Powoli „oswajamy się” z wojną w Ukrainie. Powoli mija też okres wzmożenia emocjonalnego, związanego z polską wersją Willkommenskultur. Te dwa procesy będą prowadzić do wzrostu zainteresowania bardziej przyziemnymi kwestiami, takimi jak ceny w sklepach czy na stacjach benzynowych. Niedługo powróci też dyskusja o rosnących ratach kredytów mieszkaniowych, która pojawiła się w debacie publicznej w przededniu wybuchu wojny i na jakiś czas przycichła.
Dziś już jednak wiemy, że była to raczej cisza przed burzą. W obliczu szybko rosnącej inflacji Rada Polityki Pieniężnej na marcowym posiedzeniu podniosła podstawową stopę NBP z 2,75% do 3,5%. Jednocześnie prezes Glapiński zapowiedział, że niewykluczona jest kolejna podwyżka jeszcze przed kwietniowym posiedzeniem Rady. Skala niepewności jest olbrzymia, dlatego zaczęły pojawiać się pierwsze głosy, sugerujące wzrost stóp do poziomu 5-10%. Już sam rozrzut prognozy pokazuje, że znajdujemy się w niezwykle trudnej do przewidzenia sytuacji.
Co prawda przed wybuchem wojny zarówno przedstawiciele Rady, jak i mityczne rynki, nie spodziewały się wzrostu stóp powyżej 4-5%, jednak dziś nikt nam takiej gwarancji nie da. Wspomniane rynki wyceniają kontrakty półroczne na stopę WIBOR3M na 6,2%, co w ludzkim języku oznacza, że spodziewają się wzrostu stóp wykraczającego wyraźnie poza barierę 5%. Dlaczego to dosłownie bariera? Same banki wskazują, że przekroczenie tego progu może spowodować problemy ze spłatą kredytów hipotecznych, które w większości były zaciągane po zmiennej stopie procentowej, bazującej właśnie na wskaźniku WIBOR.
Ktoś powie, że zdolność kredytową mają osoby bardziej zamożne, więc państwo nie powinno się nimi szczególnie martwić. Tak, wielu polskich rodzin nie stać na wzięcie kredytu hipotecznego. Ale nie należy zapominać, że sporo młodych mieszkańców Krakowa, którzy w ostatnich latach trafili na rynek pracy, z takich kredytów korzysta. Choćby z perspektywy stolicy Małopolski ma to znaczenie – radykalny wzrost WIBOR będzie skutkował wzrostem miesięcznej raty nawet o ponad 100%, co przełoży się na dochody, a tym samym wydatki 30- i 40-latków. Pieniądze, które mogłyby trafić do krakowskich teatrów, kin, restauracji, basenów, etc., trafią zamiast tego do banków, która na podwyżkach stóp zarabiają miliardy złotych.
Czy jest na to jakieś rozwiązanie? Tak. Dziś banki podwyższają raty kredytów, a jednocześnie oprocentowanie lokat wciąż jest bliskie zeru. Powód jest prosty – banki „toną” w pieniądzu i nie mają potrzeby zachęcać ludzi do oszczędzania lepiej oprocentowanymi lokatami. Dlatego należy pilnie rozważyć zmianę umów kredytowych i zastąpienie stopy WIBOR, która daje
bankom spore możliwości manipulacji, innym wskaźnikiem – choćby przeciętną wartością oprocentowania depozytów. Taki ruch z jednej strony ulżyłby kredytobiorcom, a z drugiej sprawił, że oszczędzający Polacy dostaliby nieco wyższe odsetki od bankowych lokat, bo wtedy z pewnością ich oprocentowanie by wzrosło.
Trzeba podkreślić, że to żaden komunizm, ale rynkowe rozwiązanie, do którego nota bene zachęca Komisja Europejska. Pytanie, czy banki żyjące obecnie jak pączki w maśle zechcą podzielić się nieco swoimi zyskami w imię bezpieczeństwa ekonomicznego Polaków.