Król Jagiełło wszystkich zaskoczył. Monarsze zaślubiny w Sanoku
Na 1 maja 1417 roku król Władysław Jagiełło zwołał do Sanoka radę najwyższych dostojników państwa. Wieczorem oznajmił im niespodziewanie, że następnego dnia się żeni. Wiadomość była szokiem dla magnatów.
Dokładnie w 600. rocznicę wydarzenia - 2 maja 2017 roku - pasjonaci rekonstrukcji historycznych z Sanoka, Warszawy, Rzeszowa, Krakowa i Lublina odtworzyli królewskie zaślubiny. Rekonstrukcję mogli obejrzeć mieszkańcy i turyści. Sanocka starówka i zamkowy dziedziniec stały się sceną przedstawienia ślubu i wesela wielkiego monarchy.
W królewskim orszaku, w rycerskich strojach kroczyli dumnie Piotr Kotowicz i Marcin Glinianowicz, sanoccy archeolodzy. To oni kilka lat temu, podczas prac wykopaliskowych na starówce, odkrywali pozostałości kościoła pw. św. Michała. Sześć wieków wcześniej ta właśnie świątynia była świadkiem niezwykłej uroczystości. Król Władysław Jagiełło, jeden z najpotężniejszych władców średniowiecznej Europy, wsławiony pokonaniem Krzyżaków, ślubował Elżbiecie Granowskiej z Pileckich. Wybranka nie była żadną zagraniczną księżniczką, ale zwykłą polską szlachcianką, wdową z Łańcuta.
Ona - kobieta po przejściach. On - mężczyzna z przeszłością. Jagiełło zadziałał z zaskoczenia, wiedział, że nie może liczyć na to, że jego wybór spotka się z akceptacją otoczenia. Ale nawet najznakomitsi panowie z koronnej rady, nieświadomi powodu, dla którego król wezwał ich na prowincję, nie śmieli przeciwstawić się królowi.
Dla Sanoka królewski ślub był wielkim wydarzeniem. I wyróżnieniem. Rzadko zdarzało się, by tej rangi uroczystość odbywała się poza stolicą państwa. Dlaczego Jagiełło, wielki władca, pogromca Krzyżaków pod Grunwaldem i Malborkiem, na miejsce ślubu wybrał Sanok? Jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie historycy nie udzielili.
- Jedni mówią, że dlatego, iż było to ważne miasto w monarchii Jagiellonów - mówi Paweł Skowroński, sanocki historyk i rekonstruktor.
- Inni twierdzą, że wprost przeciwnie. Król uciekł na prowincję, aby ceremonia ślubna odbyła się w spokoju i ciszy, bez zamieszania. Sanok był ku temu dobrym miejscem, zwłaszcza, że Elżbieta z Pilceckich Granowska mieszkała niedaleką stąd, w Łańcucie. Nie miała długiej drogi do pokonania, co nie było bez znaczenia, biorąc pod uwagę, że decyzja o ślubie została ogłoszona w przeddzień.
Niezależnie od motywacji Jagiełły, jego decyzja oznaczała nobilitację dla Sanoka. To podkreśla miejscowy historyk, Andrzej Romaniak.
- To nie było podrzędne miasteczko, ale znaczące miasto, ważny ośrodek polityczno-administracyjny na mapie ówczesnego królestwa, stolica Ziemi Sanockiej, wchodzącej w skład województwa ruskiego i ważny punkt handlowy na szlaku prowadzącym wzdłuż Sanu - przypomina.
Już od lat 40. XIV wieku Sanok zyskiwał na znaczeniu. Sprowadzili się tu franciszkanie, bywali królowie. Kazimierz Wielki potwierdził przywileje miejskie dla Sanoka, nadał mu prawo organizowania jarmarku. Ten okres świetności trwał też w czasach Władysława Jagiełły. Dlatego argument, że król chciał w Sanoku wziąć ślub po cichu, nie do końca przekonuje Romaniaka.
- Nie przypadkiem wybrał to miasto na miejsce swoich zaślubin - uważa.
Z kościoła na zamek w strugach deszczu
Historycy przyznają jednak: o tym ślubie niewiele wiadomo. Niewiele wiadomo o „pannie młodej”.
