Ks. Jacek Siepsiak SJ: Jeszcze się uda
Ktoś musiał odłożyć ważną uroczystość. Inni zrezygnowali z egzotycznych wakacji, na które zbierali od lat. Babcia nie może doczekać się na nowo narodzonego wnuka. Od dawna odkładana wizyta u schorowanych rodziców dalej nie może dojść do skutku. Ktoś inny miał okazję zmienić pracę, ale pandemia wszystko popsuła.
Można mnożyć przykłady ludzi, którzy musieli zrezygnować, bo wybuchła zaraza. Ufają, że tylko czasowo, że się w końcu uda. Ale z drugiej strony: okrągła rocznica przemija bezpowrotnie, pieniądze na wakacje rozpływają się, wnuki już mniejsze nie będą, nieobecność staje się normą, a okazja na dobrą pracę przepada… A co, jeśli po pandemii będzie za późno?
Lubię pływać, ale dłuższy dystans to dla mnie wyzwanie. Wiem, że zbytnia obawa o to, czy dam radę dopłynąć, spina mnie, powoduje szybsze zmęczenie, zabija radość z płynięcia. W efekcie trudniej dopłynąć do upragnionego „brzegu”. Ponoć wielu utonęło, gdy straciło nadzieję.
Antoine de Saint-Exupéry w jednej ze swoich książek opisywał, jak to pewien lotnik, który się rozbił w Andach, wyruszył przez lodowiec w poszukiwaniu ratunku. Skrajnie wyczerpany leżał pośrodku zaśnieżonego płaskowyżu. Był pewny, że już nie da rady, że tutaj umrze. Stracił wszelką nadzieję. I wtedy pomyślał o żonie, a właściwie o swoim ubezpieczeniu na życie. Mianowicie było ono tak skonstruowane, że gdyby nie odnaleziono jego ciała, to żona nic by nie dostała. Obawiał się, że zasypie go śnieg i nikt niczego nie zauważy (zwłaszcza z powietrza). I wtedy dostrzegł na skraju płaskowyżu wystającą skałę. Postanowił jednak podnieść się i wyruszyć w jej kierunku, by dopiero na niej skonać i dać szansę na odnalezienie jego ciała. Tak zrobił. Lecz siłą tego jeszcze jednego wysiłku poszedł dalej i doszedł do doliny, gdzie znalazł pomoc.
Gdy zabraknie nadziei na to, że jeszcze się uda, trudno „wytrzymać” w zmienionym przez zarazę świecie. Łatwiej, gdy nadzieja przybiera konkretny wygląd. Warto chyba pomarzyć o tym, czego mi najbardziej teraz brakuje i o tych, bez których nie wyobrażam sobie szczęścia. Bo pragnienie tylko własnego bezpieczeństwa (ocalenia) to chyba za słabe „paliwo” na dopłynięcie.
Wtedy też łatwiej „przełożyć” na później. Przecież nie chodzi o samą uroczystość i o magię daty, ale o to, by poświętować w gronie przyjaciół, bez obawy zakażenia, radośnie i spokojnie. A i oczekiwanie przynosi podwójny smak. Z jednej strony samo przybliżanie się do celu jest ekscytujące (czasem bardziej niż sam cel), a z drugiej, zbyt łatwo odniesione zwycięstwo nie smakuje tak jak wywalczone po wielu zabiegach, zwrotach akcji oraz naszych przemianach.