Kryniczanka musi wrócić na nasze stoły, taki mam plan. Ale najpierw inwestycje
Grzegorz Biedroń nie żałuje, że porzucił szkołę i został prezesem Uzdrowiska Krynica-Żegiestów. - Przejąłem spółkę z problemami. Czeka mnie wyzwanie, spora część załogi idzie na emerytury.
Pół roku temu poseł Andrzej Czerwiński nazwał Pana „sądeckim PiSiewiczem”. Nie obraził się Pan i powiedział, że pokaże co potrafi. Są pierwsze sukcesy?
Cenną rzeczą jest to, że bardzo mało się mówi o uzdrowisku. Poprzedni rok był dla spółki trudny ze względu na zawirowania personalne. Za często z błahych powodów trafialiśmy do mediów. Nie potrafiliśmy pokazać swoich sukcesów. Te pół roku oceniam pozytywnie, bo udało się rozwiązać wiele konfliktów i problemów. Możemy świadczyć swoje usługi lecznicze i produkować wodę mineralną, odzyskując swoją pozycję na rynku.
Jeden z Pana poprzedników nie mógł się porozumieć ze związkami zawodowymi, drugi miał problem z Radą Nadzorczą UKŻ. Udało się Panu rozwiązać konflikty, które odziedziczył?
Konflikty jak w każdej firmie były, są i będą. Mamy wielu pracowników, prowadzimy różne rodzaje działalności, dlatego nie da się uniknąć problemów. Odziedziczyłem za dużo spraw sądowych i wewnętrznych konfliktów. Kosztują za dużo pieniędzy i czasu. Nie tędy droga. Dlatego staram się skupiać na rozwiązywaniu konfliktów rozmawiając z pracownikami i związkami zawodowymi. Pokazuję im jakie firma ma możliwości i co może im zaoferować, pod warunkiem, że włączą się w jej rozwój. To prosty rachunek: ich praca przynosi zysk firmie, a jeśli mamy wyższe dochody, możemy podnieść pensje. Myślę, że powoli udaje się ich przekonać do mojego podejścia.
Przynosi to efekty?
Widać to po naszych wynikach. Znacznie poprawiła się jakość części uzdrowiskowej. Odzyskujemy zaufanie klientów. Mamy bardzo dużo skierowań z Narodowego Funduszu Zdrowia. Uruchomiliśmy dodatkowe programy dla ZUS-u. Otworzyliśmy nasze obiekty dla turystów. Wcześniej mogli korzystać jedynie z pakietów leczniczych. Teraz mogą po prostu wynająć pokój ze śniadaniem.
Są zainteresowani?
Owszem są, odkąd nasze obiekty udostępniliśmy także dla klientów komercyjnych, bo mamy ich coraz więcej. Myślę, że zabytkowe budynki uzdrowiska przyciągają turystów. Są piękne i ciekawe dla oka. Mają duszę i stanowią wizytówkę Krynicy. Dlatego chcemy w nie zainwestować.
Stać Was na to?
Nasza działalność przynosi zysk, więc pieniądze się znajdą. Sięgamy też do programów unijnych. Udało się nam pozyskać zewnętrzne środki na dwa zadania inwestycyjne.
Czyżby na Stary Dom Zdrojowy?
Nie. W ten obiekt na razie nie planujemy inwestować. W przyszłym roku całkowicie odnowimy jedno ze skrzydeł Nowych Łazienek Mineralnych. To obiekt z przełomu XIX i XX wieku. Chcemy podnieść jego standard. Metamorfozę przejdą pokoje i łazienki. Zainwestujemy też w bazę zabiegową. Powstanie basen do rehabilitacji o powierzchni 60 metrów kwadratowych Koszt prac to około sześć milionów zł.
Kolejna inwestycja?
Odnowimy zabytkową Pijalnię Jana u podnóża Góry Parkowej. Plan obejmuje rekonstrukcję ujęcia wody oraz remont wnętrza pijalni. Choć to miejsce jest chętnie odwiedzane przez turystów i kuracjuszy, to nie przynosi ono nam zysków. Po renowacji również nie będzie, ale chcemy mu przywrócić dawny blask. Planujemy inwestycję na 2019 rok. Wydamy około 1,6 mln zł, z czego połowa to unijne dofinansowanie.