- Cudzysłów w tym przypadku jest uzasadniony, bo nawet data urodzin wybranki króla nie jest znana - uśmiecha się Romaniak.
Niektórzy mówią, że Granowska była już w podeszłym wieku, szacowanym nawet na 45 lat.
- A trzeba pamiętać, że w średniowieczu kobieta około trzydziestki już uchodziła za dojrzałą niewiastę, a prawo kanoniczne zezwalało na zawieranie małżeństw dziewczynkom 12-13 letnim - dodaje Romaniak.
Król, który wcześniej pochował dwie żony, też zresztą nie był już młodzikiem. Liczył sobie 66 lat. Związek władcy z trzykrotną wdową, matką czwórki dzieci, wywołał kontrowersje, by nie powiedzieć skandal. Jeden z najpotężniejszych monarchów ówczesnej Europy zamiast księżniczki brał za żonę swoją poddaną, zwykłą szlachciankę i w dodatku kobietę, z którą wprawdzie nie łączyły go więzy krwi, ale która była córką jego matki chrzestnej. Niektórym dało to pretekst do zarzutów, że jest to kazirodczy związek.
- Na pewno nie był to ślub spowodowany zimną polityczną kalkulacją, ale ślub spowodowany wielką miłością, jaką Władysław II obdarzył Elżbietę Granowską
- mówi Paweł Skowroński.
Romaniak z tym się zgadza: - Nie było w tym interesu dynastycznego czy politycznego. Król się chyba po prostu zakochał.
Członkowie królewskiej rady zachwyceni tym, w czym mieli uczestniczyć, nie byli. Ale nie mieli wyjścia.
- Jagiełło zagroził, że w razie ich nieprzychylności wyjedzie z wybranką serca na Litwę, a koroną Królestwa Polskiego będzie władał któryś z jego potomków - opowiada Paweł Skowroński.
Jagiełło i Elżbieta ślubowali sobie w kościele pw. św. Michała Archanioła. Świątynia, wzniesiona przez ostatniego Piasta na polskim tronie, była jak na tamte czasy okazała. Po ceremonii królewski orszak przemieszczał się na zamkowe wzgórze. Opis z annałów Jana Długosza dotyczy tej właśnie krótkiej podroży. Kronikarz zanotował, że rozpętała się burza z błyskawicami, śniegiem i deszczem. Powóz, którym jechała świeżo poślubiona małżonka monarchy, zapadł się w grząskim błocie, złamało się koło i królowa resztę drogi musiała odbyć pieszo.
- To wzięto za zły znak - mówi Romaniak.
Małżeństwo nie przetrwało zbyt długo. Elżbieta zmarła w 1420 roku, prawdopodobnie na zapalenie płuc lub gruźlicę. Zdążyła jednak być koronowana na władczynię Polski. Stało się to jeszcze w roku ślubu z Jagiełłą. Koronował ją ten sam arcybiskup lwowski, który udzielał ślubu: Jan Mikołaj z Rzeszowa.
Do Sanoka już nigdy nie wróciła. Została pochowana w katedrze wawelskiej. Dziś nie wiadomo, gdzie spoczęły jej kości. Gdy w późniejszych latach porządkowano katedrę, pochówek został przeniesiony w nieznane miejsce.
Jagiełło rozpaczał mocno, ale krótko. Ożenił się po raz czwarty - z Sonką Holszańską. W historii Sanoka czwarta królewska żona także ma swoje miejsce.
- Swoje wdowieństwo, ostatnie 26 lat życia, Zofia (takie imię przyjęła, przechodząc z prawosławia na chrześcijaństwo) spędziła na sanockim zamku - mówi Andrzej Romaniak.
Orzeł pokochał... świnię
Wracając do Elżbiety Granowskiej: wśród czterech żon Jagiełły stanowiła wyjątek. Jako jedyna była rodowitą Polką.
- Jadwiga była Węgierką. Anna Celeńska pochodziła z dzisiejszej Słowenii, Sonka Holszańska była litewską księżniczką - wylicza Romaniak.
Co zachwyciło króla w niemłodej już Elżbiecie tak, że postanowił ją poślubić bez aprobaty dostojników ze swego otoczenia? W kwestii urody „panny młodej” opinie były podzielone.
