Księgowa (l. 91), którą śmieszą dyskusje o wieku emerytalnym
Władysława Skowron z Klęczan koło Gorlic ma 91 lat. Choć od 31 lat jest już na emeryturze, wciąż jednak pracuje i odprowadza składki do ZUS. Na pytanie, kiedy odpocznie, mówi: - Praca sprawia, że nadal jestem sprawna. Dzięki pracy starość jest o wiele przyjemniejsza.
Gdy Władysława Skowron prawie 70 lat temu zaczynała swoją życiową przygodę z księgowością, jej podstawowym narzędziem pracy było liczydło. Choć od dawna jest emerytką, a liczydła zastąpiły komputery, nadal pracuje, ale już nie tak intensywnie, jak kiedyś.
- Bo ja sobie życia bez pracy nie wyobrażam - stwierdza konkretnie. Zapytana o to, czy zna kogoś, w swoim wieku, kto jeszcze pracuje, rozkłada ręce: - Ja niedługo skończę 91 lat - mówi. - Moich równolatków jest coraz mniej, a o takich, którzy by jeszcze pracowali, to nawet nie słyszałam - śmieje się szczerze.
Pani Władysława urodziła się w 1926 roku w Klęczanach. Wojna przerwała jej naukę, ale tuż po jej zakończeniu wznowiła ją w liceum w Bieczu. Po zdaniu matury zaczęła pracę zawodową. Akurat w Bieczu powstawała spółdzielnia Ogniwo produkująca piece centralnego ogrzewania i poszukiwali ludzi do księgowości. Dla lubiącej matematykę Władysławy było to miejsce idealne.
- Jak sobie przypominam, zaczęłam pracować po wakacjach, w październiku 1949 roku - opowiada. - Było nas tam siedem dziewcząt, wszystkie równie młode jak ja.
Zaczynała z liczydłem w dłoni
Adeptki księgowości skierowano na początek na specjalne, szybkie kursy. Nauczyły się podstaw, a reszta miała przyjść z czasem już w trakcie pracy.
- Od samego początku pokochałam księgowość - mówi. - Wiem, że to może brzmi śmiesznie, ale dla mnie te ciągi cyfr, zapisywanie ich i zliczanie było czymś bardzo przyjemnym - stwierdza.
W swoich pierwszych latach pracy za wszystkie narzędzia Władysława miała kopiowy ołówek i liczydło.
- Szybko wdrożono u nas w spółdzielni ręczne maszynki do liczenia, nazywaliśmy je kręciołki - opowiada. - Strasznie hałasowały, ale ułatwiały pracę.
W spółdzielni dostrzeżono potencjał, jaki tkwił w pani Władysławie. W kilka lat po rozpoczęciu pracy i kilkunastu dodatkowych kursach została główną księgową.
- Mogłam wtedy już sama decydować o wprowadzaniu usprawnień w firmie - relacjonuje. - Dzięki mnie pojawiły się w Bieczu pierwsze maszyny do księgowania. To były potężne urządzenia, wielkości biurka, ale świetnie się sprawdzały, prawie tak dobrze, jak teraz komputery - dodaje z uśmiechem.
Prezesi walczyli o taką księgową
W połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku Władysława dostała propozycję objęcia stanowiska głównej księgowej w Fabryce Maszyn Glinik w Gorlicach, największym zakładzie pracy w mieście. W Gliniku w tamtych latach pracowało blisko 8000 osób. Dogadała wszystkie warunki z nowym pracodawcą, ale na jej przejście do innej firmy musiał się zgodzić prezes Ogniwa.
- Gdy mu o tym powiedziałam, to popatrzył na mnie z wyrzutem i powiedział, żeby z fabryki pismo przysłali - wspomina. - Gdy wymagany przez niego dokument doręczono, to zdecydowanie odmówił zgody na moje przenosiny - opowiada z nieukrywaną dumą.
Mogła złożyć wypowiedzenie i się przenieść, ale pomyślała, że może nie warto opuszczać miejsca, w którym tak ją cenią. Przecież prezes małej spółdzielni zadarł o nią z poważną figurą, którą wtedy w Gorlicach był dyrektor fabryki Kazimierz Kotwica, zwany Księciem Południa.
Emerytura nie dla niej
Ostatecznie pani Władzia została w Bieczu i tam dotrwała do osiągnięcia wieku emerytalnego w roku 1986. Nie odeszła jednak na emeryturę. Nadal codziennie zjawiała się w firmie i zasiadała w swoim gabinecie. Ciężko było jej opuścić ludzi i miejsce.
- Muszę z dumą powiedzieć, że choć przeżyłam w Ogniwie kilkadziesiąt różnych kontroli, to nigdy nie było do mojej pracy najmniejszych nawet uwag - mówi. - Wszystkie dokumenty zawsze były w jak najlepszym porządku - chwali się.
Już na emeryturze podjęła współpracę jako księgowa z Kortexem, który podobnie jak jej macierzysta firma produkował kotły centralnego ogrzewania.
Trzecie pokolenie księgowych
Pod koniec lat 90. Mieczysław Skowron, syn Władysławy, idąc śladem mamy, założył firmę księgową, a precyzyjniej kancelarię podatkową.
- Poprosił mnie, żebym była u niego główną księgową - opowiada Władysława. - Miałam wszelkie potrzebne do prowadzenia takiej firmy certyfikaty ministerialne, więc się zgodziłam. Poza tym chciałam mieć też syna na oku i być pewna, że dobrze poprowadzi firmę - dopowiada z uśmiechem.
Z czasem w firmie zaczęła pracować córka Mieczysława Joanna i ona przejęła obowiązki babci. - Mama nadal jest aktywna zawodowo - mówi Mieczysław Skowron. - Nie pracuje już na etacie, ale na umowy-zlecenia owszem. Ciągle też sprawdza jakość naszej pracy, dogląda, pilnuje. Czasem w żartach mówi mi, że jakbym nawet nieświadomie zrobił jakiś błąd w rachunkach, to mnie wyklnie, więc się bardzo pilnuję - dodaje ze śmiechem.
Bo starość musi być przyjemna
Teraz praca pani Władysławy to głównie tak zwane dekretowanie dokumentów, czyli ich opisywanie, tak by dokładnie było wiadomo, gdzie są zapisane w księgach rachunkowych. - Robi to bardzo staranie i, co zawsze mnie zaskakuje, bez okularów - mówi Mieczysław. - Ma też świetną pamięć, a na jej biurku panuje nienaganny porządek, jak to u dobrej księgowej - dodaje.
Gdy na koniec pytam panią Władysławę, kiedy zacznie emeryturę, tylko się uśmiecha. - Pewnie nigdy. Bawią mnie dyskusje o wieku emerytalnym. Trzeba pracować, tak długo, jak się da, dzięki temu starość jest o wiele przyjemniejsza - kończy.