Krzysztof Pyrć. Pandemiczna lekcja dla świata
Prof. Krzysztof Pyrć, biolog i biotechnolog Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ, specjalista w zakresie mikrobiologii i wirusologii, nauczyciel akademicki UJ został wyróżniony za postawę wybitnego naukowca i eksperta, który w świecie fake newsów i polaryzacji potrafi jasno i kompetentnie tłumaczyć naukowe podstawy walki z koronawirusem.
Jak sobie poradziliśmy z pandemią?
Jeżeli popatrzymy na ogólne dane - nie byliśmy najgorsi. Statystyki dotyczące szczepień na pierwszy rzut oka też wyglądają w porządku; sytuują nas w europejskim środku. Jeśli się jednak przyjrzeć z bliska, głębiej - dostrzeżemy luki. Mieliśmy bardzo dużo zgonów nadmiarowych, które patrząc na korelację czasową są związane bezpośrednio z zakażeniami SARS-CoV-2. Jeżeli chodzi o szczepienia, absolutnym priorytetem powinno być objęcie nimi osób 50 plus oraz tych z chorobami nowotworowymi, cukrzycą - z grupy ryzyka. A to się nie do końca udało. To może sprawić, że przy kolejnej fali, COVID-19 znów zablokuje nam świat i służbę zdrowia.
Trzeba zmuszać do szczepień?
Oczywiście, można wprowadzać nakaz szczepienia, ale chyba lepiej będzie zastanowić się, czemu tak jest. Przyszłościowo, warto pomyśleć jak społeczeństwo wyedukować, sprawić, żeby rozumiało pewne procesy i nabyło„odporności” również na fake newsy i teorie spiskowe. Z jednej strony wściekam się na ruchy antyszczepionkowe, z drugiej widzę przestraszonych ludzi, którzy nie mają pojęcia np. co to są szczepionki mRNA.
W erze internetu łatwiej jest manipulować ludźmi?
Przeceniamy narzędzia, do których mamy dziś dostęp, i które - jak nam się często wydaje - czynią nas wyjątkowymi. Proszę poczytać historie z czasów grypy hiszpanki. Gazety wypisywały podobne bzdury do tych, które czytamy dziś. Mamy kalkę sprzed stu lat. Internet na pewno sprzyja takim manipulacjom i sprawia, że informacja rozprzestrzenia się szybciej, ale to naprawdę nic nowego.
Mówi pan o kolejnych falach, czy to oznacza, że będziemy się musieli do covidu przyzwyczaić, szczepić co rok?
Niekoniecznie. Uniwersum wirusów cały czas przeciska się między gatunkami gospodarzy; kiedy dany gatunek pojawia się u nowego gospodarza, nikt nie jest odporny, dzięki czemu wirus rozprzestrzenia się błyskawicznie. Jeżeli jednocześnie taki wirus powoduje ciężką chorobę nawet u niewielkiego odsetka osób, stajemy w obliczu pandemii. Z czasem nasze układy immunologiczne uczą się jednak jak radzić sobie z zakażeniem. Odporność komórkowa i humoralna hamują transmisję, a jednocześnie sprawiają, że kolejne zakażenie nie jest dla nas aż tak groźne. Istneje spora szansa, że tak będzie z SARS-CoV-2, który z biegiem lat stanie się jeszcze jednym, sezonowym koronawirusem. Może więc tylko osoby z grup ryzyka będą musiały się szczepić? Na razie trudno wyrokować. Przyszłość zależy też od tego, jak nasza odporność będzie radzić sobie z nowymi wariantami oraz jak będą wyglądały powikłania, tak zwany long covid.
Poradziliśmy sobie z hiszpanką, poradzimy i teraz?
Poradziliśmy sobie, choć sto lat temu ona też przecież nie zniknęła po pandemii. Nie mieliśmy wtedy szczepionek, musieliśmy to wszyscy przechorować, umarły dziesiątki milionów osób. Jednak grypa hiszpanka została z nami do końca lat 50., w kolejnych sezonach stając się grypą sezonową. Miejmy nadzieję, że i tu scenariusz się powtórzy.
Pół roku temu mówił pan, że nie znamy tego wirusa, jak jest dzisiaj?
My tego wirusa znamy bardzo dobrze; tym czego nie znamy to nasz organizm. Wirus jest bardzo prosty, to jest ok. 30 tys. nukleotydów, każde białko obejrzane jest ze wszystkich stron, po kawałku rozebraliśmy go na czynniki pierwsze. Problem w tym, że wirus to informacja, podobnie jak wirus komputerowy. Informacja, która modyfikuje to, co się dzieje w naszych komórkach - a to co się dzieje w naszych komórkach to jest już sieć potwornie złożona - wciąż jej nie znamy do końca.
A dowiemy się, jak naprawdę powstał ten wirus?
Nie „powstał”, bo nie jest produktem bioinżynierii. O ile jesteśmy w stanie zsyntetyzować genom wirusa, nie jesteśmy w stanie stworzyć samej złośliwej informacji, bo, jak powiedziałem, nie rozumiemy w pełni naszych komórek. Nie ma również żadnych dowodów, że podmieniono fragmenty genomu, wprowadzając zmiany - to zostawia ślady. Skąd zatem się wziął u ludzi, w jaki sposób przeniósł się od nietoperzy? Czy był gospodarz pośredni? Może wcale nie stało się to w Chinach. W niektórych krajach używa się odchodów nietoperzy jako nawóz, ludzie odwiedzają ich siedziby, są z nimi w bliskim kontakcie. Może właśnie tak to się stało? Ostatnia opcja, której nie można pominąć, to ludzki błąd. Być może ktoś badając wirusy, szedł z szalką laboratoryjną, ale po drodze się potknął i wywalił ją? Szansa jest niewielka, ale nawet jeśli coś takiego miało miejsce, nie traktowałbym tego jako aktu bioterroryzmu. Należy to sprawdzić, ale nie wykorzystywać polityczne. Zachowajmy trzeźwość w sądach.
Czyli nie broń biologiczna?
Broń biologiczna tak naprawdę nie była wcześniej traktowana poważnie. Zazwyczaj próby albo miały niewielki zasięg, albo kończyły się kompletną klapą. Przeraża mnie jednak fakt, że COVID-19 pokazał, jak skutecznie zablokować świat.
Wydawało nam się, że takie epidemie nas nie dotyczą.
Byliśmy rozpuszczeni, bo wszystkie paskudne choroby, o których słyszeliśmy, do nas nie docierały. Opowiadamy, że przeżyliśmy ebolę, a ona nawet się do nas nie zbliżyła. Żyliśmy w uprzywilejowanej sytuacji - wydawało nam się, że panujemy nad światem. I to prawda - wydawało nam się. Kiedy pojawił się COVID-19, pojawiły się zaskoczenie i strach. Pierwszą myślą dla wielu było - ktoś nam go podrzucił, przecież natura tak nie działa. Otóż działa. Jest nas na świecie bardzo dużo i uruchamiają się naturalne systemy regulacyjne. Przyroda zaczyna bronić równowagi.
Dowiedzieliśmy się, że nie jesteśmy panami tego świata. Czego pan się jeszcze dowiedział?
Rzeczy i dobrych, i złych. Że są wspaniali ludzie i cała masa egoistów pozbawionych empatii. Oczywiście wiedziałem o tym wcześniej, ale pandemia to wyostrzyła.
Zrozumiałem też, że jeśli świat zachodni jest zagrożony, to jesteśmy w stanie realizować nieprawdopodobne cele, takie jak wyprodukowanie szczepionki w tak krótkim czasie i to z zachowaniem wszelkich standardów.
To dla mnie niewiarygodne osiągnięcie i ukoronowanie kilkudziesięciu lat pracy i rozwoju w bardzo wielu dziedzinach. I jeszcze jedna rzecz, która mnie zaskoczyła: pusty plac św. Marka w Wenecji latem. Ósma rano i tylko ja, i pies.
Pandemia zadziałała jak papierek lakmusowy. Wiele osób straciło poczucie bezpieczeństwa. A pan?
Inaczej niż w większości przypadków, którym doskwierała samotność i izolacja - cały czas pracowałem. Mój zespół działał na 200 procent; począwszy od informowania o sytuacji po uruchomienie u nas diagnostyki, aby wspomóc Małopolski Sanepid. To wszystko zostało jednak okupione sporym stresem i praktycznie rezygnacją z życia prywatnego.
Bał się pan?
Nie bałem się samego zarażenia, chociaż robiłem wszystko aby go uniknąć - udało się. Ale pamiętam moment, kiedy opanował mnie strach przed tym co nastąpi. Był początek lutego 2020 i wtedy już wiedziałem, że nie będzie to tylko kolejny koronawirus, tylko wirus, który zmieni nasze życie. I tak się stało.
Tłumaczył pan potem ten covid ludziom. To była wielka odpowiedzialność?
Tak, bo bardzo łatwo się zapędzić, powiedzieć coś, co wyrwane z kontekstu nabiera całkiem innego znaczenia. A słowo rzucone szarpie wiatr i nie wiadomo, gdzie będzie użyte, w jakim celu. Tak więc uczyłem się ostrożności w formułowaniu myśli. Dosyć zabawne, bo nadal uważam, że nie jestem stworzony do nauczania i lepiej się odnajduję w świecie badań i nauki.
Poczuł pan misję?
Kiedy zobaczyłem jak wielu pływa w oceanie fałszywych informacji faktycznie poczułem się w obowiązku, by podzielić się tym, co wiem. I starałem się to robić, mam nadzieję że z dobrym efektem.