Ks. Stefan Batruch: Zło należy zatrzymać, by nie zawładnęło nami samymi
Wiele elementów świadczy o tym, że lobby rosyjskie ośmiesza watykańską dyplomację - mówi w rozmowie z „Kurierem Lubelskim” ks. mitrat Stefan Batruch, prezes Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza i proboszcz parafii greckokatolickiej w Lublinie.
Już Święty Paweł pisał, że krzyż jest zgorszeniem. Do dzisiaj nic się nie zmieniło. Dlaczego?
Krzyż jest związany z cierpieniem. W większości sensu cierpienia nie rozumiemy. Jako ludzkość mamy duży problem z tym, jak nauczyć się przeżywać cierpienie. Okazuje się, że doprowadza nas ono do rozpaczy. Znam jednak wiele przypadków, że w cierpieniu objawiało się w życiu ludzi coś niezwykłego. Coś, co zmieniało diametralnie ich podejście, nastawienie. Życie zaczynało iść w innym kierunku. To pytanie o krzyż dotyczy sfery oswojenia się z cierpieniem. Bo ono jest wpisane w naszą egzystencję. Oczywiście próbujemy uciec od cierpienia, próbujemy je zminimalizować, zmarginalizować, udawać, że nas nie dotyczy. Znieczulamy je. A ono powraca. Teraz powróciło w odsłonie bardzo brutalnej.
Gdy jesteśmy skonfrontowani z tą rzeczywistością, bardzo brutalną, o której Ksiądz wspomniał, to nagle się okazuje, że nie umiemy sobie z tym poradzić. Tydzień temu Wielkanoc świętowali rzymskokatolicy. Obserwowałem, jakie życzenia składali sobie moi przyjaciele na Ukrainie. Wiele osób pisało: „W tym roku nie składam życzeń. Nie umiem”.
Jest to szczere! Jest to prawdziwe. Ja taką odpowiedź bardziej rozumiem, niż na siłę składanie życzeń, które są zbyt płytkie wobec dramatu, który się dzieje.
Ale czy ten dramat, który się dzieje na Ukrainie, nie wpisuje się całą swoją istotą w Triduum?
Wpisuje się, bo Triduum też dotyczy cierpienia kogoś, kto był nam szczególnie bliski. Do tego dotyczy wymiaru metafizycznego tej osoby. Dotyczy kogoś bardzo uduchowionego, będącego w bliskiej relacji ze źródłem samego życia. Kto odczuwał puls życia, działanie mocy nadprzyrodzonej. To jest ten specyficzny element, że cierpienie dotknęło również kogoś takiego. Wydaje nam się czasem, że cierpienie dotyczy osób złych. Że to kara za jakieś występki. Okazuje się nagle, że ono jest elementem istnienia wszechświata. Wiele zjawisk, które istnieją we wszechświecie, powoduje śmierć, zanikanie. Budują napięcie i konflikt. A jednak wszechświat w całości istnieje jako harmonia. Mimo że wiemy, że umierają gwiazdy, zderzają się komety, ciągle coś gdzieś wybucha. A mimo to jest harmonia.
Wracając do symboliki krzyża i Golgoty, my w Polsce przeżywamy wydarzenia Wielkiego Piątku z perspektywy ucznia i matki. Ukraina z perspektywy krzyża. My stoimy pod tym krzyżem, nie uczestniczymy w akcie bezpośrednio. Ale współcierpimy. Także próbujemy pojąć istotę tego zła, które tam się dzieje. Zrozumieć je i zauważyć na końcu perspektywę zwycięstwa i zbawienia.
