Ksiądz Czykwin z prawosławnej parafii św. Jana Teologa w Białymstoku opowiada nam jak chrześcijanie powinni radzić sobie ze strachem przed śmiercią oraz jak w tym roku będzie wyglądała Wielkanoc. Rozmawiamy też o Świętym Ogniu, który jak co roku ma się samoistnie zapalić na płycie Grobu Pańskiego w Jerozolimie.
Z ks. Michałem Czykwinem z prawosławnej parafii św. Jana Teologa w Białymstoku rozmawia Tomasz Mikulicz.
W obecnych czasach trudno nie bać się śmierci. Jak powinien radzić sobie z tym strachem chrześcijanin?
Strach przed śmiercią jest dla człowieka czymś naturalnym. Obawiamy się wszak tego czego nie znamy i tego co absolutne. Wśród ludzi, którzy nie wierzą w Zmartwychwstanie Jezusa strach może być paraliżujący. Wtedy faktycznie sytuacja jest bardzo trudna. Człowiek wierzący ma zaś świadomość, że śmierć nie jest wcale końcem, bo skoro Jezus zmartwychwstał to istnieje życie po śmierci dla każdego z nas. Jedyną obawą jaką może mieć człowiek wierzący to obawa przed Sądem Ostatecznym. Czyli rozrachunkiem ze swoim doczesnym życiem. Ten strach może być jednak nie paraliżujący, ale mobilizujący do tego, by lepiej i w zgodzie z Bogiem wykorzystać ten czas, który nam jeszcze został.
Może paradoksalnie strach przed koronawirusem sprawi, że wielu się nawróci. Tylko czy jednak taka wiara ze strachu na pewno będzie tym o co chodzi Stwórcy?
Uważam, że obecna sytuacja pobudza wszystkich ludzi myślących do rachunku sumienia i refleksji nad życiem. Może pobudzi też do kontemplacji Zmartwychwstania nie tylko jako zwyczaju. Może przez to, że będziemy w tym roku świętować tylko ze swoimi domownikami, bez tego gwaru spotkań z dalszą rodziną, dotrzemy do prawdziwego sensu Wielkanocy.
Niektórzy mogą jednak uważać koronawirusa jako karę bożą. Czy to dobry kierunek rozumowania?
Na pewno nieusprawiedliwionym byłoby przenoszenie odpowiedzialności za wywołanie wirusa na Boga. Jeśli już postrzegamy to co spotkało świat jako jaką karę, to może być ona konsekwencją naszego odejścia od Pana Boga. Jeśli dla swojego wymysłu jemy nietoperze (jedna z tez o tym skąd się wziął koronawirus jest taka, że pochodzi od nietoperzy - przyp. red.) i - z hedonistycznych pobudek - zbyt dużo podróżujemy, to koronawirus i jego tak szybkie rozprzestrzenianie się, jest konsekwencją naszego stylu życia. A nie tego, że Bóg zesłał na nas zarazę.
Wiara musi być jednak rozumna. Czyli jak rozumiem, nie powinniśmy niepotrzebnie ryzykować uważając, że skoro wierzymy w Boga, to Bóg nas ocali?
Jako ludzie światli i mądrzy powinniśmy dostosować się do wszelkich obostrzeń. To też nasz obywatelski obowiązek - "Cesarzowi co cesarskie, a Bogu co boskie". Jeśli państwo zobowiązało nas chociażby do unikania spotkań, to powinniśmy się do tego dostosować. Powiedziane jest przecież, że Bóg wygubi głupców. Pan Bóg dał nam rozum i medycynę. Powinniśmy z nich korzystać.
Te święta będą wyjątkowe również z tego względu, że nie powinniśmy nosić do cerkwi święconek.
To prawda. Nie powinniśmy. Pamiętajmy jednak, że święconka jest tylko częścią naszego obyczaju. Nie definiuje ona przeżywania Zmartwychwstania. Przecież to, że nie udamy się jak co roku do cerkwi, by poświęcić święconkę nie wynika z naszego lenistwa, ale z chrześcijańskiej miłości i troski o drugiego człowieka.
Bo jak mówią lekarze, koronowirus może w wielu przypadkach przebiegać bezobjawowo...
