Krzysztof Łapiński: Sprawa wokół spółki Srebrna może rozstrzygnąć o tym, kto będzie rządził
Dziś PiS ma silniejsze karty niż w 2015 r. Rządzi w kraju, przejął władzę w ośmiu województwach. Ale czy obóz władzy właściwie wykorzystuje posiadane narzędzia? - mówi Krzysztof Łapiński.
Kiedyś polityka można było zabić gazetą. Czy to powiedzenie jest dalej aktualne po publikacjach „Gazety Wyborczej” o planach budowy wieżowca przez Jarosława Kaczyńskiego?
Dzisiaj czasy są inne. Zmieniły się media, ale także wyborcy. Przede wszystkim mamy dużą polaryzację, zwolennicy dwóch głównych ugrupowań są mocno okopani na swoich pozycjach. Sympatie i antypatie polityczne wielu mediów też są znane. W takiej sytuacji artykuły „Wyborczej” - nawet oparte na twardych informacjach - nie przekonują zwolenników PiS. Zresztą w drugą stronę jest podobnie. Najlepiej udokumentowana publikacja w „Gazecie Polskiej” uderzająca w obecną opozycję nie zmieni poglądów wyborców PO.
Jednak w latach 90. publikacje o Srebrnej i Kaczyńskim doprowadziłyby pewnie do dymisji rządu. Dziś co najwyżej lekkie spadki w sondażach.
Na pewno wtedy obóz władzy miałby dużo większe problemy niż teraz, bo w latach 90. „Wyborcza” posiadała moc dymisjonowania ministrów. Dziś już tak nie jest, ale jednak widać, że temat jest nośny, bo inne media też go podchwyciły i poświęcają mu dużo miejsca.
Czy przy okazji tej sprawy nie okazało się po raz kolejny, że Polska jest „państwem teoretycznym”?
Bez przesady. Jarosław Kaczyński tych rozmów nie toczył w różnych restauracjach, na cmentarzu czy stacjach benzynowych, tylko w swoim gabinecie. Poza tym były to rozmowy w kręgu osób, które znał i którym ufał.
Wydaje się, że odpowiednie służby powinny sprawdzić, czy w tej sytuacji nie doszło do złamania prawa, czy nadużycia władzy przez Jarosława Kaczyńskiego. O niczym takim nie słychać - w tym sensie pytam o „państwo teoretyczne”.
Wie pan, takie uwagi zgłaszają politycy opozycji i nie dziwi mnie, że tak robią, bo chcą przecież, aby ten temat jak najdłużej funkcjonował w mediach. Ja politykiem nie jestem. Wycofałem się z tej sfery działalności, zajmuję się public relations i wolę analizować to, co się dzieje, niż wygłaszać polityczne komentarze. W przeddzień tej publikacji na Twitterze, od wydawałoby się poważnych osób, można było usłyszeć, że ta sprawa zmiecie cały obóz władzy, że to koniec PiS-u. Jeśli ktoś liczył, że te publikacje wywrócą obóz władzy, to było to jedynie chciejstwo i dowód na to, że nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego zabija u wielu rozsądek i chłodną ocenę zdarzeń.
PiS i prezes przejdą przez aferę suchą nogą?
Pomiędzy przejściem suchą nogą a wywróceniem całego obozu są przecież możliwe inne scenariusze. Nie wykluczam, że jakaś część wyborców, którzy nie są mocnymi zwolennikami PiS, mniej interesują się polityką, może uznać, że jednak w tej sprawie jest coś na rzeczy i to może wpłynąć na ich wybory polityczne. Jesienne wybory pewnie rozstrzygną się kilkoma punktami procentowymi, trudno zakładać, żeby PiS zdobył ponad 50 proc. głosów, a cała opozycja w okolicach 20 proc. Przy niewielkich różnicach może decydować kilka punktów procentowych, to ile ugrupowań wejdzie do Sejmu i w końcu system przeliczania głosów na mandaty. Dlatego w roku wyborczym nie można lekceważyć nawet takich spraw, na których można stracić 2-3 pkt. Bo to może rozstrzygać, kto będzie rządził.
Gdy „Wyborcza” przedstawiła drugie nagranie, niemal w tym samym momencie usłyszeliśmy o problemach Stefana Niesiołowskiego, chwilę później swoje brawurowe zeznania przedstawił Robert Nowaczyk. Tak się teraz robi politykę?
Do pana wyliczanki dołożę jeszcze jeden element - pierwsze nagranie poznaliśmy dzień po zatrzymaniu Bartłomieja M., byłego szefa gabinetu szefa MON. To był nośny temat, mógł być ciągnięty przez media przez tydzień, ale już po 24 godzinach spadł z agendy, zastąpiony przez nagranie rozmowy prezesa Kaczyńskiego. Taki jest świat polityki, za każdym razem kilka spraw nakłada się na siebie.