Golgota odsłania dwa oblicza osoby ludzkiej. Z jednej strony pokazuje całą podłość, która może się w człowieku wyrazić poprzez jego działania, agresję, jego niekontrolowane namiętności, poprzez zło i niesprawiedliwość, poprzez bardzo subiektywne osądzanie innych. Z drugiej strony odsłania inne oblicze - człowieka, który jest gotowy oddać całego siebie. Całkowicie bezinteresownego. Całkowicie oddanego dobru, współczuciu, empatii wobec innych. Zderzają się tu więc dwa wymiary człowieczeństwa - pełen zła i agresji, a naprzeciwko niego wręcz anielski, wypełniony czułością i miłością. Teraz pytanie, dlaczego człowiek może być i taki, i taki? Od czego to zależy? Czy to są wybory czy przeznaczenie? Nasz rozum w tym się gubi. Bo wiemy, że często są to wybory. Robimy jakiś krok czy ulegamy jakiejś skłonności, z której się ciężko wyplątać. Na przykładzie apostołów widzimy, że niektórym się to udaje - w pewnym momencie przecież też się w większości uwikłali. Mamy zwątpienie, ucieczkę, wyrzeczenie się, a później powrót. Oddanie się głoszeniu Prawdy. Ale znamy też przykłady uwikłań, z których nie ma już siły powrotu. Przykład Judasza, który walczył ze sobą, ze swoimi namiętnościami, ale nie potrafił im się przeciwstawić. Ta zachłanność, przekonanie, że pieniądz decyduje o wszystkim, zwyciężyła w nim. Zdradził kogoś, kogo znał osobiście i wiedział, jakie są jego intencje. Mimo to nie wystarczyło mu siły, by się przeciwstawić tym namiętnościom.
A jakie są doświadczenia Księdza, jeśli chodzi o postawy, które towarzyszą tej wojennej sytuacji? Ksiądz w parafii wita tych, którzy przyjeżdżają, ale także żegna wracających.
Jest różnie. Zależy to od kondycji ludzkiej, od tego, jak to doświadczenie przenika do świadomości. Niektórzy reagują w sposób pozytywny, inni negatywny.
Dominuje rozpacz czy nadzieja?
Ja bym powiedział, że to nie są tak ekstremalne reakcje. Przynajmniej osoby, z którymi ja się spotykam, nie reagują skrajnymi postawami całkowitej rozpaczy, czy nadziei wbrew wszystkiemu. Często są to postawy bardzo wyważone. Wewnętrzne zmaganie się ze zwątpieniem w sens, a z drugiej strony z przekonaniem, że trzeba się angażować, by nie pozwolić złu się rozprzestrzenić, żeby zło zatrzymać, by nie zawładnęło nami samymi.
Lublin jest pierwszym większym miastem, do którego trafiają uchodźcy z Ukrainy. Parafia greckokatolicka od samego początku bardzo mocno zaangażowała się w pomoc.
Parafia angażuje się na różne sposoby. Większość parafian to są osoby urodzone w Ukrainie, które znalazły się w Lublinie kilka lat wcześniej. Ale też z powodów politycznych. Bo wojna nie zaczęła się 24 lutego 2022 roku, tylko trwa od 2014 roku, w związku z okupacją Krymu i części Donbasu. Tam ta sytuacja także wymusiła migrację. Również trudna sytuacja ekonomiczna powodowała, że wiele osób szukało możliwości zabezpieczania siebie i bytu swoich rodzin, więc trafili do Lublina. Są dziś członkami naszej wspólnoty. Bardzo często te osoby są spokrewnione lub zaprzyjaźnione z tymi, którzy obecnie doświadczyli skutków wojny. W związku z tym angażują się w pomoc im - przyjmują ich u siebie lub pomagają tam na miejscu. Parafia jest więc wewnątrz wydarzeń na Ukrainie, żywo zaangażowana w to, co się tam dzieje. To pierwszy wymiar. Materialny, przyjęcie tu lub organizowanie pomocy humanitarnej na Ukrainie. Drugi wymiar jest duchowy. Wspieramy Ukrainę modlitwą, rozmowami, wsparciem duchowym. Kolejny wymiar jest taki, że przy parafii działa fundacja, która prowadzi przede wszystkim warsztaty, by czymś zająć te osoby, które do Lublina dotarły. Organizujemy więc warsztaty powiązane z tradycjami, kulturą czy duchowością ukraińską. Zbierają się wówczas zarówno te osoby, które przynależą do naszej parafii, jak i te, które przyjechały niedawno. Fundacja jest ponadto zaangażowana w działania Społecznego Komitetu Pomocy Ukrainie, który zawiązał się tutaj w Lublinie. Wolontariusze związani z parafią i z fundacją bardzo prężnie działają w ramach komitetu. Fundacja jest też współtwórcą programu „Razem z Ukrainą”, który dotyczy pomocy humanitarnej na dużą skalę - wspieramy zarówno poszkodowanych, jak i tych, którzy bronią ojczyzny. Tych drugich przede wszystkim wyposażamy w potrzebny sprzęt. Poza tym parafia działa jako wspólnota w wymiarze duszpasterskim, zatem spotykamy się na modlitwę, czy towarzysko po to, by duch męstwa nie podupadał. Żeby nie ulegali zwątpieniu i zniechęceniu, ale by się upewniali, że jest możliwe zwycięstwo pomimo znaczącej przewagi wroga. Bo nie od przewagi liczebnej i militarnej zależy zwycięstwo, co pokazuje Ukraina na co dzień. Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami powinna skapitulować po kilku dniach. Dziś wszystko wskazuje na to, że zwycięstwo w tej walce jest po stronie Ukrainy.
