Ks. Jacek Siepsiak: Dalej, by bliżej
KAI pod panikarskim tytułem „Archidiecezja barcelońska planuje zamknąć większość parafii” pisze, że w Barcelonie ma być zlikwidowanych 160 spośród 208 parafii, a z pozostałych 48 utworzy się „wspólnoty duszpasterskie”. Szkoda, że nie zadano sobie trudu, by wyjaśnić, co to takiego te „wspólnoty duszpasterskie”. Ale wtedy „informacja” nie miałaby takiego wydźwięku.
A chodzi nie o zamykanie parafii ani o to, by było dalej do kościoła, ale o zmianę modelu opieki duszpasterskiej.
Zasadniczo stosuje się trzy modele reagowania na pustoszenie kościołów parafialnych oraz brak księży. Jeden to superparafie: jedna parafia wchłania trzy lub cztery inne. Kiedyś dzielono parafie, teraz się je łączy. Poza tym niewiele się zmienia. Często jest obsługiwana tylko przez proboszcza.
Drugi model to przekształcenie kościołów parafialnych w rektoralne. Jest jeden proboszcz i jedna kancelaria do załatwiania spraw urzędowych, ale przy poszczególnych kościołach rezydują (bywa że w oczekiwaniu na emeryturę) księża odpowiedzialni za dany teren (dawną parafię).
I trzecie rozwiązanie: kapłani mieszkają razem na jednej plebanii i są posyłani w zależności od potrzeb do pracy w różnych częściach tzw. „wspólnoty duszpasterskiej”. Wygląda na to, że w Barcelonie zastosowano ten model.
Robi się tak, bo brakuje kapłanów, zwłaszcza młodszych. Tańsza w utrzymaniu jest jedna plebania niż np. cztery. Można też sprzedać stare budynki parafialne. Ale przede wszystkim trzeba dostosować się nie tylko do tego że mniej ludzi chodzi do kościoła, lecz również do zjawiska obserwowanego w dużych turystycznych miastach, jakimi są Barcelona czy Kraków. W centrum lokale są przeznaczone na noclegi turystyczne, nie dla stałych mieszkańców, więc tam siłą rzeczy prawie nie ma „parafian”, a świątyń w bród.
Nasila się też zjawisko churchingu, czyli szukania „swojego” kościoła poza parafią. Niektórzy księża krzyczą, że to grzech. Zwłaszcza gdy ucieka się od nich. Ale jak można potępiać ludzi za szukanie lepszej jakości tego, co powinno im (i ich dzieciom) pomagać w rozwoju życia chrześcijańskiego? To jest raczej cnota.
To, co się dzieje w Barcelonie, to nic nowego. A nawet są takie miejscowości, np. w Australii, gdzie zrezygnowano z wielu świątyń i zostawiono tylko jedną. Korzysta z niej ten duszpasterz, który akurat tam dotrze. Przy takich „misyjnych” modelach dużą rolę odgrywają miejscowi katechiści. Ich wysoką rangę zatwierdził ostatnio papież Franciszek.
Wnioski? Przy mniejszym zagęszczeniu wiernych trzeba nam być bardziej „lotnymi”. Ale i dbać o bliskość w tych „wspólnotach”, które tworzymy, dojeżdżając z daleka, bo chcemy.