Kto tak naprawdę rządzi w Krakowie?
Rządzenie dużym miastem jak Kraków nie jest proste. Urzędnicy, radni i prezydent z zastępcami muszą pogodzić interesy mieszkańców, firm tu działających, rozwiązywać bieżące problemy i patrzeć w przyszłość licząc pieniądze. Pamiętać należy również o kolejnych wyborach i uważać, by nie nadepnąć na odciski politykom w Warszawie. W rezultacie, co krakus, to inna opinia o gminnej władzy.
Jednym z zarzutów stawianym najczęściej jest to, że rządzący miastem mają w nosie mieszkańców, że bardziej dbają o interesy deweloperów. To oni, a nie urzędnicy mają decydować, co gdzie można wybudować, co zalać betonem, a gdzie pozostawić skrawek zieleni. Jest w tym tyle prawdy, co przesady.
Urzędnicy tłumaczą się, że muszą tańczyć, jak im firmy zagrają, bo Kraków nie wszędzie ma aktualne plany zagospodarowania terenu. Potrafią działać skutecznie i szybko, niczym posłowie PiS nocą. Przykładem było przepchanie zgody na podwyższenie szkieletora. Dla tego rejonu też nie było aktualnych planów, ale w ekspresowym tempie gmina przeprowadziła procedurę ich sporządzenia wyłącznie dla tej jednej małej działki. Niestety dla innych newralgicznych terenów dla rozwoju miasta, tej procedury nie udało się powtórzyć.
Nie jestem wyznawcą teorii spiskowych. Ale robak zaczyna drążyć, kiedy czytam (Gazeta Wyborcza), że na to, by ulica Krupnicza zamieniła się w promenadę bez samochodów, musi zgodzić się Rafał Sonik. Dlatego, że jest właścicielem kilku kamienic tam stojących i jedną chce zamienić na hotel. Urzędnicy postanowili więc zafundować mu wycieczkę do Łodzi, gdzie taki deptak istnieje, aby milionera do swoich planów przekonać. Czytając to spojrzałem w kalendarz, by sprawdzić, czy czasem nie mamy 1 kwietnia. Ale nie.
Nawet gdyby Sonik chciał sfinansować remont całej ulicy, to jak ma ona wyglądać i jaką rolę pełnić, nie powinno zależeć od niego, ale od planistów, architektów, plastyków i urzędników. Biznesmen mógłby jedynie sugerować, a nie żądać. Ulica nie jest jego. Ale dajmy spokój Sonikowi, facetowi pracowitemu i przyzwoitemu. Jego wina, że dał się zaprosić na wycieczkę, a jak pytają, to grzecznie odpowiada.
Magistraccy urzędnicy liczą się nie tylko z głosem majętnych obywateli. W walce o czyste powietrze zdecydowali się umyć ulicę Lea, z której zebrali ponad dwie tony pyłów. Chwała im! Teraz chcą zabrać się za posprzątanie także chodników. Ale natrafili na sprzeciw części mieszkańców, którym nie chce się na czas czyszczenia zaparkować gdzie indziej aut. Lubią historyczny galicyjski brud? Urzędnicy rozkładają więc bezradnie ręce, tłumacząc, że sprzątania nie będzie. Dlaczego nie postawią znaków zakazujących czasowego parkowania, by pozostawione auta wpakować na lawetę i usunąć na koszt właścicieli? Proste, skuteczne i zgodne z prawem.
W sumie to nie wiem, kto tak naprawdę rządzi w naszym mieście.