Zwycięstwo militarne. A jak będzie wyglądało zwycięstwo duchowe? Jest możliwe przebaczenie, do którego, w sposób może dziś mało roztropny, nawołuje papież Franciszek?
Franciszek patrzy z perspektywy globalnej i prawdopodobnie dla niego, a już na pewno dla ludzi z jego otoczenia, ta wojna w Ukrainie jest jednym z wielu konfliktów, które się działy i dzieją na świecie. Dlatego zachowuje daleki dystans. Nie jest wewnętrznie blisko tych zbrodni, które się dzieją w Ukrainie, pomimo tego że wyraża solidarność z narodem ukraińskim.
Chociaż wysyła tam swoich wysłanników.
No wysyła swoich wysłanników, tak, ale zachowuje dystans. Czy potrzebny? W mojej ocenie niepotrzebny, ale to jest ocena z naszej perspektywy. Natomiast trzeba mieć na uwadze, że w kręgach watykańskich działa nie od dziś, lecz od dziesiątek lat silne lobby prorosyjskie, które robi wszystko, by usprawiedliwiać te zbrodnie, które popełnia rząd Federacji Rosyjskiej. Weźmy chociażby za przykład fakt, że po 2014 roku, po agresji wojennej ze strony Rosji Franciszek i kręgi watykańskie spotykały się z Putinem. Papież mu wręczał nawet order Anioła Pokoju.
Tylko że ten order to medal pamiątkowy „Anioł Stróż Pokoju” wydany w setną rocznicę zakończenia I wojny światowej i wręczany jako pamiątka wizyty u papieża.
Oczywiście, można to różnie odbierać, jako gest i gadżet, tylko kontekst jego wręczenia był niefortunny i wykorzystano go w propagandzie. Bo wręczanie takiego medalu osobie, która jest zbrodniarzem, nie jest roztropne.
Pamiętajmy jednak o tym, że poprzedni papieże też się spotykali z Putinem zbrodniarzem. Jan Paweł II ze zbrodniarzem z Czeczenii, a Benedykt zbrodniarzem z Gruzji.
Zgadza się, tylko wiele elementów świadczy o tym, że to lobby rosyjskie ośmiesza watykańską dyplomację. Spotkanie z Cyrylem na Kubie, które miało być wielkim przełomem, teraz z perspektywy wojny okazuje się niewłaściwym krokiem. Forsowano wówczas rozwiązania i treści, które Kościół greckokatolicki stawiały w bardzo trudnej sytuacji.
Śledzę dzisiejsze komentarze grekokatolików, którzy piszą o tym, że przez postawę Franciszka Kościół greckokatolicki za chwilę straci wiernych na Ukrainie.
Polityka Watykanu wobec grekokatolików w kontekście tego prorosyjskiego lobby nie jest niczym nowym. Tego osobiście doświadczał już kardynał Josyf Slipyj. Z jednej strony Watykan pomógł mu i zaangażował się w jego uwolnienie z zesłania. Z drugiej, po jego przyjeździe do Rzymu starły się dwie wizje zaangażowania Kościoła katolickiego w sprawy prześladowanego Kościoła grekokatolickiego. To były dwie różne rzeczywistości - wizja kardynała Slipyja i kręgów watykańskich. To są rzeczy, które się dzieją od wielu lat. Przecież Jan Paweł II, o czym się dowiedzieliśmy po ujawnieniu szczegółów jego pierwszego spotkania z episkopatem na Jasnej Górze w 1979 roku, powiedział, że są kręgi, które będą mocno niezadowolone z tego powodu, że on się angażuje w poparcie Kościoła greckokatolickiego, jednak uważa, że ten Kościół zasługuje, by to poparcie wyrażać. Jednak Jan Paweł II rozumiał konteksty, znał metody działania KGB, znał historię tej części Europy, wiedział, jaką politykę prowadzi Rosja od czasów carskich. Dlatego mógł sobie pozwolić na pewne działania, mimo tego że z tymi jego działaniami nie wszyscy w otoczeniu się zgadzali. Natomiast teraz prawdopodobnie jest inaczej. Franciszek nie rozumie tej sytuacji tak, jak rozumiał Jan Paweł II i też nie bardzo jest skłonny do zajęcia stanowiska innego, niż mu doradzają osoby z najbliższego kręgu, które są w jakiś sposób uwikłane, czy zależne od Federacji Rosyjskiej.
