Ks. Jacek Prusak: - Adwent to ciężka praca i nie zawsze przyjemna
W Adwencie żadne cudowne oczyszczenie czy pojednanie nie nastąpi. Aby faktycznie połamać się opłatkiem, już teraz musimy ciężko pracować. Nie zawsze będzie przyjemnie - mówi ks. Jacek Prusak. - Mamy tendencję do oszukiwania samych siebie, kolorowania rzeczywistości, a tu trzeba stanąć ze sobą twarzą w twarz.
- Zrobił już ksiądz rachunek sumienia?
- Z jakiego powodu?
- Adwent się zaczął, z Bogiem się trzeba pojednać. I z ludźmi.
- Staram się przygotować, by świadomie przeżyć ten okres. To nie tylko rachunek sumienia.
- Panuje pogląd, że właśnie teraz trzeba się wyspowiadać, pozbyć balastu grzechów…
- Ludziom wydaje się, że coś z siebie wyrzucą i w magiczny sposób problemy znikną. Tak się nie stanie. Adwent jest przyjęciem Boga w życiu, a nie skupieniem się na sobie. Nie chodzi o to, żeby się poczuć dobrze, bo się z siebie coś zrzuciło.
- Czyli zmywamy brud, ale plama zostaje?
- Nie lubię takich metafor. Do spowiedzi idę ze swoim grzechem, swoją słabością i powierzam je Bogu. Proszę o wsparcie. Czasem nic nie zrzucam, nic nie zmywam, tylko na przykład uświadamiam sobie, że wracam ciągle w te same koleiny i popełniam te same błędy. Sęk w tym, by umieć to przeżyć, a nie oczekiwać natychmiastowej ulgi czy się dołować. Znam ludzi, którzy przestali chodzić do spowiedzi, bo oczekiwali po niej takich radykalnych zmian. Nie można na to patrzeć w ten sposób. Powierzam Bogu swoją słabość nie po to, by się poczuć lepiej, ale po to, by się czuć bliżej niego. Bo można być bliżej niego…
- I poczuć się gorzej?
- Tak, bo człowiek zdaje sobie sprawę np. jak często go zdradza.
- To jak z terapią. Po niej pacjent często czuje się gorzej.
- Ale to dla niego dobre. Tu jest podobnie. Chodzi o to, by być lepszym człowiekiem, a nie żeby koniecznie się lepiej czuć. Jedno nie zawsze idzie z drugim w parze.
- Nieszczęśliwi ludzie częściej są źli.
- Raczej bardziej sfrustrowani. Poza tym, chodzi o realne spojrzenie na siebie, nie o wpędzanie się w nieszczęście. Mamy tendencję do oszukiwania samych siebie, kolorowania rzeczywistości . A chodzi o to, by przezwyciężyć lęk przed oceną naszej osoby: przez samych siebie i przez Boga. Zaprosić Boga do swojego życia, w tym momencie, gdzie zawiedliśmy. Pozwolić, by spotkał się z nami w miejscu, w którym jesteśmy.
- Jak mamy to zrobić?
- Przyjrzeć się, co stoi temu na przeszkodzie. Osoba w egzaltacji albo rozpaczy będzie tak skupiona na sobie, że tego nie zauważy. Trzeba więc znaleźć trochę więcej czasu na modlitwę, żeby przygotować się do świąt. Żeby ten czas nie był tylko przygotowaniem się do Wigilii, bo będzie tak męcząca, że potem się tylko odpoczywa… Adwent to nie przygotowaniem domu, tylko siebie do świętowania.
- A możemy coś dla innych w Adwencie zrobić?
- Jeśli opłatek jest składaniem sobie życzeń z serca, to trzeba się najpierw z rodziną pojednać. To najtrudniejszy element. Nie wystarczy doczekać do Wigilii, by się przełamać opłatkiem i wykonać ten milczący gest pojednania.To nie tak działa. Jeśli jesteśmy skłóceni, to tylko pusty ceremoniał. I w efekcie coraz wyraźniej widać, że ten zwyczaj staje się coraz bardziej kulturowy, a coraz mniej religijny. Coraz częściej jest tak, że część rodziny świętuje, a druga część ucieka gdzieś na narty. By uniknąć najgorszego scenariusza.
- Tradycyjnej świątecznej kłótni?
- Tak. Oczywiście, wspaniale jest, gdy ludzie są razem. Ale to trzeba przygotować. Jeśli tego nie zrobimy, zmuszanie się do pustych gestów przy wigilijnym stole nie ma sensu. Dla wielu ludzi to najtrudniejszy moment w roku. Wymawiają się, że są zmęczeni pracą. A tak naprawdę boją się tego stresu. Nie będzie świętowania tylko dlatego, że ludzie są razem. Ani przebaczenia tylko dlatego, że łamią się opłatkiem. Adwent jest po to, żeby nie nakręcać się na te wszystkie porządkowo- kulinarne obrządki, które pochłaniają masę energii, ale by się porozumieć. Nie można naszych ran i pretensji wkładać pod opłatek, bo on tego nie udźwignie.
