Ksiądz Wiesław Przyczyna: Trzeba bić na alarm
Ksiądz, jak każdy obywatel, może mieć swoje poglądy. Kiedy jednak wchodzi do kościoła, przestaje być obywatelem, a staje się wysłannikiem Chrystusa - mówi ks. Wiesław Przyczyna , profesor nauk teologicznych, kierownik Katedry Komunikacji Religijnej UPJPII w Krakowie.
W opinii wielu historyków i publicystów nigdy w wolnej Polsce nie byliśmy tak blisko wybuchu w społeczeństwie wielkiego konfliktu światopoglądowego i cywilizacyjnego jak obecnie. Jako jedną z przyczyn wymienia się sojusz tronu i ołtarza.
W pełni się zgadzam. Sojusz tronu i ołtarza powoduje, że niemała część społeczeństwa i elit opiniotwórczych traktuje Kościół jako bardzo ważny segment obozu rządzącego. Wielu przeciwników obecnej władzy uważa więc, że krytyka Kościoła służy sprawie wolności, demokracji i praworządności w naszym kraju, a także uderza w obóz władzy. Było to aż nadto widoczne w trakcie ostatniej kampanii wyborczej. Jeden z publicystów, Aleksander Hall pisze, że „trzeba bić na alarm, bo ostry konflikt światopoglądowy i religijny wzmacnia siły skrajne”. A one się napędzają, prowadząc nasz kraj w niebezpiecznym kierunku. Ktoś z moich znajomych, patrząc na to wszystko, co się u nas dzieje, zapytał mnie, czy w mojej opinii w Polsce istnieje rozdział Kościoła od państwa…
I co ksiądz odpowiedział?
Ściśle rzecz biorąc, to nie istnieje, bo w polskiej konstytucji nie ma takiego pojęcia jak rozdział. Takie pojęcie występuje np. w konstytucjach Portugalii lub Łotwy. W naszej konstytucji jest mowa o niezależności.
To w takim razie zapytam, czy można mówić o niezależności Kościoła i państwa?
Teoretycznie tak. Zapewnia to konstytucja. Jej 25 artykuł mówi o niezależności państwa i Kościoła, o wzajemnej autonomii i bezstronności religijnej, a także wskazuje na potrzebę współdziałania tych dwóch instytucji dla dobra człowieka i dobra wspólnego. Również Kościół na soborze watykańskim II uznał, że państwo i Kościół winny respektować wolę autonomii, czyli niezależności.
A Kościół i państwo polskie nie respektują?
W praktyce i Kościół, i państwo to obowiązujące prawo łamią. Z jednej strony bowiem ludzie Kościoła, nie wszyscy oczywiście, zapraszają polityków obozu władzy na religijne uroczystości, wyznaczają im honorowe miejsca w kościele, umożliwiają wystąpienia z ambon na równi z biskupami, jawnie lub w sposób zawoalowany popierają w wyborach samorządowych lub parlamentarnych, przymykają oko na wszelkie afery z ich udziałem. Z drugiej strony ludzie władzy - każdej, ale tej szczególnie - powołują się na chrześcijańskie korzenie polskiego narodu, publicznie afiszują się przynależnością do Kościoła katolickiego, głoszą, że poza Kościołem nie ma nic dobrego, bronią w mediach wartości chrześcijańskich, oburzają się publicznie na profanacje symboli religijnych, sakralizują wszystkie świeckie uroczystości przez obecność osób duchownych, organizują wiece poparcia dla biskupów i finansują inwestycje kościelne z budżetu państwa, np. dzieła ojca Rydzyka.
Można się domyślać, że właśnie dlatego hierarchowie nie wypowiadają się na temat rządzących?
Kościół przyjął postawę milczenia i nie wypowiada się na temat stylu sprawowania władzy przez obecnie rządzących, choć zachęca go do tego sobór watykański II. Trudno bowiem krytykuje się kogoś, z kim jest się w dobrych relacjach, kto wyznaje ten sam świat wartości. Ponadto wydaje się, że Kościół milczy, ponieważ obawia się, że jego krytyczny głos zostanie wykorzystany przez opozycję do bieżącej walki politycznej. Zastanawiam się też, czy to milczenie nie jest wyrazem podziału w episkopacie. Wydaje się, że większość biskupów sympatyzuje z partią rządzącą, inni natomiast gdzie indziej mają ulokowane swoje sympatie polityczne. W takiej sytuacji uzgodnienie wspólnego stanowiska krytycznego wobec obozu władzy jest niezmiernie trudne, a może nawet niemożliwe.
