Krzystkowic nie ma już na mapie. Niewiele osób zna także tragiczną historię związaną z dawnym Christianstadt
Krzystkowic nie ma już na mapie. Niewiele osób zna także tragiczną historię związaną z dawnym Christianstadt. Przypomnieć ją stara się grupa polskich i niemieckich studentów.
Ten las, leżący tuż za opłotkami Nowogrodu Bobrzańskiego, przypomina scenografię jakiegoś postapokaliptycznego filmu. I od lat stanowi mekkę wielbicieli militariów i nie do końca rozwikłanych historycznych tajemnic.
- To jeden z powodów, dla których postanowiliśmy przeprowadzić ten projekt - tłumaczy Barbara Krzeszewska-Zmyślony z Centrum Kultury i Języka Niemieckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego. - Dotychczas ten obiekt funkcjonował w kategoriach historycznej ciekawostki, my traktujemy go jako jeszcze jeden ślad martyrologii, dokumentujący okrucieństwo II wojny światowej.
Do budowy fabryki Niemcy ściągnęli robotników z Belgii, Francji, Czechosłowacji, Holandii, Jugosławii. Pracowali tu Żydzi, a samych Polaków było ok. 5 tys. Przez obóz przewinęło się 20 tys. robotników, choć różne źródła podają, że mogło być ich ponad 40 tys. Wielu z nich zginęło w eksplozjach, które często były efektem sabotażu. Co działo się z ciałami umierających tu tysiącami ludzi? Do dziś nie wiadomo. Prawdopodobnie ich groby wciąż czekają na odkrycie.
Szacuje się, że fabryka zaczęła działać w 1941 roku jako element koncernu IG Farben. W obrębie kompleksu znajdowała się również filia obozu koncentracyjnego Gross Rosen. To właśnie jego więźniowie stanowili znaczną część siły roboczej.
- Ogromne wrażenie zrobił na nas przede wszystkim ogrom tego obiektu - mówi biorąca udział w projekcie studentka Natalia Tomaszewska. - I wyobrażaliśmy sobie los więźniów, zwłaszcza więźniarek, wykonujących tutaj niewolniczą pracę.
Obecnie z dawnej fabryki amunicji zostały malownicze, budzące niekiedy grozę zabudowania, potężne silosy, ruiny hal produkcyjnych oraz tory kolejowe. Niektóre z urządzeń zostały zdemontowane i wywiezione krótko przed ofensywą armii radzieckiej. Pozostałe elementy wywieźli Rosjanie.
Wróćmy jednak do silosów. Niektórzy wierzą, że konstrukcje te były wyrzutniami rakiet V1 i V2. W rzeczywistości jednak służyły do przechowywania materiałów wybuchowych. Na zdjęciach dostrzeżecie również tzw. pochylnię, z której, wbrew innym sensacyjnym wieściom, niestety nie startowały odrzutowce. Maszyny te mogły się tam nie zmieścić. Bo konstrukcja ta była odpowiedzialna za... wciąganie wagonów z węglem do umieszczonej powyżej kotłowni. Inna zwracająca uwagę budowla to ozdobiony płaskorzeźbą budynek dowództwa - dyrekcji fabryki, która w tajnych niemieckich dokumentach nosiła kryptonim Wiąz.
Młodzi Niemcy i Polacy starali się uwiecznić swoje odkrycia na zdjęciach, które pokazano nawet w siedzibie berlińskiego parlamentu. W projekcie wzięło udział około 150 osób z Uniwersytetu Zielonogórskiego, Euroregionu Sprewa Nysa Bóbr oraz Uniwersytetu Technicznego w Cottbus.