Kto zabił toruńskiego biznesmena i dlaczego przed domem na Rubinkowie zastrzelono właściciela kantoru?

Archiwa toruńskiej policji ciągle niestety kryją opisy zbrodni sprzed, w których nie udało się ustalić sprawców. Na wolności są mordercy i gwałciciele.

Noworocznego popołudnia 1994 roku toruński przedsiębiorca Włodzimierz Sz. wracał z żoną i córkami z obiadu u teściów. Mężczyzna wchodził sam do mieszkania na drugim piętrze bloku przy ulicy Świętopełka w Toruniu. Żona z dziećmi zapukała jeszcze do sąsiadki z parteru, żeby złożyć jej noworoczne życzenia.

Morderca musiał czekać na swoją ofiarę, bo rozmawiające kobiety po kilku minutach usłyszały potworny huk. Potem jeszcze dwa. Wbiegły na drugie piętro. Drzwi do mieszkania Włodzimierza Sz. były otwarte. On sam leżał zakrwawiony na łóżku.

Zabójca strzelił trzy razy. Dwa razy z broni trzymanej na wysokości pasa. Za każdym razem musiał przeładować broń. Trzeci raz przyłożył lufę do głowy toruńskiego przedsiębiorcy. By mieć pewność, że zginie. Była to typowa egzekucja.

Sprawca zbrodni prawdopodobnie ukrył się na klatce schodowej piętro wyżej, ponieważ, kiedy kobiety wybiegły z mieszkania wołając o pomoc zauważyły zbiegającego po schodach mężczyznę w ciemnym płaszczu w jodełkę.

- Przepraszam, spieszę się - tak miał do nich powiedzieć, kiedy je mijał. Kim był? Nie wiadomo do dziś.

Mord w sklepie

- Są sprawy, w których prawda wychodzi na jaw dopiero po wielu latach, albo nigdy się jej nie dowiadujemy. Wydaje się, że to zabójstwo właśnie do takich należy - powiedział wiele lat temu w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Andrzej Walenta z toruńskiego Sądu Okręgowego, który przewodniczył składowi orzekającemu w procesie dotyczącym podwójnego zabójstwa w Chełmnie.