Sprawa wokół spółki Srebrna może kosztować PiS 2-3 pkt proc. Może rozstrzygnąć o tym, kto będzie rządził po wyborach
I można tym grać.
Zawsze pojawia się interpretacja, że przykrywa się niewygodne dla siebie informacje.
Sprawa Niesiołowskiego czekała trzy lata na ujawnienie.
Idąc tym tokiem myślenia, można by powiedzieć że „Wyborcza” wyciągnęła przygotowany wcześniej materiał, żeby przykryć sprawę Bartłomieja M. To przecież absurd. Oczywiście politycy mogą robić wrzutki, żeby przykryć swoje kłopoty, ale wiele rzeczy dzieje się od nich niezależnie, bo media mają swoją agendę i ją realizują.
Dziś w polityce każdy liczący się gracz ma szuflady pełne haków na konkurencję, które może odpalić, gdy tego potrzebuje?
Timing - wyczucie czasu - w polityce jest kluczowe. „Gazeta Wyborcza” też czekała na dobry moment, w którym można było wypuścić nagrania. Politycy działają w podobny sposób, tak się dzieje na całym świecie. Nie ma się na co obrażać.
Ile w polityce jest przypadku, a ile zaplanowanych działań?
Trudno mówić o proporcjach, ale na pewno nie da się powiedzieć, że politycy w pełni kontrolują każdy proces polityczny. Czasami przypadkowo coś się dzieje, a politycy po prostu korzystają z okazji, jaka się dzięki temu dla nich otwiera - wykorzystywanie takich sytuacji to jedna z ważniejszych umiejętności politycznych.
Czy dziś sztaby głównych partii już planują, jak rozegrać ostatni miesiąc, czy ostatni tydzień przed wyborami na jesieni?
Nie wiem, czy planują, wiem, że powinni już planować, a nawet mieć zaplanowane.
Jak precyzyjne są takie plany? Już dziś wymyśla się sposoby uderzenia w rywali na ostatniej prostej kampanii?
Aż tak dokładnie się nie da. Przecież dziś nawet nie wiemy, kto dokładnie wystartuje, jakie będą koalicje w tych wyborach. Rok temu o Robercie Biedroniu mówiło się jeszcze hipotetycznie, dzisiaj jego partia jest faktem.
Na marginesie - Wiosna Biedronia to partia z potencjałem, czy wydmuszka?
Kalendarz wyborczy jest dla niego korzystny, najpierw łatwiejsze wybory do PE, później krajowe. Pytanie, czy Robert Biedroń zdoła wykorzystać szanse, które są przed nim. Jego potencjał szacuję na 10-12 proc. głosów, to jest pułap, którego nowe ruchy w Polsce nie przekraczają w wyborach, nawet jeśli w sondażach na początku mają więcej.
Pan był ważną osobą w sztabie PiS w 2015 r. Czym wybory w 2019 r. będą się różnić od tamtych, a gdzie widać podobieństwa?
Kluczowa różnica to układ kolejności wyborów - w 2015 r. pierwsze były wybory prezydenckie, teraz będą po parlamentarnych. Na pewno cztery lata temu na tym etapie mieliśmy już jasno zdefiniowane cele strategiczne.
W skrócie - na tym etapie kampanii w 2015 r. wiedzieliście, że będziecie mówić o 500 plus, niższym wieku emerytalnym, likwidacji gimnazjów.
Tak. Zresztą później było widać, że te propozycje okazały się kluczowe. Wielu wyborców było zwyczajnie zmęczonych rządami PO-PSL. PiS wstrzelił się w te emocje, prezentując kilka chwytnych haseł.
Co może podobnie ponieść PiS w tym roku?
W 2015 r. PiS był w opozycji, jedyne, co mógł robić, to składać obietnice, przekonywać, że będzie lepiej rządził. Wtedy byliśmy krytykowani przez wielu, że nie da się ich zrealizować, bo nie będzie pieniędzy na program 500 plus i inne obietnice. A mimo to wygraliśmy. Dzisiaj PiS - jako partia rządząca - ma dużo większe możliwości prowadzenia skutecznej kampanii. Może, po pierwsze, pokazać, że jest formacją wiarygodną, bo spełniła obietnice wyborcze.
Hasło „dotrzymaliśmy słowa” da PiS-owi reelekcję?
Nie, to za mało. Powinien wprowadzać takie programy, ustawy, które będą przysparzać wyborców.
Co to może być?
Takie projekty tworzy się na podstawie dokładnych badań socjologicznych, których ja siłą rzeczy nie prowadzę. Najpierw musi być porządna diagnoza sytuacji, analiza tego, czego ludzie oczekują od władzy, za co ją popierają, a co powoduje, że ją krytykują lub przez co nie chcą na nią głosować.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień