Krzysztof Zielski był bioenergoterapeutą. Złe duchy zawładnęły jego duszą
Gdy przez 17 lat uzdrawiał ludzi, złe duchy zawładnęły jego duszą. Krzysztof Zielski był bioenergoterapeutą. Teraz jeździ po Polsce, by ostrzegać przed szatanem.
Ja myślałem, że leczę innych, a tymczasem w moim życiu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Małżeństwo znalazło się na skraju rozpadu, moje życie straciło sens, a do tego zacząłem odczuwać potworne bóle fizyczne - wspomina 55-letni Krzysztof Zielski, instruktor pływania z Gliwic. - Ale Jezus mnie uratował...
W minioną sobotę przyjechał do Białegostoku, by opowiedzieć historię swojego życia i przestrzec ludzi, by nie igrali z energiami.
Miałem aurę w kolorze indygo
- Moja mama była osobą wierzącą i praktykującą, natomiast ojciec nie. Sama mama nie potrafiła mi przekazać wiary - opowiada Krzysztof. - Swoją edukację z zakresu religii zakończyłem wraz z przyjęciem I Komunii Świętej. A potem mój kontakt z kościołem był, rzekłbym, jedynie okazjonalny.
Jako młody człowiek interesował się literaturą powstającą w latach 70., nurtem New Age. Kiedy tylko słyszał hasła typu: jak można uzdrawiać?, jak doskonalić umysł?, jak pojmować Boga jako wszechogarniającą energię, od razu zwracał się w tamtą stronę. Chociaż w swojej biblioteczce miał także Pismo Święte.
- Ale to był tylko taki dodatek do życia - wyjaśnia 55-latek. - Czytałem je jedynie po to, by zanegować jego sens, by móc dyskutować z sensem tych objawień, które przedstawia nam Pan Bóg. Szukałem argumentów, które by te objawienia negowały.
Fascynowała go literatura okultystyczna, możliwość uzdrawiania, pracy z energiami. Któregoś dnia poznał i zaprosił do domu znanego, gliwickiego bioenergoterapeutę.
- I on przyjechał i od razu zaczął diagnozować całą moją rodzinę, oczywiście z użyciem wszystkim indykatorów, w tym różdżki i wahadełka - wspomina Krzysztof. - Przeprowadził skrupulatną diagnozę i całkiem trafnie zaczął opowiadać o chorobach i dolegliwościach, które nas wówczas trapiły.
„Zbadał” też Krzysztofa. - Poprosił, abym wyciągnął dłonie i po chwili rzekł, że mam bardzo wysoki poziom energetyczny - mówi gliwiczanin. - W radiestezji określa się to długością fali, a odpowiednikiem tej długości jest odpowiedni kolor. Ja znajdowałem się na poziomie koloru indygo, a to już tylko jeden stopień przed kolorem białym, oznaczającym najlepszą długość fali.
„Uzdrowiciel” zaproponował Krzysztofowi, by ten zaczął się kształcić w kierunku bioenergoterapii. I tak Krzysztof - zafascynowany możliwością, że będzie mógł sam uzdrawiać swoją rodzinę, siebie, znajomych - poszedł na kurs reiki.
- Zrobiłem to, żeby pomagać innym, nie z pobudek finansowych - zastrzega Zielski.
Pierwszy stopień kursu trwał trzy dni. Gliwiczanin uczył się specjalnego nakładania dłoni - w zależności od rodzaju schorzeń dłonie nakłada się w odpowiedniej konfiguracji. Poprzez takie nakładanie przekazywana jest energia, określana jako uniwersalna, czyli czerpana bezpośrednio z kosmosu.
- I tutaj jest zasadnicza różnica, bo nie postrzegamy Boga jako osoby, tylko jako wszechogarniającą energię, która jest lecznicza - wyjaśnia 55-latek.
Od razu po kursie Krzysztof zaczął intensywnie praktykować uzdrawianie. W ciągu trzech miesięcy tak się wdrożył, że mistrz reiki dopuścił go do kursu drugiego stopnia, podczas którego nabywa się umiejętność uzdrawiania energiami na odległość.
I tłumaczy, że tych znaków pod żadnym pozorem nie można było nikomu zdradzić. Za ich przekazanie groziła nawet kara... śmierci.
- Mistrz nas przed tym przestrzegał, ale nie wiedzieliśmy, kto miałby tego dokonać w wypadku zdrady - przyznaje Krzysztof . - No ale ta energia nie jest taka dobra, kiedy za zdradę karze się śmiercią...
Podkreśla także, że posługując się energiami na odległość można było również komuś zaszkodzić...
- To proste, bo bardzo często podczas zabiegów energetycznych „pacjent“ zasypiał - wyjaśnia były bioenergoterapeuta. - Wpadał w stan półhipnotyczny, taki letarg. Jeżeli więc spowodujemy przekaz takiej energii osobie, która akurat prowadzi samochód, możemy spowodować, że zginie w wypadku.
