Krwawe Walentynki 2015. Dziewięć miesięcy później. Portret zabójcy i ofiary
27-letnia Hanna zginęła, bo nie potrafiła wyplątać się z toksycznego związku, który ją niszczył. Mężczyzna, który ją zabił, sam się potem powiesił. Ta tragedia wstrząsnęła Tychami. Minęło dziewięć miesięcy. Śledztwo ciągle trwa. Rodzice nie mogą się otrząsnąć po stracie ukochanej córki.
- Turkusy. Wszędzie turkusy. Kochała je od zawsze, nawet wtedy, gdy nikt nie mówił o modzie na turkus – wspomina Halina Zakrzewska, mama 27-letniej Hani zamordowanej w walentynki przez mężczyznę, który mówił, że kocha i świata poza nią nie widzi.
Turkusowa czapka Hani wisi na wieszaku, turkusowy szalik, turkusowa bransoletka oplata jej zdjęcie, turkusiki naklejone na cukierniczkę, na lustro w łazience… Turkusem zaczęła podmalowywać tapetę w swoim pokoju, turkusowych akcentów mnóstwo w mieszkaniu, które sobie sama urządzała na piętrze rodzinnego domu. – To była taka artystyczna dusza – mówi mama.
W teczce plik dyplomów za różne osiągnięcia. Same pierwsze miejsca, ale nie tylko w konkursach plastycznych, także w rywalizacjach sportowych.
- Jak coś robiła, to wkładała w to całą siebie. Musiało być najlepiej, jak umiała. I wierzyła w sukces. Tą wiarą i nas podtrzymywała na duchu. „Damy radę”, to były jej słowa. „Mamuś, damy radę”, powtarzała często – wspomina pani Halina.
Była przepełniona młodzieńczą energią i planami. W sylwestrowych postanowieniach na rok 2013 napisała: „Rozwinąć firmę [miała salon kosmetyczny – red.], zainwestować w siebie, dbać o bliższy kontakt z bratankami. I żadnych facetów!”
Postanowienia legły w gruzach wieczorem 11 stycznia 2013 r. Tego dnia koleżanki wyciągnęły ją do klubu. - Nie chciała za bardzo, ale ostatecznie się zgodziła, trochę na rolę kierowcy koleżankom. Na miejscu postanowiła im jeszcze zafundować drinki. Przy barku stało dwóch eleganckich mężczyzn w garniturach. Jeden z nich wysoki, blondyn – trochę w typie jej brata, więc już z tej racji przyciągnął jej wzrok, ale najbardziej zwrócił jej uwagę krawatem w kolorze… turkusowym – opowiada mama.
Wysoka, piękna, promienna, przebojowa dziewczyna zwróciła i jego uwagę. Dwa dni później z wielkim bukietem kwiatów wszedł do jej salonu, choć nie podała mu żadnego adresu. Nie trudno było ją jednak znaleźć, skoro jeździła samochodem z nazwą firmy i wszystkim namiarami. I zaczęło się: kwiaty, kolacje, wyjazdy… Zamieszkali razem w wynajętym mieszkaniu. Czar jednak szybko prysł. Okazało się, że mężczyzna ma problem z alkoholem. Do tego jeszcze był – dziś można powiedzieć „chorobliwie’ – zazdrosny o Hanię.
- Na początku może to jej i imponowało. Któraż dziewczyna nie chce być tą jedyną dla swojego mężczyzny?! Z czasem jednak stawało się to coraz bardziej uciążliwe. Dochodziło bowiem do sytuacji, że stawiał się, gdy na rodzinnych imprezach Hanię chciał poprosić do tańca ojciec lub brat – mówi pani Halina.
Awantura wybuchała nawet wtedy, gdy jakiś kolega na ulicy powiedziałby jej „cześć”. Z czasem zaczął ją izolować nawet od koleżanek. – Chciał ją mieć tylko dla siebie. „Nikt nam nie jest potrzebny”, mawiał – wspomina pani Halina.
