił! Kat pomaga mu wejść na specjalne krzesło, następnie zakłada pętlę na szyję. Po chwili krzesło zostaje poderwane. Ziemski kona przez dwie minuty w konwulsyjnych drgawkach. Kiedy kat uznaje, że skazaniec wyzionął ducha, rzuca pod jego nogi białe rękawiczki. Teraz kolej na lekarza więziennego, który dokładnie o 7.34 stwierdza zgon. Tak oto kończy niedoszły zabójca policjanta, do szpiku kości zepsuty bandyta Józef Ziemski. Sprawiedliwości stało się zadość, a mieszkańcy powiatu rybnickiego odetchnęli z ulgą. Nieśmiałej próby usprawiedliwienia bandyty podejmuje się sprawozdawca "Gazety Robotniczej", który w wydaniu z dnia 6 września 1932 roku takimi oto słowy stara się tłumaczyć Ziemskiego:

Oskarżony miał bardzo ciężką młodość. Urodził się jako dziecko nieślubne, nie zaznając prawdziwej miłości rodzicielskiej. Rychło też stoczył się po pochyłej drabinie społecznej, zaczynając od kradzieży, a skończywszy na włamaniach. I tu prawdziwym winowajcą jest ustrój społeczny.

Czy takie tłumaczenie kogokolwiek przekonało? Czy aby trochę wzruszyło? Raczej nie. Może jedynie w przestępczym półświatku Rybnika i okolic wspominano przez czas jakiś bohaterskiego Józka, ale pieśni przy wtórze mandoliny czy rozstrojonej gitary w pijackich melinach o nim pewnie nie śpiewano. A co do mieszkańców powiatu rybnickiego, to odetchnęli nie na długo, ponieważ za chwilę tropem swojego "mistrza" podąży wspomniany w tej opowieści Franciszek Siwiec, wyrachowany i bezwzględny bandyta, który da się okolicy mocno we znaki, a w końcu zabije policjanta, za co w efekcie - również z mocy prezydenckiego rozporządzenia o postępowaniu doraźnym - zawiśnie na tej samej co Ziemski szubienicy niespełna półtora roku później. Dziennikarze regionalnej prasy nazwą go „Mścicielem Ziemskiego”. Ale to już temat na inną opowieść...

Epilog

Warto w tym miejscu napisać jeszcze kilka zdań na temat dalszych losów Antoniego Zuszka, postrzelonego przez Józefa Ziemskiego. Jego nazwisko odnalazłem w spisie jeńców pomordowanych w Miednoje, 13 kwietnia 1940 roku. Dziś jesteśmy w stanie odtworzyć życiorys bohaterskiego policjanta. Wiemy, że urodził się 21 maja 1900 roku, był synem Michała Zuszka i Jadwigi, z domu Pietrzak. Do policji wstąpił w 1924 roku, do roku 1932 służył w Komendzie Rezerw w Katowicach, po czym przeniesiono go na posterunek w Rybniku-Paruszowcu. Podczas służby w tej placówce został postrzelony przez Ziemskiego. W czerwcu 1933 roku, po zagojeniu się ran i rekonwalescencji, został przeniesiony na posterunek w Szczygłowicach, gdzie dotrwał do wybuchu wojny. We wrześniu 1939 roku przedzierał się na wschód kraju, gdzie został aresztowany przez żołnierzy radzieckich. 13 kwietnia 1940 roku został zabity w Miednoje i spoczął w zbiorowej mogile.

Bibliografia:
Akty prawne: Rozporządzenie Rady Ministrów z 26 sierpnia 1932 roku o wprowadzeniu postępowania doraźnego, „Dziennik Ustaw” nr 74 (1932), poz. 669, s. 1474.; Rozporządzenie Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 19 marca 1928 roku o postępowaniu doraźnem, „Dziennik Ustaw” nr 33 (1928), poz. 315, s. 661.
Banda Siwca przed Sądem Apelacyjnym w Katowicach, „Siedem Groszy”, 28 października 1932 r.
Drugi wyrok śmierci w Rybniku. Józef Ziemski zawiśnie na szubienicy? - Ofiara zamachu na noszach na sali rozpraw, „Polonia”, 3 września 1932 r.
Kolarczyk J., Okrutny miecz Temidy, „Nowiny Raciborskie, 29 kwietnia 2015 r.
Józef Ziemski zawisnął na szubienicy. Ostatnie chwile skazańca, „7 Groszy”, 4 września 1932 r.
Młotek M., Pierwszy kat przedwojennej Polski, http://fabrykahistorii.pl/artykuly/pierwszy-kat-przedwojennej-polski/ [dostęp: 12.06.2015]
Marszałek P.K., Prawo stanów szczególnych II Rzeczpospolitej na tle ówczesnych rozwiązań europejskich, „Studia Lubuskie”, t. VII, 2011, s. 63-64.
Siwiec mordercą posterunkowego Fojcika, „Siedem Groszy”, 11 stycznia 1934 r.
Siwiec mścicielem straconego bandyty Ziemskiego. Sensacyjna ucieczka zbrodniarza z więzienia w Katowicach, „Polska 30-halerzówka”, 15 stycznia 1934 r.
Strony internetowe: http://www.katedrapolowa.pl [dostęp: 10.06.2015], http://www.ogrodywspomnien.pl/index/showd/22078 [dostęp: 12.06.2015]..
Wędrówka bandyty z więzienia do szpitala, „Siedem Groszy”, 11 stycznia 1934 r.
Widmo drugiej szubienicy w Rybniku. Józef Ziemski skazany na śmierć, „7 Groszy”, 3 września 1932 r.
Wzmianki bez tytułów: „Gość Niedzielny” z 11 września 1932 r. i „Nowiny Codzienne” z 3 września 1932 r.
Znowu kara śmierci w Rybniku, „Gazeta Robotnicza”, 6 września 1932 r.

W artykule wykorzystano jako ilustracje nagłówki ze śląskich gazet: „7 Groszy” z 3 września 1932 r., „7 Groszy” z 4 września 1932 r., „Polonia” z 3 września 1932 r. oraz „Gazeta Robotnicza” z 6 września 1932 r. Wszystkie egzemplarze pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach.

-----

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Jest historykiem literatury i medioznawcą, od ponad dziesięciu lat wykłada historię prasy w katowickich, krakowskich i rzeszowskich uczelniach wyższych. Wydał Dziennikarstwo polskie na Śląsku. Zarys historyczny Jana Kudery, w najbliższych planach jest opracowanie krytyczne pt. Antologia tekstów z „Poradnika Gospodarczego” Karola Miarki (lata 1871-1872, 1879-1880). oraz książka pt. Miesięcznik „Fala” w okresie okupacji hitlerowskiej w Polsce. W cyklu Zbrodnie, sensacje i rewelacje sprzed lat autor przegląda z należytą uwagą pitavale na łamach dawnej śląskiej prasy, odnajdując zapomniane już dziś historie, które kiedyś elektryzowały region i były na ustach wszystkich, a dziennikarze tak ówczesnych bulwarówek, jak i „poważnych” gazet i czasopism, poświęcali im nierzadko całe kolumny. W znacznej mierze są to głośne zbrodnie oraz towarzyszące im śledztwa i – będące ich następstwem – procesy sądowe, wyroki i egzekucje.

Dr hab. Krzysztof Gajdka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.