Krwawy zamach na Ancerewicza w kościele św. Katarzyny wciąż budzi kontrowersje
Zamach Armii Krajowej na 55-letniego Czesława Ancerewicza, redaktora naczelnego poczytnego „Gońca Codziennego” i jego niezwykłe okoliczności - dziennikarz został zastrzelony w kościele św. Katarzyny - wstrząsnęły mieszkańcami Wilna.
Śmiertelne strzały oddał Sergiusz Kościałkowski - „Fakir”, którego w bramie pobliskiej kamienicy ubezpieczał Jerzy Urbankiewicz- „Jurek”, znany po wojnie łódzki pisarz i publicysta. Była to jedna z głośniejszych takich akcji AK podczas II wojny światowej. Czy wyrok śmierci na Ancerewicza wydany przez sąd podziemny był słuszny i adekwatny? Sprawa ta co rusz odżywa. Ostatnio dzięki artykułowi Tomasza Balbusa z Instytutu Pamięci Narodowej w VII tomie „Wywiadu i kontrwywiadu wojskowego II RP”, który pod redakcją prof. Tadeusza Dubickiego z Łodzi wydaje LTW.
Wtorek 16 marca 1943 roku. Do kruchty kościoła św. Katarzyny o godz. 16 wchodzi Ancerewicz. Tuż za nim wślizguje się „Fakir”, recytuje sakramentalne „wyrok w imieniu Rzeczypospolitej”, oddaje dwa-trzy strzały i wycofuje się. Akcję zaplanował i opracował słynny Sergiusz Piasecki, były agent wywiadu II RP i autor popularnego „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”, który w tym czasie dowodził Egzekutywą AK w Wilnie, czyli komórką likwidacyjną. Za co redaktor „GC” zapłacił najwyższą cenę? Za to, że współpracował z Niemcami i - paradoksalnie - że był wrogiem imperium Józefa Stalina.
Aby zrozumieć tamtejsze wypadki musimy wyraźnie zaznaczyć, że jak na początku wojny mieszkańcy Warszawy byli pod okupacją Niemiec i gestapo, tak mieszkańcy Wilna drżeli przed Sowietami i NKWD. Dlatego gdy Hitler zaatakował Stalina, wilnianie witali Niemców jak wyzwolicieli. Wśród nich był Ancerewicz, który cudowne ocalenie zawdzięczał polskim kolejarzom i niemieckim żołnierzom. Jako więzień NKWD po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej miał być ewakuowany - razem z tysiącami aresztantów - w głąb Związku Radzieckiego. Miał szczęście, bo w pociągu z więźniami stojącym na dworcu towarowym w Wilnie polscy kolejarze odczepili parowóz od wagonów. Więźniowie rozbiegli się po mieście, które zajęli Niemcy. Wśród uratowanych był także przyszły autor „Złego” i książę bikiniarzy - Leopold Tyrmand.
Czesław Ancerewicz miał do wyrównania rachunki z NKWD, które w czerwcu 1941 roku aresztowało mu w Białymstoku żonę Teresę i 12-letniego syna Bohdana. Kobietę wyzwolili w więzieniu Niemcy, zaś chłopak został deportowany do Kraju Ałtajskiego w ZSRR (po wojnie wrócił do Polski). Dlatego zrozpaczony mąż i ojciec robił wszystko, aby szkodzić Sowietom. Stąd jego praca w polskojęzycznym „GC”, który był niemiecką tubą propagandową, ale nie do końca, bowiem pisał też o zbrodniach NKWD na Kresach i w Katyniu oraz o życiu codziennym w wilnian.
Sprawa Ancerewicza „wybuchła” na początku 1943 roku, kiedy dwaj działacze PPS-WRN, Jerzy Wroński i Lucjan Krawiec, w podziemnej „Niepodległości” w rubryce „Pod pręgierzem” opublikowali artykuł „Trzej panowie z Gońca”, w którym w czambuł potępili Ancerewicza, znakomitego pisarza Józefa Mackiewicza i rosyjskiego emigranta Eugeniusza Kotlarewskiego. Można stwierdzić, że dwaj prokomuniści zaatakowali trzech antykomunistów. Efekt był taki, że sąd podziemny wydał trzy wyroki śmierci. Ancerewicz zginął, Kotlarewski uciekł do Warszawy, zaś Mackiewicz ocalał, bowiem Sergiusz Piasecki ani myślał wykonywać kuriozalny wyrok, którego nie zatwierdził Aleksander Krzyżanowski - „Wilk”, szef AK w Wilnie. Tomasz Balbus ma poważne wątpliwości czy wyrok na Ancerewicza był słuszny. Tym bardziej, że nie był on typowym kolaborantem i miał duże zasługi dla Polski: podczas wojny z bolszewikami w latach 1919-20 działał w wywiadzie wojskowym, zaś w trakcie II wojny światowej był źródłem informacji dla AK. Nic więc dziwnego, że prof. Witold Staniewicz twierdził, że zabójstwo Ancerewicza było niepotrzebne, gdyż jako redaktor „GC” nie był szkodliwy i starał się pomagać ludziom i organizacji. Natomiast historyk Kazimierz Krajewski przypuszcza, że sprężynami twardych działań podziemia wobec Ancerewicza i Mackiewicza, których antybolszewickie artykuły bardziej szkodziły Sowietom niż Polakom, byli ludzie o poglądach prosowieckich.
I jeszcze gorzka refleksja zamiast epilogu. Otóż o zdradzie Polski przez „wielką trójkę” w Teheranie w końcu 1943 roku wilnianie dowiedzieli się z „Gońca Codziennego”, a nie z Radia Londyn, które milczało na ten temat.