Większość polskich katolików twierdzi, że przeszkadza im udział Kościoła w polityce. Jak często można usłyszeć z ambony kazania z politycznym podtekstem?
Z badań przeprowadzonych w 2011 r. wynika, że w co piątej parafii w Polsce. Tymczasem zdecydowana większość Polaków mówi „nie” polityce na ambonie. Szefowa CBOS prof. Mirosława Grabowska twierdzi, że aż 80 proc. rodaków nie akceptuje księży mówiących ludziom, jak mają głosować. Podobne badania kilka lat temu przeprowadził Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego. Wynikało z nich, że wypowiedzi księży i biskupów na temat polityki władz publicznych aprobuje niewiele ponad 40 proc. respondentów, a więc mniej niż połowa. To o czymś świadczy.
Kościelne zasady dotyczące niemieszania się w bieżącą politykę są dość rygorystyczne. Czy możemy je w tym miejscu przypomnieć?
Według Katechizmu Kościoła katolickiego, ksiądz w homilii nie może bezpośrednio interweniować w układy polityczne i w organizację życia społecznego. Wynika to przede wszystkim z tego, że polityka należy do porządku świeckiego, a nie religijnego. Jest domeną katolików świeckich, którzy - kierując się Słowem Bożym - podejmują polityczną działalność na własną odpowiedzialność, a nie w imieniu Kościoła. Jan Paweł II uważał, że duchowny, wygłaszając homilię, „powinien wyrzec się jakiegokolwiek zaangażowania o charakterze politycznym”, bo stoi to w sprzeczności z duchem liturgii eucharystycznej. Jest ona bowiem - jak naucza Benedykt XVI - dziełem Boga, a nie człowieka, i sprawuje się ją dla Boga, a nie dla ludzi. Dlatego nie można jej traktować jako okazji do manifestacji poglądów jednostki ani grup, zwłaszcza politycznych, które zawsze są stronnicze i dzielą lud. Za polityką na ambonie nie przepadają ani uczestnicy niedzielnych mszy, ani świadomi swej misji księża.
Księża również?
Jeden z młodszych wiekiem duchownych na internetowym forum napisał, że jego proboszcz wychodzi do ołtarza i „zamiast się trzymać mszału, czynić dzieło Jezusa, urządza pogadanki z wiernymi. Najpierw są informacje, kto ile dał na remont kościoła, a kto nie dał. Potem, na kogo trzeba głosować. A potem modlitwy za Ojczyznę, za jedną partię, o nawrócenie innej”. Takie praktyki są niedopuszczalne. Księża często zapominają, że homilię głoszą do przedstawicieli różnych ugrupowań. Jeżeli opowiedzą się za jednym, to staną przeciwko drugiemu.
Wspomniał ksiądz profesor Jana Pawła II, który wplatał polityczne wątki do swoich homilii.
Robił to w sytuacjach wyjątkowych, np. w obronie pokoju i sprawiedliwości, gdy społeczeństwo nie mogło artykułować swoich poglądów, bronić się ze względu na system, który istniał.
Duchowni, którzy uważają, że mają obowiązek na bieżąco komentować życie narodu, oczywiście z perspektywy wiary, powołują się na ks. Jerzego Popiełuszkę…
Niezbyt dokładnie przyswoili sobie jego homilie. Jest ogromna różnica między homiliami ks. Popiełuszki a niektórymi homiliami współczesnymi. Na czym ona polega? Mianowicie ksiądz Jerzy opisywał opresyjność systemu, w którym przyszło Polakom żyć. W tym systemie można było się upodlić i sprzedać, załamać i stracić wszystkie wartości, które się wyznawało, ale można też było odnieść zwycięstwo nad systemem i nad sobą. Ksiądz Popiełuszko wzywał Polaków, żeby byli silni, ale nie apelował do nich, żeby z kimkolwiek walczyli. Przeciwnie, wołał: „Zło dobrem zwyciężaj”. Natomiast niektórzy dzisiejsi duchowni, którzy wypowiadają się na tematy polityczne, mylą ambonę z ringiem. Byle dopaść w narożniku formację, której nie popierają, i wypunktować ją pod pozorem, że trzeba ulżyć narodowi i polepszyć byt Polakom. Tu jest różnica.
