Krwawa niedziela z ograniczeniem handlu
Potworna rzecz stała się w niedzielę.
Polakom odebrano prawo do snucia się po galeriach i kupowania nie zawsze potrzebnych im rzeczy. Zmuszono ich siłą do spacerów, wizyt w kawiarniach i kinach. Albo do gapienia się w telewizor i komputer, skąd szły wstrząsające newsy o wrednym PiS-ie, który niszczy wolność, zamykając hipersklepy. Na jednym z najpopularniejszych portali widziałem nawet kilkugodzinną relację, niemal minuta po minucie, z „wydarzeń” tej „krwawej niedzieli” handlowej. Płakały zwłaszcza zapracowane korpoludki, które rzekomo tylko w niedzielę mogą robić zakupy, bo w inne dni harują. Obwiniały o swój los rząd, zamiast własnych szefów, którzy stosują wobec nich mobbing. Aż dziw bierze, że nie wykrzykiwano nic o o faszyzmie, bo przecież niektórym przedstawicielom naszych miejskich elit wszystko, co robi PiS, z faszyzmem się kojarzy.
Nie mam zamiaru stawać w obronie obecnej władzy, bo wiele jej poczynań albo mnie szczerze przeraża, albo śmieszy. Jednak poziom bezmyślnego hejtu, jaki wylał się na rząd przy okazji ograniczenia (bo przecież nie zakazu) handlu w niedziele, przekroczył wszelkie granice. A już pomysł opozycji, by organizować pikiety przed zamkniętymi sklepami, to wręcz karykatura społecznych protestów. Co mają powiedzieć mieszkańcy Austrii, Niemiec, Norwegii i Szwajcarii, gdzie w niedziele niemal wszystko jest pozamykane? Albo obywatele Belgii, Holandii, Francji, Luksemburga i Grecji, gdzie jest tylko trochę lepiej? Nie rządzi tam żaden PiS, a ludzie nie czują się przesadnie zniewoleni. Mało tego, na południu Europy panuje taka bezczelność, że sklepy są zamykane codziennie, i to w środku dnia, bo miejscowym jest za gorąco! Unia powinna tego zabronić.