Kurtka
Szanowni Państwo, spotkałam koleżankę, której nie widziałam od wielu lat. Na mój widok zakrzyknęła: „No niemożliwe! Nadal chodzisz w tej kurtce, którą kupiłyśmy ponad 30 lat temu! Dlaczego?”
To prawda, byłyśmy kiedyś razem na zagranicznym wyjeździe i niespodziewanie zrobiło się bardzo chłodno. Wówczas ona pomogła mi w jakimś domu towarowym wybrać ciepłą kurtkę. Kupiłam ją i faktycznie często noszę, gdyż ją lubię, a wykonana z materiału w dobrym gatunku, ma fason klasyczny, ponadczasowy, no i nie jest zniszczona.
Przypomniałam sobie to spotkanie i tę reakcję koleżanki, kiedy słuchałam kolejnych apeli dotyczących grożącej nam katastrofy klimatycznej. Te apele, powtarzane z coraz większą intensywnością, są wołaniem o oszczędzanie wody, energii, m.in. poprzez niejedzenie mięsa, nielatanie samolotami czy znaczące ograniczenie kupowania nowych przedmiotów, w tym ubrań. Kiedyś już mówiłam Państwu swoje zdanie na ten temat, nieco sceptycznie podchodząc do rezultatów czynienia przez nas takich pojedynczych gestów oszczędnościowych, bo przecież nie o jedną szklankę wody czy o światło jednej żarówki w tej sprawie chodzi, a o rolę całych państw i wielkiego przemysłu. Doceniając więc wielkie zasługi edukacyjne takich akcji i apeli, sugerowałam zachowanie zdrowego rozsądku - jak w każdej sprawie.
Aż tu nagle uświadomiłam sobie, że jeden z tych usilnie lansowanych przez media sposobów na „ratowanie planety” wspaniale odpowiada mojemu stosunkowi do kwestii ubioru. Prawda jest bowiem taka, że nie znoszę robienia „ubraniowych” zakupów. Może to lenistwo, a może po prostu nie umiem - nigdy nie mogę znaleźć czegoś, co by mnie wystarczająco usatysfakcjonowało. Natomiast po paru chwilach czuję się takim poszukiwaniem zmęczona i znudzona.
Ale jest też inna przyczyna chodzenia przeze mnie w nienowych rzeczach. Do niektórych ubrań mam szczególny sentyment. Jakaś bluzka, która kojarzy mi się z miłym spotkaniem, sweter otrzymany w prezencie od kogoś dla mnie ważnego, szalik, w którym wystąpiłam podczas istotnej dla mnie uroczystości. Te przedmioty, choć stare i niemodne, mają swoją historię, każdy z nich coś dla mnie znaczy.
I tak, nieco przypadkowo - trochę przez dziwactwo, trochę przez lenistwo - odpowiadam na ekologiczne nawoływania, stosuję się do nich. Może więc i taka metoda jest godna polecenia, a przynajmniej czynienie zakupów w sklepach second hand, a nie: co sezon to nówka, i… na śmietnik.
Ale ile jeszcze lat uda mi się nosić tę starą, „ukochaną” kurtkę?