- Jedni twierdzili, że była wyjątkowo piękna. Inni, że podstarzała i pomarszczona. To w zależności od tego, jaki kto miał stosunek do króla i jego wybranki. Jeden z biskupów określił nawet to małżeństwo jako „związek orła ze świnią”
- tłumaczy te rozbieżności Romaniak.
- Tworzono na jej temat paskudne paszkwile. Jeden z dworzan napisał o Elżbiecie bardzo niecenzuralne rzeczy, można przypuszczać, że był wściekły na króla, że wybrał sobie zwykłą szlachciankę - dodaje Skowroński.
Romaniak przypomina jednak, że Elżbieta wprawdzie nie mogła się poszczycić książęcym pochodzeniem, ale i nie była z byle jakiego rodu. Jej ojciec, Otto z Pilczy, piastował wiele znamienitych stanowisk i zgromadził pokaźny majątek, który odziedziczyła jedyna córka.
Elżbieta, zanim stała się królową, doświadczyła burzliwych relacji z mężczyznami.
- Najpierw została porwana przez rycerza z Moraw, Wiseła Czambora. Potem odbił ją inny Czech. W końcu wyszła za kasztelana Granowskiego - opowiada Skowroński. Urodziła czworo dzieci, męża przeżyła: prawdopodobnie został otruty z polecenia Krzyżaków.
Jak doszło do spotkania króla ze szlachcianką?
- Podobno swatką zakochanych była księżna mazowiecka, Danuta Anna, krewna Jagiełły. „Zaiskrzyło” bardzo szybko - uśmiecha się Skowroński.
Weselną ucztę wyprawiono w zamkowych komnatach. Ciąg dalszy - jak niosły wieści - nastąpił w pobliskim zamku Sobień. Do swojej posiadłości zaprosił gości i weselników Piotr Kmita. Kmitowie wówczas rośli w potęgę.
- To był możny ród, którego przedstawiciele w następnym wieku piastowali bardzo ważne funkcje na dworze Jagiellonów - zaznacza Romaniak.
Paweł Skowroński przyznaje, że Jagiełło nie mógł sobie pozwolić na huczną imprezę. Choć żenił się wielki król, nie było na ceremonii władców Niemiec, Czech, Węgier.
- W Sanoku nie było zaplecza do godnego ugoszczenia monarchów. Takie rzeczy były ważne. Król musiał się odpowiednio pokazać, inaczej groziłaby mu kompromitacja - tłumaczy historyk.
Z potężnej warowni pod Leskiem dziś zostały tylko ruiny. O istnieniu kościoła pw. św. Michała Archanioła zaświadcza tylko kamienny zarys na nawierzchni placu, odzwierciedlający jego kształt i lokalizację. Wykonano go po wykopaliskach archeologicznych prowadzonych w 2012 roku w tej części starówki. Wtedy to archeolodzy odsłonili pozostałości fundamentów świątyni i o nieco już zapomnianym wydarzeniu, dzięki któremu Sanok zaistniał w historii Polski, zrobiło się głośno.
Choć - jak przekonuje Romaniak, szef działu historycznego w sanockim muzeum - epizod królewskich zaślubin, które dokonały się w Sanoku, w świadomości mieszkańców istniał od zawsze. - Dowodem jest fakt, że w Sanoku w okresie międzywojennym istniała ulica królowej Elżbiety Granowskiej - wspomina. I dodaje, że do dziś przetrwał jeszcze jeden „świadek”, który „pamięta” składaną przez króla małżeńską przysięgę. - To kamienna gotycka chrzcielnica, która pochodzi z tego właśnie kościoła a obecnie znajduje się w naszych zamkowych komnatach - opowiada.
Grały werble, szczękały miecze, tłum wiwatował
Jak odtworzyć to, co działo się przed sześcioma wiekami, by było barwnie, ciekawie, ale żeby przedstawienie nie przerodziło się w teatralną bajkę? Trudne zadanie wzięła na siebie Pracownia Rękodzieła Artystycznego i Rekonstrukcji Historycznych „Scutum”.
- Przede wszystkim trzeba przyjrzeć się źródłom, przeczytać kilka książek, zagłębić się w kroniki Długosza - opowiada Paweł Skowroński. - Żeby to nie była opowieść wyssana z palca, ale maksymalnie nawiązująca do faktów i realiów.
