Lewe pieczątki na rachunkach, fikcyjni niepełnosprawni, szkolenia, które były tylko na papierze - o to jest oskarżony Waldemar S.
To kłamstwo! To niewiarygodne kłamstwo! – te słowa wiele razy na sali rozpraw wypowiada Waldemar S., właściciel sieci aptek, które rozsiane są nie tylko po Gorzowie. W sądzie okręgowym trwa właśnie proces (ostatnia rozprawa była w środę), w którym oskarżony on jest o to, że wyłudził 769 tys. zł z urzędu marszałkowskiego i 61 tys. zł z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Miało do tego dojść przy okazji wprowadzania w kilku aptekach automatycznego systemu przyjmowania, magazynowania i wydawania leków. System dziiała tak, że farmaceuta wpisuje do komputera nazwę medykamentu, a urządzenie odnajduje towar w magazynie i specjalnym podajnikiem przekazuje na ladę. Część pieniędzy na tę inwestycję pochodziła od marszałka.
Sprawa ujrzała światło dzienne za sprawą Marka S. To technik poligrafii, który był redaktorem naczelnym gazety wydawanej przez przedsiębiorcę farmaceutycznego. W czerwcu 2012 r., jak sam to mówił w sądzie, porzucił pracę u Waldemara S. I od razu zażądał od niego 160 tys. zł, które miały być dla niego rekompensatą za udział w tym procederze. Miał wtedy wynieść ze spółki dokumenty potwierdzające przestępstwo.
Jak zeznawał w sądzie Waldemar S., jego były pracownik miał zażądać od niego przelania tych pieniędzy na cztery różne konta, które nie były powiązane z nazwiskiem Marka S. Były pracownik miał przy tym grozić, że jeśli nie otrzyma pieniędzy, o całym procederze opowie na konferencji prasowej. Z kolei jak zeznawała w sądzie jedna z dziesięciu w sumie oskarżonych, Marek S. (wówczas Marek J.) miał potworne długi. Jako że łączyła ich intymna relacja, pożyczał wiele razy pożyczał od niej - „aby rozpocząć nowe życie” - tysiące złotych , których później nie oddawał.
Marek S. konferencji ostatecznie nie zrobił, ale o przestępstwie, w którym sam brał udział, poinformował Urząd Marszałkowski w Zielonej Górze. Ten zawiadomił prokuraturę. Prokuratorzy przeczesali faktury za 2 mln zł z lat 2009-2011.
W jaki sposób miało dochodzić do wyłudzeń? Jak wynika z zeznań, które Marek S. składał w sądzie, miało to odbywać się przy okazji rozliczeń faktur za prace instalacyjne i budowlane w kilku aptekach, m.in. na Manhattanie i w centrum miasta. Gdy trzeba było rozliczać się z urzędem marszałkowskim i trzeba było przedstawić kosztorysy, miało tekże dochodzić do podrabiania dokumentów i np. nanoszenia na nie kopii pieczątek firm budowlanych.
- Umowa na prace była tak przygotowywana, aby uzyskać nadwyżkę finansową – mówił w sądzie Marek S. Z jego wyjaśnień wynika, że nadwyżka miała iść na inne prace w innych aptekach.
Jak jeszcze miały być wyłudzane tysiące złotych?
- W harmonogramie projektu została ujęta pozycja zatytułowana „szkolenia pracowników”, która od początku była pozycją fikcyjną – czytamy w protokołach z procesu. Z zeznań innych oskarżonych wynika, że szkolenia jednak się odbywały.
Pieniądze miały być też wyłudzane z PFRON-u. W tym celu dla części z pracowników załatwiane było orzeczenie o niepełnosprawności.
- Ja sam stawałem na komisji PFRON-owskiej, wiedząc, że tak niepełnosprawny, jak mówią dokumenty, to nie jestem – mówił w sądzie Marek S.
Proces o wyłudzenie trwa w sądzie przy ul. Mieszka I od października zeszłego roku. W tym tygodniu zaplanowane były dwie kolejne rozprawy. Odbyła się jedna. W środę sędzia Dorota Staszak przesłuchiwała kolejnych kilku świadków. W sprawie jest już 20 tomów akt i prawie 4 tys. stron różnego rodzaju dokumentów.
- Następne terminy zostały wyznaczone na czerwiec oraz sierpień. Do zakończenia procesu jeszcze trochę czasu upłynie. W sierpniu na pewno się on nie skończy – mówiła nam w ostatnią środę rzecznik sądu Arleta Wawrzynkiewicz. Ona sama jest sędzią w podobnej sprawie dotyczącej wyłudzeń około 5,3 mln zł z PFRON-u przez firmę Drawex. W tym procesie też jeszcze daleko do finału.
Waldemar S. nie przyznaje się do winy. Po mieście krążą plotki, że uciekł za granicę, ale to nieprawda: przedsiębiorca przychodzi do sądu na rozprawy. Do czasu sądowego rozstrzygnięcia sprawy nie chce jej komentować. Grozi mu do dziesięciu lat więzienia.