- Był ksiądz świadkiem autentycznych przebaczeń, pojednań?
- Pośrednim, jako terapeuta, który wysłuchuje opowieści pacjentów. Oczywiście. Np. w rodzinie, w której dorosłe dzieci przez lata żyły w poczuciu krzywdy ze strony rodziców. Nie czuły się kochane, były zranione fizycznie i emocjonalnie. Przeszły bardzo trudną drogę i zrozumiały, że budowanie życia przeciwko rodzicom nie ma sensu. Uświadamiałem im, że to, co było przyczyną ich cierpienia, niekoniecznie wynikało ze złej woli rodziców. Jednak, przebaczenie nie oznacza usprawiedliwienia krzywdy ani traumy, doświadczenia przemocy. Pomagałem im też zrozumieć, że przejście życia w poczuciu bycia ofiarą jest bardzo obciążające i niczego nie zmienia. Ci ludzie latami odcinali się od rodziców, nie mieli kontaktu. Ale w końcu im przebaczyli. Im i sobie.
- Sobie? Co?
- To, że złość zatruła im życie. Przebaczyli sobie wersje siebie - ofiary, która ciągnęła ich w dół. Aby to naprawić, nie wystarczy usłyszeć: przepraszam z zewnątrz. Trzeba to zrobić samemu. Z drugiej strony ich przebaczenie polegało na tym, że pozwolili być sprawcom ich krzywdy kimś więcej niż tylko krzywdzicielem.
- To się udało? Działa?
- Nie ma hollywoodzkich happy endów. Nikt nie pada sobie w ramiona i nie zapomina o przeszłości. Ale nie ma już tej surowości w ocenie siebie i innych. Widzę, że jest zbliżenie. I tu jest pole do manewru.
- Religia wywiera na nas presję: trzeba przebaczać i się jednać, inaczej jest się złym człowiekiem. A to nie zawsze możliwe.
- Przebaczyć zawsze jest lepiej, także z psychologicznego punktu widzenia. Ale to nie znaczy wpadać sprawcy w ramiona. Mogę mu przebaczyć, ale nigdy więcej nie oglądać. To tak że nie znaczy, że nie będę miał żadnych negatywnych uczuć względem tej osoby. Przebaczenie pozwala nam uwolnić się od niego. Z drugiej strony, jeśli chce nam zadośćuczynić, dobrze mu dać taka szansę.
- No tak, ale wtedy może wykpić się z poczucia winy tanim kosztem: przepraszam, kupiłem prezent. Nie przyjmiesz? Jesteś zawziętym człowiekiem.
- Nie ma prezentów za krzywdę. Ofiara musi mieć poczucie, że chęć zadośćuczynienia za winę jest autentyczne. Chrześcijaństwo zawsze podkreślało, że przebaczenie jest obustronne. Np. buddyzm przykłada dużą wagę do tego, że to ja się zmienię, ja przebaczę. W naszej religii jest nacisk, by się to działo po obu stronach: ważne, jak się zachowuje ten, co mnie skrzywdził. Judaizm idzie jeszcze dalej: ten, co skrzywdził, musi się bardzo postarać. Przebaczenie jest ważne: i religijnie, i psychologicznie.
- Adwent nie jest więc radosnym oczekiwaniem, tylko żmudnym wysiłkiem w tym przebaczaniu?
- Wielu ludzi czuje przymus, żeby święta dobrze wypadły. Cała ta histeria wokół potraw, choinki, prezentów. A potem lęk: nagle siadamy obok siebie z pretensjami, niedomówieniami. Adwent to ciężka praca, choć nie zawsze przyjemna. Chodzi o to, żeby znaleźć więcej przestrzeni dla Boga i bliskich w codzienności, a nie żeby dorzucać sobie więcej stresu i obowiązków, oczekiwań. Potem to wszystko wybucha: mam wszystkiego dość, bo jestem zmęczony. Albo rozczarowany: tyle zrobiłem, z siebie dałem i szlag to trafił. Powinniśmy się więc skupić na tym, co się dzieje z nami i z Bogiem. Aby święta nie były czasem, kiedy odpoczywamy od siebie i Boga zmęczeni Adwentem i wigilijnym stołem.
- Czyli jednak warto zrobić sobie rachunek sumienia i próbować wyciągnąć wnioski?
- Warto. Byle na początku, a nie dzień przed świętami.