2 maja na placu św. Michała, w miejscu dawnego kościoła, stanęła scena. Trębacz zadął w trombitę, dobosz uderzył w werble. Królewska para (Jan Gradoń z Warszawy jako Jagiełło i sanoczanka Gabriela Glinianowicz jako Elżbieta Granowska) uklękła, spoglądając na miejsce, gdzie przed wiekami ksiądz wznosił dłonie do modlitwy i gdzie przed wiekami znajdowało się prezbiterium i ołtarz orientowanej na wschód świątyni. Jan Ordutowski z Lublina, odtwórca roli arcybiskupa lwowskiego, przygotował specjalną kompilację tekstów ze średniowiecznych brewiarzy, by nadać widowisku autentyczności. Obok stanęli w szeregu najwierniejsi rycerze królestwa wsławieni w walce pod Grunwaldem.
Po zaślubinach orszak przeszedł przez rynek na zamkowe wzgórze. Weselnicy zasiedli za stołem, wznieśli puchary. A królewski herold, mistrz ceremonii, w imponującym czerwonym płaszczu, w którego rolę wcielił się Paweł Skowroński, ostrzegł licznie zgromadzonych widzów: „otwórzcie usta i zakryjcie uszy”. Grzmotnęło z ustawionej przy baszcie taraśnicy, aż zatrzęsły się mury i dym spowił dziedziniec.
Choć źródła o tym nie mówią, to można przypuszczać, że ku uciesze władcy toczono rycerskie pojedynki. Tak więc i rekonstrukcja nie mogła się obyć bez rycerskiego turnieju. Król i królowa z wysokości zamkowego balkonu spoglądali na zmagania Dobiesława z Oleśnicy herbu Dębno, Jaksy z Targowisk herbu Lis, Mszczuja ze Skrzynny herbu Łabędź... Byli rycerze z Czech, Małopolski, Wielkopolski, Mazowsza, była też śmietanka wojów z Ziemi Sanockiej, spod Rzeszowa... Niejednego po upadku niewiasty krzepiły szklanicą napoju, a druhowie znosili z placu boju.
Publiczność sprzyjała zaś najbardziej Jachnikowi „Dzieweczce”, rycerzowi z niedalekiego Zarszyna.
- Postać autentyczna, choć nie ma pewności, czy na weselu Jagiełły gościł - śmieje się Piotr Kotowicz, sanocki archeolog, który od 20 lat pasjonuje się rekonstrukcją historyczną i przeobraził się w średniowiecznego wojaka.
„Dzieweczka” ociera pot z czoła, ciężko oddycha.
- Z całym ochronnym rynsztunkiem ważę około 15 kilogramów więcej i jestem jak chodząca maszyna wojenna
- śmieje się Kotowicz.
W walce na miecze pokonał „Czarnego Lisa” Jaksę, swojego suwerena Kmitę i jeszcze jednego z sanockich rycerzy.
- To nie są markowane pojedynki - opowiada Kotowicz. - Walczymy na serio, ale oczywiście tak, by nie zrobić sobie krzywdy. Sprzęt jest bezpieczny, a my mamy doświadczenie. Bo szanujący się rekonstruktor nie macha mieczem byle jak. Każdy ruch to efekt studiowania książek, rysunków i ciężkiego treningu uderzeń i zastawów.
Przy gorącym dopingu najmłodszych sanoczanek Jachnik powalił na ziemię ostatniego przeciwnika. I już mógł ucałować z szacunkiem przyjęty z rąk królowej w nagrodę cenny pas.
Raz jeszcze królewski puszkarz wytoczył armatę. Jego pomocnik wsypał do lufy cztery miarki czarnego prochu, pracowicie ubił stęplem, przybił sianem. Tłum na dziedzińcu zamilkł, wstrzymał oddech...
I znów huk poniósł się echem po zamkowym placu. Rozległy się brawa, a dzieciaki ustawiły się w kolejce do zdjęć: a to z parą królewską, a to z arcybiskupem, a to z rycerzami. Tak oto jedno z największych wydarzeń w historii Sanoka zostało uczczone.