Kwarantanna - choć jest przymusowa - może przywrócić te relacje rodzinne, o których dawno zapomnieliśmy
Od dwóch tygodni koronawirus zamknął większość nas w domach. Przedszkola i szkoły nieczynne, zakłady i firmy jeśli nie pracują na pół gwizdka, czyli zdalnie, to są zamknięte. Kwarantanna od normalności. O tym, jak ją znieść bez wojny z członkami rodzimy, z psychoterapeutą Arturem Brzezińskim - rozmawia Andrzej Matys
Od kiedy w ramach walki z koronawirusem zamknięto m.in. szkoły i przedszkola, a wielu rodziców pracuje w domu, na różnych portalach, w telewizjach, serwisach i w ogóle w internecie zaroiło się od porad na temat "Jak przeżyć domową kwarantannę z rodziną". A dokładniej, jak wytrzymać z rodziną 24 godz. na dobę, bo nagle okazało się, że dla niektórych to jest problem. Rzeczywiście, już po kilku dniach to jest problem?
To może być problem dla osób, które dotychczas tak organizowały swoje życie, że większość czasu spędzały wykonując zadania. Myślę tu głównie o mężczyznach, którzy często żyli od pracy do pracy, od zadania do zadania. Teraz zwłaszcza może być im trudno, gdy muszą zostać w domu sam na sam z rodziną. W dodatku, w sytuacji nienaturalnej, bo przez koronawirusa różne lęki tylko się pogłębiają. A mężczyźni z lękami radzą sobie w dość szczególny sposób, a mianowicie często zamieniają je w złość. Gdy więc mamy w domu zirytowanego faceta, może to być informacja, że on sobie po prostu nie radzi z lękiem, jaki wynika z sytuacji wokół. On nawet wie, że musi coś zrobić, ale nie bardzo wie co.
Kobiety są od mężczyzn silniejsze?
Wydaje się, że kobietom jest trochę łatwiej zmierzyć się z obecną sytuacją. Im bliżej tego domu, zadań domowych i troski o to, co dzieje się z dziećmi, tym sytuacja jest mniej stresująca. One ją znają z codzienności. Z mężczyznami jest większy problem, bo, jak mówię, słabiej sobie radzą.
Dlatego, że w społeczeństwie ciągle (tak podskórnie) jednak dominuje patriarchat, więc mężczyzna to ten, co chadza na polowanie, a kobieta wiernie czeka i dba o domowe ognisko. Nie możemy z tego scenariusza, z tych ról wyjść?
Myślę, że ten patriarchat jeszcze funkcjonuje, nawet na pewno. Ale też kobiety i pracują, i zajmują się domem. Mężczyznom przychodzi to z dużo większym trudem. Można mówić, że to nawet w dużym stopniu efekt struktur społecznych i przekonań, ale też i różnic między płciami. Mężczyzna chodzi na to polowanie i dobrze się w nich sprawdza, a zamknięty w domu nie ma co ze sobą zrobić. Kłopot jest zwłaszcza wtedy, gdy mężczyzna tak bardzo przyzwyczai się do funkcjonowania od zadania do zadania, do troski o dom, że nie jest w stanie zatroszczyć się sam o siebie. Często pozostawiony samemu sobie, bez żadnych zadań, jest totalnie zagubiony i nie wie, co ma zrobić. Nie wie nawet, co mu sprawia przyjemność, czym może się zająć. Niby ma w głowie jakieś pomysły, że np.: "Na ryby mógłbym pojechać, ale skoro kwarantanna, to nie mogę" albo: "Majsterkowaniem się zajmę, ale nie wiem, czy mi to wyjdzie", "To może naprawię zepsuty kran, ale skoro przez rok jakoś działał, to i teraz też będzie".
No rzeczywiście, bo przecież jak mężczyzna mówi, że ten kran naprawi czy półkę przykręci, to nie trzeba mu tak od razu, co pół roku o tym przypominać. Ale teraz jest okazja…
Tak, dokładnie. A że to jest jednak problem, to pojawia się irytacja, no i pomysły na jakieś inne formy aktywności, które czasem przechodzą w nadaktywność. Panowie nagle zaczynają się mocno interesować dziećmi. Nie, żeby nigdy tego nie robili, bo interesowali się, ale robili to, powiedzmy, w sposób mniej widoczny dla samych dzieci. I teraz, gdy takiej rodzinie przyszło być ze sobą non stop razem, ten ojciec idzie do syna/córki, bo teraz chce się interesować losem syna/córki. A syn jest nastolatkiem i jedyne, o czym marzy w tej chwili to, żeby ojciec jak najszybciej zostawił go w spokoju. Młody człowiek często też nie wie, jak ma się zachować w tej sytuacji i potrzebuje czasu, aby oswoić się z nią. Z młodszymi dziećmi jakoś sobie taki tata jeszcze poradzi, a nawet ta jego nadaktywność może zostać nieźle przyjęta. Dla nastolatków też jest trudnym zamknięcie w domu i odcięcie od kolegów i koleżanek. Na szczęście mają swoją wirtualną rzeczywistość, więc per saldo, jakoś sobie radzą z tym światem. Tyle że mogą nie mieć ochoty na ustawiczny kontakt z dorosłymi, którzy nagle tak intensywnie zaczęli się nimi interesować.