Kapłan jest jednak również obywatelem danego kraju. Ma prawo do osobistych poglądów. Czy popełni grzech, rozmawiając na temat swoich wyborczych preferencji w gronie parafian?
Ksiądz, jak każdy obywatel, może mieć swoje poglądy. Ma prawo dzielić się nimi w gronie znajomych. Natomiast jeżeli wchodzi do kościoła, rozpoczyna eucharystię, przestaje być obywatelem, a staje się wysłannikiem Chrystusa, o czym świadczą szaty liturgiczne. W związku z tym on musi „w duchu ubóstwa” - jak mawiał św. Jan Paweł II - wynikającego z sakramentu święceń w przypadku księdza diecezjalnego, a u zakonnika ze ślubu ubóstwa, ograniczać swoje zainteresowania sprawami ziemskimi, materialnymi. A więc i polityką.
Czy ksiądz profesor nie uważa, że Kościół w obecnej sytuacji społeczno-politycznej powinien zabrać głos?
Uważam, że powinien zabrać głos w sprawach dotyczących wykładni norm moralnych i ich przestrzegania przez katolików, w tym sprawujących władzę. Od pewnego czasu odnoszę wrażenie, że politycy obozu władzy usiłują wejść „w buty” Kościoła i przez swoje rozstrzygnięcia prawne, decyzje i wypowiedzi próbują narzucić własną interpretację norm moralnych. Można tu podać wiele przykładów…
Jakie mogą być dla Kościoła skutki związku tronu i ołtarza?
Jednym z nich jest wrażenie, że Kościół współrządzi w Polsce. Jeśli tak, to uczestniczy on we wszystkich sukcesach rządzenia, ale też ponosi odpowiedzialność za wszystkie afery. I może spotkać się z zarzutem, dlaczego - będąc tak blisko władzy - nie zrobił nic, aby ta zachowywała się w sposób przyzwoity. Sojusz ołtarza z tronem może sprawiać wrażenie, że Kościół czuje się niepewnie w demokratyzującym się społeczeństwie. Potrzebuje więc pomocy państwa, które z jednej strony będzie go bronić przed różnego rodzaju wrogami, a z drugiej pomoże zaszczepiać Dobrą Nowinę za pomocą „dobrych ustaw”. Związek z partią rządzącą powoduje, że Kościół na naszych oczach przestaje być instytucją dysponującą autorytetem niezbędnym do pełnienia funkcji zwornika narodowej wspólnoty. Ta utrata autorytetu może uwolnić w społeczeństwie antyklerykalną i antyreligijną retorykę, prowadzącą do zaostrzenia sporów światopoglądowych i marginalizacji roli Kościoła w naszym społeczeństwie. I w końcu związek tronu i ołtarza może wyprowadzić ludzi z Kościoła. Mogą w pierwszej kolejności odejść ci, którzy nie są zwolennikami partii rządzącej i w Kościele sympatyzującym z nią nie czują się u siebie. Niewiele zmienia tu fakt, że liturgia jest apartyjna, skoro cała atmosfera ją otaczająca jest upartyjniona. To jest trochę tak jak ze znajomością. Jeżeli nasi znajomi w naszym towarzystwie zbyt mocno afiszują się przyjaźnią z innymi, to w takiej sytuacji czujemy się źle. Na początku próbujemy sobie jakoś radzić, ale z czasem taką znajomość kończymy.
Czy jest na to jakaś rada?
Zamiast rady mam dwie dedykacje: jedną dla polityków, drugą dla duchownych. Politykom dedykuję słowa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego: „Byłoby dobrze, gdyby politycy oszczędniej odwoływali się do Boga i chrześcijaństwa, a w zamian za to żyli i działali po chrześcijańsku”. Natomiast duchownym dedykuję myśl arcybiskupa Józefa Michalika o tym, że jeśli Kościół dziś poślubi jedną partię, to po następnych wyborach może zostać wdową.
Myśli ksiądz, że ktoś się tym przejmie?
Na to nie liczę, ale może się zastanowi. Ważne w tym wszystkim jest to, aby pokazywać Kościół jako instytucję pluralistyczną, w której ludzie ze sobą rozmawiają, choć różnią się poglądami, i w której mogą je swobodnie wyrażać.