Żona blokowała dzieci różańcem
Krzysztof pracował pełną parą. Miał swój gabinet, w którym przyjmował 5-6 osób dziennie. Mówi, że uzdrawiał ludzi np. ze stanów nowotworowych. Kiedy jednak próbował pomóc własnej rodzinie, żonie czy dzieciom, nie mógł dotrzeć do nich ze swoją energią. W końcu poprosił swego mistrza o wyjaśnienie tej zagadki i ten mu rzekł: „Żona blokuje ci dzieci, musisz zmienić żonę...”.
- Teraz wiem, czemu żona blokowała dzieci - bo żona się modliła na różańcu. Modliła się o zdrowie dzieci i moje nawrócenie - wyjaśnia Krzysztof.
Mimo że uzdrawianiem energiami zajmował się kilkanaście lat, jego dzieci ciągle chorowały. Z roku na rok pogarszały się też jego kontakty z żoną.
- Nie byliśmy w stanie się porozumieć, bo ja - energia, a ona - różaniec, a to ze sobą nie idzie w parze - wyjaśnia 55-latek. - Do kościoła prawie już nie chodziłem. Żonie się to nie podobało. No, kiedy już strasznie marudziła, wtedy z nią szedłem.
W kościele wszystko mnie bolało
W pewnym momencie jednak zauważył, że gdy wchodzi do świątyni, dostrzega u siebie różne dolegliwości.
- Od razu pojawiały się bóle głowy, nóg, a do głowy natychmiast zaczynały mi przychodzić jakieś wulgarne myśli, słowotoki obraźliwe dla kościoła, dla Boga... - Pobyt w kościele stał się dla mnie nie do zniesienia, a dotknięcie święconej wody było czymś obrzydliwym. To było strasznie trudne doświadczenie.
Na początku Krzysztof nie łączył tego ze swoim zajęciem, z pracą bioenergoterapeuty. I uczył się kolejnych metod pracy z energiami, np. metody czerpania energii z powietrza, masażu tybetańskiego. Dołączył też do grupy buddystów.
- Dostałem nowe imię, został mi obcięty kosmyk włosów. Kosmyk pojechał do Indii, gdzie został rytualnie spalony przed posągiem bogini - opowiada o buddyjskim rytuale, w którym brał udział. - Wszedłem w tę wschodnią duchowość bardzo głęboko.
W pewnym momencie jednak zaczął u siebie obserwować objawy depresji.
- Czułem się tak, jakby ktoś siedział w mojej głowie i mi powtarzał: zabij się! - opowiada. - Kiedy szedłem po schodach, słyszałem w głowie: skocz i się zabij, kiedy jechałem samochodem, coś mi szeptało: skręć, uderz w drzewo!. Non stop coś mi powtarzało, że jestem nic niewarty, że życie nie ma sensu. Dziś wiem, że tak działają demoniczne siły, by po prostu zniszczyć człowieka...
Pojawiały się też dolegliwości fizyczne - po seansach bioenergoterapeutycznych z ludźmi, którzy byli w ciężkiej sytuacji zdrowotnej, zaczynał mieć te same dolegliwości, co oni. Czasami cierpiał aż do utraty przytomności.
- Nie raz karetka mnie wtedy odwoziła do szpitala, a tam po badaniu okazywało się, że nic mi nie jest - wspomina Krzysztof. - Pytałem o to swojego mistrza, a ten mi rzekł, że trzeba się lepiej oczyszczać i robić medytacje - dodaje z przekąsem.
Po 17 latach pracy z energiami Zielski był na skraju załamania. I wtedy nastąpił przełom.
Księża od niego uciekali, a on na nich warczał
Miał wtedy około 40 lat. Żona, zatroskana jego stanem, zaczęła go namawiać, by wybrał się na odbywające się w kościele św. Michała Archanioła w Gliwicach rekolekcje. I choć niechętnie, to w końcu uległ namowom żony.
- Strasznie marudziła, więc poszedłem - wyznaje.
Spodziewał się, że to będzie kolejna „lekcja” o aborcji, jednak to, co zastał w kościele, całkowicie go zdumiało.
- Był tam franciszkanin, który o Panu Bogu opowiadał tak, jakby to był jego najlepszy przyjaciel, z którym on rozmawia, z którym przebywa, z którym jest na co dzień, który go po prostu nie opuszcza - opowiada z uśmiechem. - To było coś tak pięknego... I wtedy sobie powiedziałem: „Panie Boże, jeżeli Ty taki jesteś, to zrób coś z tym moim życiem, bo ja już sobie nie radzę”. I to był taki moment, kiedy poczułem, jak Pan Bóg natychmiast zaczyna działać.
Został zaproszony przez przyjaciół na mszę z intencją o uzdrowienie, do Częstochowy. Mimo początkowej niechęci do tego pomysłu, w końcu pojechał tam z całą rodziną. I spotkał koleżankę, która mu powiedziała: „Wiesz, Pan Bóg kieruje do ciebie słowa, ale nie wiem, czy mogę ci je powiedzieć, bo one są trudne. Pan Bóg do ciebie mówi takie słowa: «Jeżeli się nie nawrócisz, to zginiesz ty i cała twoja rodzina» Ale Pan Bóg też ci obiecuje, że jeśli się nawrócisz, to otoczy całą rodzinę opieką i miłością. Masz wybór”.