Szczególnie, gdy taki młody człowiek uzna, że to nagłe zainteresowanie ojca jest takie administracyjne, urzędowe. Wcześniej nigdy tego nie robił, a teraz przychodzi i strzela pytaniami: to co tam, jak nauka, z kim, dlaczego, a po co, to już inaczej nie można, łącznie z nieśmiertelnym: ja w twoim wieku. Chyba nie ma takiego młodego człowieka, który się nie wkurzy.
Zwłaszcza, gdy dorosły będzie zadawał pytania z kwestią DLACZEGO... To jest pytanie inkwizycyjne, dlatego tak przerażające. "To teraz synu opowiedz mi, jak ci w szkole i dlaczego tak marnie?" albo "Z kim ty się znowu spotykasz i skąd on jest?" czy "A co ty wiesz o jego rodzicach, to jacyś porządni ludzie?". Tak, takie pytania i rozmowy to zaproszenie do wojny z młodym pokoleniem. Lepiej, żeby rodzic powiedział: "Synu, a co tam u ciebie" i posłuchał uważnie. Jeśli syn powie, że nic, to pytanie można powtórzyć później (kiedyś), a nie od razu naciskać na odpowiedź tu i teraz. Możemy nawet znaleźć się w takiej sytuacji, że nikt w domu nie będzie chciał z nami rozmawiać. Ale dla nas to bardzo ważna informacja zwrotna: że najwyższy czas coś w swoim życiu zmienić.
Internet jest pełen żartów i memów o kwarantannie. W moim ulubionym, mężczyzna mówi, że już drugi dzień spędza z rodziną i dowiedział się, że syn w tym roku zdaje maturę, córka przed rokiem wyszła za mąż, a żona zrobiła habilitację. To straszne: człowiek żyje z ludźmi, których w ogóle nie zna i gdyby nie kwarantanna nie znałby nadal. Wpis niby żartobliwy, ale strasznie smutny i gorzki.
Czasem tak się dzieje, że w tym naszym pędzie, w życiu: od zadania do zadania, w dbaniu o status i sprawy materialne - bo wydają się nam ważne - tracimy z pola widzenia relacje z bliskimi. I naprawdę mało wiemy, co słychać u naszych współdomowników: dzieci, partnerek, partnerów (bo kobietom też zdarza się być obok). Ów stan alienacji ujawnia się teraz, podczas przymusowego pobytu w domu, ale sprawa i tak by wyszła, tylko później, np. wtedy, gdy dzieci wyprowadzą się z domu. To jest taki moment kryzysu dla wielu rodzin, bo dotychczas mąż i żona starali się, ale byli raczej jak dobrze funkcjonujące przedsiębiorstwo niż bliska relacja. Gdy dzieci odchodzą, odpada mnóstwo zadań do wykonania i okazuje się, że dwojga ludzi już nic nie łączy. A i z dziećmi często relacja jest żadna, bo one budują swoje życie. Tylko wtedy jest za późno, żeby cokolwiek zrobić, naprawić.
Generalnie jednak wygląda na to, że jakaś część mężczyzn (w ramach kwarantanny czy nawet pracy zdalnej) po prostu plącze się po domu i przeszkadza.
Owszem, bo gdy ten mężczyzna już zajmie się dziećmi, to one mu powiedzą: "Tato, zostaw nas w spokoju". No to idzie do żony i teraz będzie z nią rozmawiał, i pytał: "To co tam u ciebie w życiu słychać". Tylko że jeśli nie rozmawiał z nią tak normalnie przez kilka ostatnich miesięcy, a czasem nawet i lat, może się okazać, że ta rozmowa z żoną "jakoś tak się nie klei". Dlatego ten kwarantannowy pobyt w domu może być takim czasem próby, ale też świetną okazją do tego, by zobaczyć, jak funkcjonuje moja/nasza rodzina. Jak ja funkcjonuję w związku z mężem/żoną, jakie są relacje z dziećmi, itp. Innymi słowy, jak wygląda nasze życie i co ewentualnie moglibyśmy zmienić. Poza tym, warto podczas tego wspólnego pobytu zadbać o rytm tego, co robimy. Bo rytm porządkuje i daje nam pewne poczucie bezpieczeństwa. Przymusowy pobyt w domu to nie urlop. Na urlopie mamy inny nastrój, bo to nasza decyzja i inne emocje w nas się dzieją. Do sytuacji przymusowej podchodzimy inaczej, trochę zadaniowo. Na przykład, wstajemy o określonej porze, planujemy dzień, pytamy współdomowników, co będziemy dzisiaj robić, np. kto wyprowadza psa, co będzie na obiad, kto gotuje obiad itp. Chodzi o to, by temu, co robimy w domu, dać jakąś strukturę, prządek. Wyobrażenie, że przynajmniej na dzisiaj i jutro mamy jakiś plan, pomoże budować dobre relacje między sobą i dać poczucie wpływu na to, co się wokół nas dzieje.
