Kogo szczepić najpierw: 30-letniego policjanta wykonującego bezrefleksyjnie rozkazy czy 40-letniego literata z tzw. schorzeniami współistniejącymi? Ja bym najpierw szczepił literata. Nie dlatego, że chory, lecz dlatego, że literat. Swoją najcudowniejszą (naszym zdaniem) lub najkoszmarniejszą (też naszym zdaniem) polską tożsamość zawdzięczamy twórcom kultury. Jeśli nosimy w głowie i sercu wyobrażenie polskości, to dzięki temu, żeśmy się za młodu uczyli o dzięcielinie, co rumieńcem pała, a dopiero potem o tym, co może policyjna pała. Po pale zostają sińce na ciele. Po pisarzach – płomienie w duszy. I dlatego mniemam, że nasza władza woli zaszczepić najpierw ślepo wiernego policjanta niż „nielojalną” Tokarczuk.
Lojalność zdaje się być kluczem – do szczepień i wszystkiego. Nie jest tym kluczem prawo jednakie dla każdego. Ono bywa sprzeczne z wymogiem lojalności, za którą władza płaci pieniędzmi nas wszystkich, również – a może głównie – tych, którzy buntują się przeciw jej wynaturzeniom.
Politolodzy nazywają taki system – populistycznym klientyzmem. Jak działa? Nie odkryję żadnej Hameryki, jeśli napiszę, że podobnie, jak u schyłku PRL. Wtedy nie było już w Polsce komunistów. Mieliśmy za to trzy miliony – równiejszych od reszty i czerpiących z tego korzyści - członków partii komunistycznej i kilka razy więcej rodaków, którzy – że przywołam bon mot Stefana Kisielewskiego – zdawali sobie sprawę, iż „jesteśmy w d…”, a mimo to się w niej urządzili.
W wyborach czerwcowych 1989 r. Polacy byli podzieleni na pół, z lekkim wskazaniem na demokratyczną opozycję – i to nie z powodu powszechnego podzielania idei tejże opozycji przez naród, lecz znużenia narodu beznadzieją i bezradnością władzy. Dziś też jesteśmy podzieleni na pół, ale dominują ci, którzy odbudowują antydemokratyczny klientyzm, czyli pozbawione idei kupowanie szabli i pałek. W tym systemie ideami wyciera się gębę, dzieli i szczuje, a w życiu… jest jak jest.
Weźmy podejście do tak fundamentalnej kwestii, jak wolność słowa. Ona jest dla budowniczych klientyzmu wrogiem numer dwa – po niezależnych od władzy wykonawczej instytucjach (sądy, TK, NIK, RPO…). Jak rozumieją wolność słowa wyznawcy klientyzmu? Ano tak, że kiedy Bartuś napisze coś krytycznego (jak tydzień temu i wiele razy wcześniej) to wysyłają doń esemesy i mejle typu „Wyp… z Polski” lub/i ślą do wydawcy stanowcze wnioski o „wywalenie pismaka na pysk”. Protestują przeciwko zablokowaniu przez „lewackie media społecznościowe” Trumpa wzywającego dzicz do odbicia Kapitolu, a zarazem nasyłają policję na 14-latka, który w tych samych mediach umieścił informację o proteście parunastu kobiet w mieście powiatowym.
Taka postawa nie jest motywowana żadną ideą. Patriotyzm, którego ci ludzie odmawiają Oldze Tokarczuk, a przypisują pałującym, jest tylko przykrywką. Pałą do siniaczenia pleców obywateli zagrażających korzyściom osiąganym przez klientów władzy; czyli tym wszystkim (sporadycznie zasłużonym) stanowiskom, premiom, dotacjom i zleceniom. Oraz szczepieniom dla pierwszego sortu.
Dla klientystów szczepienie poetów, pisarzy czy wolnych dziennikarzy jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Lepiej, żeby twórcy i krytycy całkiem ucichli. Lepiej – dla tych, którzy na tym skorzystają. I wbrew kurskiej propagandzie, nie są to nigdy „szarzy ludzie”. Oni, także żarliwi dziś wyznawcy władzy, prędzej czy później lądują tam, gdzie u schyłku PRL: w d…