Znajoma poradziła mu, aby poszedł na modlitwę wstawienniczą i poprosił o zerwanie tych wszystkich więzów z okultyzmem, którym zajmował się od lat. Tak też zrobił. Poszedł do kościoła i stanął w kolejce ludzi oczekujących na spotkanie z księdzem.
- Ale kiedy przyszła moja kolej, ksiądz na mnie spojrzał i... podszedł do innej kolejki. I tak było kilka razy - ja za księdzem, a on sobie szedł gdzieś indziej - wspomina ze śmiechem. - Pod koniec nabożeństwa pomyślałem, że nie mam szans - księża przede mną uciekają... Wtedy trafił do siostry zakonnej, która poradziła mu, by się wyspowiadał. Na następną Eucharystię przyjechał po miesiącu, już po spowiedzi. To była jego pierwsza prawdziwa spowiedź od kilkunastu lat. I kiedy po tej Eucharystii podszedł do kapłana, ten już przed nim nie uciekał, tylko zaczął się modlić...
- A we mnie wszystko zaczęło się trząść... - wspomina. - Tłumaczyłem sobie to jednak panującym w kościele zimnem.
Zaczął rozmawiać z księdzem. Kiedy ten zapytał o jego samopoczucie, Krzysztof odparł: „Śmiać mi się chce z tego wszystkiego, co ksiądz nade mną robi”. Ale ksiądz modlił się dalej...
- W pewnym momencie zacząłem odsłaniać... zęby i warczeć na księdza, jak pies - wyjawia. - Nie byłem w stanie nad tym zapanować, mimo że wiedziałem, że coś dziwnego się ze mną dzieje.
Ksiądz ze spokojem modlił się dalej i nagle wypowiedział słowa: „Jezus potrafi ściągnąć każde kolano istoty niebieskiej, ziemskiej i podziemnej”.
- Zostałem wtedy popchnięty niesamowitą siłą. Jakby ktoś mnie stuknął w plecy i podciął kolana - wspomina 55-latek. - I z niesamowitym impetem wpadłem aż pod krzyż Pana Jezusa. Poczułem, że jestem maleńkim pyłkiem, a jednocześnie czułem niesamowitą siłę miłości, którą Pan Bóg otoczył ten pyłek. Tego nie da się wypowiedzieć w żadnym języku.
Po egzorcyzmach jego życie nie mogło być już takie, jak wcześniej. Krzysztof zmienił wszystko. Wyrzucił 40 kg literatury okultystycznej, wszystkie wahadełka, wszystkie różdżki, wszystkie bioindykatory. Zaczął systematycznie uczestniczyć w mszach o uzdrowienie i w życiu chrześcijańskim.
- Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem na Eucharystię do Częstochowy, jak ksiądz mnie widział, mówił: „Ty już klękaj, ty już klękaj”, bo jak tylko zaczynał się modlić, to ja znowu bezwiednie z całym impetem padałem na kolana. Więc ksiądz od razu mówił: „Ty już klękaj, bo mi te kafelki porozwalasz” - wspomina ze śmiechem Krzysztof.
Uwolnienie
Jak mówi Krzysztof, walka o jego duszę trwała ponad półtora roku. Zakończyła się na pewnych rekolekcjach, na które planował jechać z całą rodziną. Planował, ale...
- Kiedy się tego dnia obudziłem, okazało się, że nie byłem w stanie o własnych siłach wstać z łóżka - wspomina. - Żona z dzieciakami już widzieli, co się dzieje, więc od razu chwycili za różańce, pomodlili się i w końcu mnie spionizowali.
To jednak nie był koniec walki. Bo kiedy w końcu skierował swoje kroki w stronę kaplicy, coś nie dawało mu zrobić kroku w jej kierunku.
- Moje nogi po prostu odwracały się i szły w drugą stronę. Nie byłem w stanie nad tym zapanować - wspomina.
W końcu został przez bliskich doprowadzony przed oblicze księdza.
- I nagle słyszę, że na okolicznych podwórkach wyją psy... Wtedy cała zgromadzona w kaplicy wspólnota zaczęła się intensywnie modlić i po kilkudziesięciu minutach poczułem ulgę, jakby coś ze mnie wyszło. Poczułem niesamowity spokój, uwolnienie, poczułem, że należę już tylko do Pana Jezusa.
Od tego dnia minęło prawie 14 lat. Dziś Krzysztof Zielski pomaga ludziom, którzy przechodzą przez to, co on. Jeździ po całej Polsce i swoje świadectwo opowiada na sympozjach pt. „Magia - cała prawda”. Takie też spotkanie odbyło się 22 kwietnia w Białymstoku.