To "W co się bawić", jak pytał kiedyś Wojciech Młynarski. Teoretycznie możliwości jest wiele: książki, płyty, filmy na różnych platformach, w ramach nadrabiania zaległości. Można oglądać oddzielnie albo wspólnie. Przede wszystkim zaś można czytać książki. Mam taki zestaw i nie zawaham się go użyć. Żona zresztą też, więc jesteśmy przygotowani. Żaden problem.
Jeżeli te książki mamy i mamy nawyk ich czytania. Gorzej, jeżeli takiego nawyku nie ma. Łatwiejsza do spędzania czasu jest telewizja. Fajne może być wspólne oglądanie filmu czy serialu. W końcu nic tak nie śmieszy, jak wspólnie obejrzana komedia. Nawet poważny serial może zostać zamieniony w komedię, jeśli rodzina zacznie, każdy na swój sposób, zabawnie komentować to, co się dzieje na ekranie. Tak, to może być okazja do budowy wspólnoty. To może też być wspólne gotowanie obiadu czy jakiegokolwiek posiłku albo robienie czegokolwiek. Wtedy każdy może czymś błysnąć, np. tata przypomni sobie, że ma ulubione danie i umie je ugotować. Domownicy muszą tylko pamiętać, że - o ile to tylko możliwe - trzeba pozwolić sobie na pewien dystans do tego, co się dzieje.
Przeraża pana myśl o tym, że musiałby się pan zamknąć z rodziną na dwutygodniową kwarantannę? Ja nie mam z tym kłopotu, a pan? A właśnie pan ma lepiej, bo jako psychoterapeuta zna różne sposoby na w miarę łagodne przeżycie zamknięcia.
(śmiech) Można tak powiedzieć. No i bardzo lubię czytać książki. Lubię czytać książki, oglądać filmy i o nich rozmawiać. Lubię też gotować. I jeszcze lubię majsterkować i właśnie wkręcam półkę...
Po raz pierwszy od pół roku…
(śmiech) Hmmm, też. Nieee, trochę częściej, ale rzeczywiście deski były przygotowane od dłuższego czasu.
Coś w majsterkowaniu jest, bo w hipermarketach budowlanych ludzie kupują farby, tapety i inne rzeczy potrzebne do remontu. Wspólne malowanie pokoju może być bazą do nawiązania więzi rodzinnych?
Jak najbardziej. Przynajmniej ten uwięziony "w czterech ścianach" mężczyzna będzie miał co robić i przestanie zawracać głowę innym domownikom, a zwłaszcza dzieciom, pytając, co u nich. Poza tym, będzie miał przekonanie, że jednak coś pożytecznego może zrobić, że to robi i coś od niego zależy. Ważne jest, żeby w tym czasie w ogóle coś robić, żeby ta kwarantanna nie zamieniła się we frustrację i złość skierowaną przeciwko sobie. I jeszcze ważne jest, żeby zadbać o dobre emocje skierowane do innych i do siebie. Chodzi o to, że się nie zamartwiać. Niestety, nasz mózg tak funkcjonuje, że martwienie odbiera jako pewną czynność: "Skoro nic nie mogę zrobić z sytuacją, w której się znajduję, to przynajmniej będę się martwił". Tyle że martwienie źle robi dla funkcjonowania. Układ immunologiczny działa wtedy trochę gorzej, psują się relacje, więc warto to martwienie ograniczyć. Znakomicie pomaga zajęcie umysłu czym innym i może to być np. cięcie i układanie tapety. Można też uznać, że skoro już siedzę w domu, będę wiedział, co się dzieje na świecie i oglądać programy informacyjne, np. na dwóch tv w dwóch pokojach. Tylko że w serwisach królują wiadomości o koronawirusie, które straszą. I to jest zagrożenie, z którym niewiele można zrobić i tylko pogarsza się nasz nastrój. Programów informacyjnych lepiej nie oglądać non stop, a np. jeden w ciągu dnia, żeby wiedzieć, co się dzieje.
Czyli odbywając kwarantannę powinniśmy być kreatywni.
Oj tak, bardzo. A jeśli brak nam pomysłów, może zapytajmy sąsiadów, może kogoś z rodziny. Na pewno ktoś podrzuci jakiś pomysł. Tak, domowa kwarantanna to znakomity czas na kreatywność, a także elastyczność oraz na to, aby być dobrym dla siebie i dla innych.