Jak zależne?
Ta zależność może być różna - finansowa, polityczna, a może być też jakieś ustne porozumienie, że my się nie czepiamy was, a wy nas.
Sądzi Ksiądz, że Kościół grekokatolicki wyjdzie z tego obronną ręką?
Wychodził do tej pory, więc mam nadzieję, że wyjdzie i teraz. Chyba że zostaną popełnione jakieś kolejne błędy, które będą świadczyć o tym, że Watykan działa zupełnie niezgodnie z dotychczasowym podejściem wobec grekokatolików. Jeżeli to nastąpi, to trudno przewidzieć, jak się zachowają wierni. Na pewno są zbulwersowani, a to wynika przede wszystkim z tego, że mają poczucie, że są nierozumiani, że wszystkie te gesty Franciszka są ważne, ale oni mają poczucie niezrozumienia.
Czy ewentualna wizyta Franciszka w Polsce mogłaby coś zmienić? Bo na Ukrainę się nie wybiera.
Mogłaby, ale gdyby wykazał więcej empatii. Czym sobie zdobył ogromną sympatię Jan Paweł II w Ukrainie? Gdy przyjechał z wizytą, to nie pouczał Ukraińców, co mają robić, jak postępować, nie moralizował w wystąpieniach. On mówił: „Ja was kocham, ja was lubię, jestem z wami. Ja widzę piękno waszej historii. Waszego kraju”.
A Franciszek Ukraińców nie kocha, nie lubi i nie rozumie?
Wydaje mi się, że brakuje tego pełnego poczucia, że tak jest. Pomimo że pojawiają się sygnały, ale są sprzeczne. Z jednej strony miał w młodości w swoim otoczeniu duchownego grekokatolickiego, o czym wspomniał, że mu dużo zawdzięcza. To był mieszkający w Argentynie salezjanin, grekokatolik Stefan Czmil, wyświęcony później na biskupa przez kardynała Josyfa Slipyja. Te święcenia, podobnie zresztą jak Lubomyra Huzara i Ivana Chomy, nie były uznane przez Watykan. Kardynał Slipyj wyświęcił ich w tajemnicy i bez zgody papieża w przekonaniu, że jest to potrzebne, bo Kościół jest tak zagrożony, że bez hierarchów, którzy będą poza granicami radzieckiej Ukrainy, ale przeznaczonych do działań dla Ukrainy, jest ryzyko, że ten Kościół zostanie totalnie starty z oblicza ziemi. Watykan stał na stanowisku, że Slipyj nie ma do tego prawa. I później te święcenia biskupie uznał Jan Paweł II. Huzarowi nie tylko przywrócono prawa biskupie, ale został wybrany na zwierzchnika Kościoła greckokatolickiego. To pokazuje te różne powikłania. Franciszek chce być bardzo sympatyczny wobec Ukrainy, ale wydaje sprzeczne sygnały. Raz, że jest bardzo blisko, a raz, że właściwie chce wręcz upomnieć Ukrainę, czy grekokatolików, że powinni inaczej postępować. Czy ma do tego prawo? Może to zrobić prywatnie, a on to robi publicznie. To jest sytuacja, która wywołuje niezrozumienie, czy wręcz sprzeciw wewnętrzny.
Czy poza pokojem wypada czegoś dziś życzyć na święta grekokatolikom?
Wytrwałości. Przede wszystkim, żeby ten duch wewnętrznego przekonania, że stoimy po właściwej stronie, nie podupadał. Żeby to nie było przekonanie, że to jest jakaś konfrontacja dwóch agresywnych stron, ale że to walka dobra ze złem. I że my stoimy po stronie dobra.