Budynków, które należą do Spółki i proszą się o remont jest więcej.
To prawda. Moim marzeniem jest, żeby w ciągu najbliższych kilku lat wszystkie nasze budynki były jak nowe. Na to się nastawia firma, dlatego zyski będziemy inwestować. Mamy w tej dziedzinie zaległości sięgające co najmniej dziesięciu lat. Ale nie jesteśmy w stanie udźwignąć sześciu inwestycji na raz. Na to potrzeba czasu. Bez środków z zewnątrz i współpracy z burmistrzem Krynicy, również będzie ciężko.
Na razie nic nie będzie z remontu wybudowanej przez Jana Kiepurę Patrii, której spółka UKŻ, jest już pełnoprawnym właścicielem?
W przeszłości myślano o sprzedaży tego budynku. Ja jednak uważam, że takie historyczne obiekty nie mogą być wyprzedawane. Mam gotowy plan funkcjonalno-użytkowy dla tego hotelu. Przygotowujemy się do projektu i pozyskania środków na inwestycję. Liczę tutaj na Ministerstwo Kultury oraz na osoby, którym budynek jest bliski. W latach 30-tych ubiegłego wieku zaprojektował go Bohdan Pniewski, podobnie jak budynek Sejmu w Warszawie.
Chcemy Patrii przywrócić pierwotny wygląd i funkcję. Podnieść standard hotelu. Planujemy budowę parkingów podziemnych. Szacunkowy koszt to 15 mln zł. Trzeba więc zainwestować sporo własnych środków, ale jestem przekonany, że po takim remoncie budynek nie generowałby strat, a przynosił zyski.
Turyści pytają też o Łazienki Borowinowe, które od kilku lat straszą na krynickim deptaku.
Tutaj bardzo liczę na współpracę z burmistrzem Krynicy. Prowadzę rozmowy z różnymi instytucjami i zastanawiam się, w jakim kierunku pójść.
Wstępna propozycja to przeznaczenie obiektu na cele kulturalne. Myślę o bibliotece, muzeum o tematyce związanej z działalnością uzdrowiskową. Nie chcę jednak niczego narzucać. Wiem też, że chcąc wyremontować ten budynek, będziemy musieli ubiegać się o środki z zewnątrz.
Była już mowa o tym, że Krynica przejmie Łazienki Borowinowe za długi podatkowe spółki.
Uzdrowisko już na bieżąco reguluje należności. To są wysokie koszty. Sam podatek od nieruchomości to 700 tys. zł rocznie.
Nie powinno to dziwić, skoro Spółka zajmuje się nie tylko działalnością uzdrowiskową, ale też produkcją wody. Tu również planujecie zmiany?
Problemem naszego uzdrowiska było to, że w momencie, kiedy produkcja wody leczniczej i mineralnej przynosiła zyski, były one wykorzystywane na pokrycie strat z innego sektora. Nie było też impulsu, żeby zwiększyć produkcję i zmodernizować bazę produkcyjną. Sprzedaż wody przynosi dochody dla uzdrowiska. Ale jeśli w ciągu najbliższych miesięcy nie podejmiemy decyzji i nie zaczniemy się przygotowywać do procesu inwestycyjnego, czyli budowy nowego zakładu produkcyjnego, to za dwa lata zaczną się problemy.
Pokona Was konkurencja?
Choć inne firmy nierzadko oferują gorsze wody, to przebijają nas pod względem produkcyjnym i marketingowym. „Kryniczanka” nie wykorzystuje swojego potencjału.
Myślę, że to wina zbyt późnych i zbyt skromnych inwestycji w ten produkt. To ostatni dzwonek dla firmy na gruntowną modernizację. Musimy podnieść wydajność, obniżyć koszty i stworzyć warunki do powrotu naszej wody na polskie stoły.
Najtrudniejsze z czym musi się Pan zmierzyć?
Przekonanie innych do swojej wizji. Ale udaje mi się wiele wdrożyć. Problemów ze zwalnianiem pracowników nie miałem, bo wiele osób zatrudnionych było na umowach czasowych, czy na zleceniach. Czeka mnie też wyzwanie, bo w ciągu najbliższych lat spora część załogi odejdzie na emerytury. Będziemy szukać dla nich następców.
Po pół roku pracy mogę powiedzieć śmiało: Nie żałuję, że jestem prezesem.