Ksiądz z Kłecka o prezentach i szaleństwie wokół Pierwszej Komunii: "Gdzie jest Bóg w tym wszystkim?"
- W każdym domu inaczej dziecko jest przygotowane do Pierwszej Komunii. Często jest to na zasadzie sąsiedzkiej zawiść - my nie możemy być gorsi, jak oni. Powstaje pytanie: "a gdzie jest Bóg w tym wszystkim?" - mów ks. Mirosław Kędzierski, proboszcz Parafii p.w. Świętego Jerzego i Świętej Jadwigi w Kłecku.
Sona Ishkhanyan: Dlaczego Pierwsza Komunia Święta to szczególny dzień?
Ks. Mirosław Kędzierski: Słowo "komunia" pochodzi od łacińskiego "communio", co w tłumaczeniu oznacza "zjednoczenie, wspólnota". Z kolei "Eucharystia" to z greckiego "dziękczynienie". Najświętsza Eucharystia jest dopełnieniem wtajemniczenia chrześcijańskiego. Oznacza to, że przyjmowanie Ciała Chrystusa kontynuuje, pogłębia i odradza życie Boże otrzymane na chrzcie. Przez przyjęcie Komunii Świętej dziecko spotyka się z Panem Jezusem, który przychodzi i zamieszkuje w sercu, żeby dać mu swoją miłość i radość oraz wiele darów duchowych, niewidzialnych, ale prawdziwych. Cenniejszych od darów materialnych, tak jak obecność i miłość drugiej osoby są cenniejsze od prezentów, które ona daje.
Co Ksiądz myśli na temat pierwszokomunijnych przyjęć w pakiecie z atrakcjami różnego typu?
- Jest to poważny problem, na który za bardzo nie mamy wpływu, nie do końca możemy w to ingerować. Zmieniło się sposób przeżywania. Kiedyś komunię odbywały się w gronie rodzinnym, często w bloku, w jednym pokoju spotykała się cała rodzina. Dziś już bardzo rzadko bywa, żeby te uroczystości odbywały się w domu. Są lokale, rezerwowane kilka lat wcześniej, musi być tak żeby wszystkich "powaliło na kolana".
Niekiedy kończy się na chwilówkach...
- Jeszcze kilka lat temu, była taka tendencja zaciągnięcia kredytu, teraz już mniej, ale też się zdarzają takie przypadki. Niestety, osoby gorzej sytuowane chcąc dorównać pozostałym rodzicom, biorą pożyczki i spłacają przez kolejne lata na zasadzie "postaw się, a zastaw się".
Co ten huczny wymiar ma oznaczać?
- Z Panem Bogiem nie ma to nic wspólnego! Nie wiem, czy jest powód do chwalenia się, ale myślę, że jakiś sukces w wymiarze duszpasterskim już osiągnęliśmy, przynajmniej taką mam nadzieję, że udało nam się wyeliminować alkohol z przyjęć komunijnych. Rzadko już się zdarza, żebym słyszał - w większości od dzieci, bo dzieci powiedzą wszystko - o takich przypadkach. Nie wiem, może gdzie indziej się zdarza, ale przynajmniej u nas nie słyszałem o takich sytuacjach. Cieszę się, że chociaż na tyle ten wymiar religijny jest zachowany na tych imprezach.
Udało się też ujednolicić stroje dzieci komunijnych, przynajmniej na czas trwania mszy w kościele. A łatwo nie było...
- Kilka lat temu kościół spróbował utemperować ten przerost formy nad treścią poprzez właśnie ujednolicenie strojów, bo u chłopaków, wiadomo, były garnitury i tu wielkiej finezji nie można było wymyślać, ale u dziewczyn - te kreacje: suknie, fryzury i makijaż - były przesadzone. Niektóre wyglądały jakby szły do ślubu - tylko welonów brakowało. Wprowadzenie alb na początku spotkało się niezadowoleniem i sprzeciwem, ale z czasem zrozumieliśmy, że zastosowanie takiej jednolitości jest dobre. Zawsze tak było i pewnie tak będzie, że społeczeństwo jest podzielona również od tej strony zamożności. Jednego stać, a drugiego - nie. Ten będzie miał taką kreacje, a tamten inną. Dzieciom było przykro! Cieszę się więc, że udało się to wyeliminować i zamienić na stroje liturgiczne. Myślę, że obecnie większość społeczeństwa przyzwyczaiła się i nie ma z tym problemu.
W rozmowie o I Komunii Świętej nie sposób nie wspomnieć o prezentach? Niegdyś Pismo Święte, modlitewnik, religijny obraz, zegarek, ewentualnie rower, a dziś laptopy, skutery, quady...
- Przede wszystkim prezent jest jakby dowartościowaniem jakiegoś szczęścia. Ty się cieszysz, bo coś tam cię spotkało, masz swoje święto, ja powiększę to twoje szczęście, darując ci prezent. W czasach, kiedy moi rodzice szli do Komunii, to się dostawało długopis, 10 dag cukierków, ewentualnie książkę i w zasadzie tylko to. W moich czasach, czyli około 45-50 lat temu, już pojawiły się zegarki - to już było na bogato! Obecnie zwyczaj dawania prezentów komunijnych znowuż wymyka się spod kontroli i nie ma na to wielkiego wpływu ze strony Kościoła.