Dokładnie. Paradoksalnie w zaistniałej sytuacji zostając w domu stajemy się bliżsi Chrystusowi niż idąc do cerkwi. Troszczymy się dzięki temu o innych, a jak głosi Ewangelia: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Stąd też należy zostać w domu, a przed rozpoczęciem śniadania wielkanocnego pomodlić się. Jak zresztą powinno się robić każdego dnia przed każdym posiłkiem. Natomiast jeśli ktoś chce poczuć się choć trochę jak w cerkwi, to może włączyć transmisję nabożeństwa w telewizji czy w internecie. To nie zastąpi wspólnoty i Liturgii ale w tych trudnych czasach może przynieść nam ulgę i pocieszenie.
Nie jest tajemnicą, że świat nie po raz pierwszy zmaga się z epidemiami. Sto lat temu panowała hiszpanka, wiele wieków wcześniej - dżuma. O zarazach mówi też Biblia.
Na pewno epidemie nie są niczym wyjątkowym jeśli patrzymy na historię ludzkości. Jeśli mówimy o hiszpance to moja mama, która urodziła się i wychowała w powojennym Wrocławiu pamięta, że z uwagi na hiszpankę przez dłuższy czas nie chodziła do szkoły. Natomiast jeśli chodzi o Biblię, to możemy w niej znaleźć wiele wskazówek, które w praktyczny sposób zapobiegają chorobom. Weźmy choćby zakaz jedzenia wieprzowiny - który u Żydów obowiązuje do dziś - ma on również podłoże epidemiczne. Wieprzowina szybko się wszak psuje.
Co będzie jednak, gdy wirus nie przeminie wraz z końcem wiosny czy początkiem lata, ale gdy zostanie z nami na kilka lat albo i na zawsze? Pomijając kwestie medyczne, jak poradzić sobie z tym duchowo?
Jeśli tak się stanie, to czeka nas wielka próba naszej wiary w Boga, ale też próba jeśli chodzi o relacje z drugim człowiekiem. Myślę, że Pan Bóg wcześniej czy później odbierze od nas brzemię koronawirusa. Być może musimy jeszcze do tego czasu wiele nauczyć się o sobie. Tymczasem powinniśmy umacniać się w wierze, mieć nadzieję i nie podupadać na duchu. Myślę, że o wiele lepiej jest popatrzeć w niebo i trochę się pomodlić niż ciągle oglądać telewizję i śledzić informacje na temat koronawirusa, bo łatwo przez to popaść w beznadzieję i wszystkiego się bać. Strach ogólnie jest destrukcyjny i zniewalający, a Bóg uczynił nas wolnymi ludźmi. A dla chrześcijan - jak już wspominałem - strach przed śmiercią powinien być obcy, bo śmierć nie jest końcem. Skoro Chrystus zaprawdę zmartwychwstał po tym jak przez trzy dni był w ciemnym grobie, to i nasza ciemność w końcu zniknie.
Jak co roku prawosławni chrześcijanie oczekują, że w Wielką Sobotę w Bazylice Zmartwychwstania Pańskiego zejdzie z nieba Święty Ogień. Jak wiadomo ogień ten pojawia się samoistnie na płycie Grobu Pańskiego od wieków i przez pierwsze minuty nie parzy. W tym roku bazylika nie będzie jednak jak zawsze pełna wiernych, którzy przekazują sobie ogień...
Czytałem gdzieś, że w świątyni będzie obecnych tylko 10 osób, a cała ceremonia odbędzie się przy zamkniętych drzwiach. Oczywiście brak w bazylice tysięcy wiernych w niczym nie umniejsza cudowi, który się dokona. Jak co roku modlimy się by ogień zszedł, a Bóg nas pobłogosławił. Jeżeli natomiast chodzi o wyjątkowość tegorocznej ceremonii, to specyfiką naszych czasów jest to, iż uważamy, że wszystko co nas spotyka jest bardzo wyjątkowe. To trochę egocentryczne i butne. W historii zdarzały się różne sytuacje. Nie wiadomo wszak jak wyglądały nabożeństwa, gdy Jerozolimę najeżdżali Persowie czy Arabowie, którzy kilkakrotnie plądrowali i doszczętnie burzyli Bazylikę Grobu Pańskiego. Nie musimy wszystkiego wiedzieć zawczasu, zostawmy to Bogu. Jeszcze raz powtórzę - nie należy podupadać na duchu. Dla większości z nas to naprawdę nie będzie ostatnia Pascha w życiu. Wyciągnijmy wnioski z obecnej sytuacji i wierzmy w to, że za rok - gdy spotkamy się w pełnych świątyniach i większym gronie rodzinnym - będziemy lepszymi ludźmi.