Nie mogła wyjeżdżać na szkolenia, kursy, pokazy. – Po prostu ją ubezwłasnowolnił – mówi. - Jesienią zeszłego roku widziałam, że Hania gaśnie – wspomina. – Skarżyła się, że nie może się wyspać, bo on nocami pije i szaleje, widziałam jej posiniaczone ręce. Ale ona go kochała i chciała mu pomóc, siły dla siebie usiłując ocalać na psychoterapii. A on wszystko jej niszczył: komórki, laptopy, radość życia…
W połowie grudnia 2014 r. powiedziała: Dość! Kiedy nad ranem zasnął po kolejnej nocy z kieliszkiem, uciekła do rodziców. Ale on nie pozwolił jej odejść. Słał dziesiątki SMS-ów dziennie, krążył wokół, podsłuchiwał, co dzieje się w jej salonie.
– Nawet detektywa wynajęła, żeby posprawdzał, czy ma jakiś podsłuch zainstalowany, ale okazało się, że nie. Ten podsłuch to on miał w samochodzie, taki zdalny. A potem się śmiał, że detektywa zatrudniła. I że tego detektywa to on zna. Pozycja zawodowa, jaką miał i duże pieniądze z nią związane sprawiały, że czuł się wszechwładny – opowiada mama Hani.
Ostatnie święta Bożego Narodzenia Hania spędzała z rodzicami w rodzinnym domu, ale w Wigilię on przyszedł. Obiecał nawet ojcu Hani, że będzie się leczył. Następnego dnia już jednak o tym nie było mowy. Znów reagował agresywnie na próby nakłonienia go do pacy nad sobą.
- To był koszmar. Wzywaliśmy policję, gdy po pijanemu jeżdżąc pod naszym domem dobił do ogrodzenia sąsiedniej posesji. Hania zaczęła się autentycznie bać. Chodziła na policję, chodziła tam i sama, i z bratem, ale zrozumienia tam nie znajdowała – mówi pani Halina i pokazuje kartkę, na której Hania napisała: „Znów jest podsłuch (…) On może wszystko. Na policję już nie pójdę”. Tę kartkę podała mamie w salonie.
W takiej atmosferze zbliżały się urodziny Hani – 4 lutego. I ten szczególny dzień – walentynki 2015. - Bałam się tego dnia. Miałam być z nią tego dnia od rana do nocy. Przecież on celebrował daty. Każdego 11. dnia miesiąca, na pamiątkę dnia, w którym się poznali, przynosił zawsze kwiaty – mówi mama.
W walentynki Hania, jak zwykle, poszła do swojego salonu. – On, oczywiście, przyszedł. Przyniósł kwiaty i serce Svarovskiego. Na trzynastą Hania była umówiona do zaprzyjaźnionej fryzjerki, wieczorem miała się spotkać z koleżankami. - Z tego, co mi mówiła ta fryzjerka, on cały czas słał SMS-y. Wychodząc, Hania powiedziała, że ma się z nim spotkać pod blokiem. Reszty możemy się tylko domyślać. Pewnie jak go nie spotkała pod blokiem, to poleciała na górę. Taka była. Wszystkie sprawy zawsze chciała załatwić do końca – mówi pani Halina.
Nazajutrz znalazła ją zabitą w jego mieszkaniu. Leżała w kurtce na łóżku w sypialni, a w ręce trzymała ich wspólne zdjęcie. Zabójca powiesił się na pasku. W tym momencie świat zawalił się jej rodzicom. Promienna Hania nigdy już nie wejdzie do pięknie urządzonego mieszkania na piętrze, po domu nie będzie biegać trójka jej dzieci, jak sobie planowała. Został po niej tylko piesek.
- To jest nasz wnuk po niej – mówią pogrążeni w głębokiej żałobie rodzice. Hania spoczęła w grobie swojej prababci. Codziennie ktoś ją tam odwiedza, bo widać świeże kwiaty, serduszka i inne gadżety. Oczywiście, w turkusach. - Bardzo wszystkim dziękuję za pamięć o naszej córce – mówi mama. Wkrótce minie dziewięć miesięcy od tragicznej śmierci dziewczyny, a rodzice nadal nie dostali jej ubrań ani okularów, nadal nie znaleziono jej telefonu. Śledztwo prokuratura przedłużyła do 15 listopada.