Duszpasterze próbowali nieraz walczyć, by dzień Pierwszej Komunii, czy oczekiwanie na ten dzień, nie kojarzył się z dostawaniem prezentów, żeby to nie przyćmiło tego największego prezentu, jakim jest sam Jezus Chrystus, Eucharystia i Bóg, który przychodzi do serc tych dzieci. Słyszałam o różnych formach, kiedy to duszpasterze próbowali to w jakiś sposób ucywilizować. Nie wiem, na ile to skuteczne było, ale przygotowywano np. oddzielny dzień na prezenty - tydzień wcześniej lub później, żeby dzień Pierwszej Komunii przeżyć jedynie w duchowym wymiarze. To jednak nie wszędzie się uda, bo goście przyjeżdżają zewsząd i nie przyjadą dwa razy. Nie pozostaje już nic innego, jak liczyć na rozwagę rodziców i prosić ich o rozmowę z dziećmi. W każdym domu inaczej dziecko jest przygotowane do Pierwszej Komunii. Często jest to na zasadzie sąsiedzkiej zawiść - my nie możemy być gorsi, jak oni. Powstaje pytanie: "a gdzie jest Bóg w tym wszystkim?"
Spotkania przedkomunijne też się odbywają z większym nasileniem
- Tak to prawda. Nie sądzę, żebym ja tyle razy przychodził, ile ja teraz wymagam od dzieci. Ale też były to inne czasy, inne wymogi. Za moich szczenięcych lat było nie do pomyślenia, żeby dziecko nie szło do kościoła, żeby nie chodziło na majowe, na niedzielne msze. Dzisiaj ja jestem zmuszony zbierać podpisy, czy dzieci chodzą do kościoła w niedzielę, zachęcać, motywować.
Czy jest różnica między małymi parafiami, jak Kłecko a większymi, jak w Gnieźnie.
- Myślę, że jest. Ta przynależność do kościoła w małych parafiach jest większa, ale też o nią walczymy - stosujemy różne chwyty socjotechniczne. Dla przykładu podam nabożeństwo różańcowe z tegorocznymi dziećmi komunijnymi. Umówiliśmy się, że za każdy dobry uczynek dzieci mogą wrzucić grosik do szklanej tuby. Zbieraliśmy grosiki przez cały październik. Za uzbierane miedziaki kupiliśmy znicze i poszliśmy na cmentarz. Tam odmówiliśmy ostatni różaniec i postawiliśmy znicze przy grobach powstańców, tak też uczciliśmy setną rocznicę Powstania Wielkopolskiego i odzyskania niepodległości.
Z jednej strony mam świadomość, że to chwyt socjotechniczny, ale z drugiej strony fajnie było na cmentarzu. Zrobiliśmy duże pozytywne zamieszanie, nie tylko w wymiarze religijnym, ale także - narodowościowym i edukacyjnym. Poprzez taki chwyty próbujemy wciągnąć, zmobilizować do pewnych działań. Czasy się zmieniają. Pan Jezus do Jerozolimy wjechał na osiołku, teraz nie wiem, czy by nie skorzystał z Facebooka. Kościół też musi iść z duchem czasów. Myślę że każdy sposób jest dobry, żeby ludzi wyciągnąć z domów, żeby ich wciągnąć w pewne inicjatywy i zaangażować do uczestnictwa, żebyśmy tworzyli wspólnotę.
Dzisiaj mamy przyjęcia komunijne w gronie rodzinnym, a gdyby tak w przyszłości zamiast przyjęć komunijnych zorganizować jakieś wspólne spotkanie wszystkich dzieci z najbliższą rodziną?
-W dużych miejscowościach byłoby to niemożliwe. Przerabiałem to w poprzedniej parafii. Zanim tutaj trafiłam byłem proboszczem w wiosce pod nazwą Orchowo. Ludzie tam wspominali, że wcześniej nie było przyjęć. Po Komunii spotykali się w ogrodach u proboszcza przy placku drożdżowym i czarnej kawie. Powiedziałem: "świetnie, zróbmy tak!", nagle pojawiły się głosy, że nie, bo rodzina, znajomi. Stwierdziłem, że daruję im przyjęcia komunijne, ale zrobimy takie spotkanie podczas Białego Tygodnia. "Ja stawiam kawę, Wy przynosicie placek" powiedziałem. Pomysł bardzo się spodobał i w środę po wieczornej mszy świętej i po nabożeństwie majowym wspólnie imprezowaliśmy w ogrodach. Nie wiem. czy to jest dalej tam kultywowane. Tutaj już nawet nie próbowałem, bo miałem grupy dzieci wielkości 70 osób i nawet logistycznie ciężko byłoby gdzieś ich wspólnie pomieścić. Takie formy wspólnych spotkań próbujemy przy innych okoliczności, czyli ten wymiar wspólnych spotkań staramy się wpisać w duszpasterzowanie .