L jak Leon Zawodowiec
Podobno człowiek ginący od kuli nie słyszy wystrzału i nie czuje bólu. Czy wiedział o tym Sławomir P. pseud. Kiler, który stanął przed sądem za zabicie czterech osób i usiłowanie uśmiercenia sześciu następnych? Jego bohaterem był filmowy kiler Leon Zawodowiec. Nie opuści więziennych murów do końca życia.
Czeska CZ, rosyjskie TT, walther, parabellum, przerobiona na broń ostrą gazówka, nieco rzadziej kałasznikow czy scorpion... to broń, którą przestępcy posługują się najczęściej. Także kilerzy, czyli zabójcy na zlecenie. Pozbycie się konkurenta w interesach, niewiernej małżonki, męża łajdaka to bynajmniej nie problem. Ta "nisza rynkowa" została opanowana głównie przez wysokiej klasy specjalistów zza wschodniej granicy. Kilerów można także znaleźć sporo wśród Polaków. Aby skontaktować się z zabójcą wystarczy pójść tropem pewnej poznanianki, która bardzo zdenerwowała się na swojego męża. Halina D. postanowiła się go pozbyć i przejąć jego majątek wart ponad 7 mln zł. W pana D. zabójca wpakował sześć kul. Był skuteczny, ale nie do końca ostrożny. Zatrzymano go. Dostał 25 lat więzienia. Jego zleceniodawczyni — 15.
Jednym z najgroźniejszych zabójców na zlecenie był właśnie Sławomir P. Kiler na procesie wyglądał dość niepozornie: średniego jak na mężczyznę wzrostu, chudy, o przedwcześnie pooranej zmarszczkami twarzy. Nikomu, kto mijałby go na ulicy nie przeszłoby nawet przez myśl, że to jeden z najgroźniejszych przestępców w kraju. Dziennik Zachodni kilka lat temu już opisywał jego historię.
Sławomir P. i jego rodzina pochodzą z terenu obecnego województwa świętokrzyskiego. Mieszkali na wsi. Od dziecka Kiler miał do czynienia ze materiałami wybuchowymi — pozostałościami po II wojnie światowej — których pełno było w okolicznych lasach. Skończył szkołę zawodową. Z wykształcenia jest operatorem maszyn i urządzeń przetwórstwa tworzyw sztucznych. Już jako nastolatek wylądował w podkrakowskim poprawczaku. To bynajmniej nie podziałało na niego zbawiennie.
Zanim zaczął zabijać, odsiedział wyrok za włamania w zakładzie karnym w Tarnowie. Po wyjściu z niego w październiku 1988 roku wrócił do rodzinnego Niekłania Małego. Brakowało mu pieniędzy. Wsiadł więc do pociągu i pojechał do pobliskiego Sucheniowa. Jego wzrok przyciągnął dom jednorodzinny stojący w pobliżu dworca. Obejrzał go i postanowił wrócić do niego nocą. Tak też zrobił.
Kiedy w budynku pogasły wszystkie światła i domownicy położyli się spać, z łomem w ręce wszedł do piwnicy i dalej na parter. Oglądał pomieszczenia. W jednym z nich spał syn gospodarzy. Kiler uznał, że może być niebezpieczny, więc śpiącego uderzył w głowę siekierą. Trzask obudził rodziców chłopca. Sławomir P. rzucił się z siekierą na matkę. Bił ją tak długo, aż odleciała metalowa część i złamał się drewniany trzonek. Z ostrym kawałkiem drewna rzucił się także na ojca rodziny. Próbował przeciąć mu tętnicę szyjną. Przestraszył się krzyków, które mogły zaalarmować sąsiadów. Uciekł wyskakując z pierwszego okna przez okno.
Kiler trafił kolejny raz do więzienia. Za dobre sprawowanie dostał kilkudniową przepustkę i już z niej nie wrócił. Aby rozpocząć nowe życie postanowił upozorować własną śmierć. We wrześniu 1997 roku w drodze do domu wysiadł na dworcu w Skarżysku Kamiennej. Tam podszedł do niego chory na AIDS narkoman Rafał F. i poprosił o 20 groszy.
- Dam ci 500 zł, ale musisz coś dla mnie zrobić - powiedział Sławomir P.
Umówił się z nowo poznanym mężczyzną w pobliskich Stąporowicach i zaprowadził do stodoły. Tam brutalnie go zamordował. Po wszystkim umoczył palce we krwi i zrobił sobie na twarzy poziome pasy. Następnie podłożył pod ciało materiał wybuchowy, dodatkowo polał je benzyną i podpalił. Wokół rozrzucił swoje rzeczy, tak aby policja myślała, że zginął.
Kiler przeniósł się na Śląsk. Pomieszkiwał razem z matką i siostrą w Jastrzębiu Zdroju. Tam też szybko znalazł kompanów do przestępczej działalności. Wyrobił sobie w środowisku odpowiednią opinię i posypały się zlecenia na morderstwa. W przerwach włamywał się do mieszkań, domów, sklepów, restauracji i pubów. Był bardzo brutalny.
M.in. upatrzył sobie rodzinę M. mieszkającą w Jastrzębiu Zdroju przy ul. Ranoszka. Zaczął ich nachodzić. Obrabował panią domu, włamywał się. W końcu pewnej niedzieli, kiedy gospodarze wybierali się właśnie do kościoła na mszę, wpadł do pokoju, złapał Rudolfa M. i zarzucił mu na szyję metalową linkę. Jeden jej koniec przytrzymał butem. Drugi mocno ciągnął, usiłując udusić mężczyznę. Na szczęście zauważyła to Maria M. Zaczęła krzyczeć i wypłoszyła mordercę.
W lutym 1998 roku do Kilera zgłosiła się Krystyna P. z Mysłowic. Pokłóciła się z mężem, który złożył w sądzie pozew rozwodowy. Do Sławomira P. trafiła dzięki koleżance. Zaproponowała mu 5 tys. złotych za zabicie niewiernego małżonka. Morderca przyjął zlecenie. Przez kilka dni obserwował Bronisława P., poznawał jego zwyczaje. Pewnego dnia zapukał do drzwi jego mieszkania.
- Twoja żona zabawia się w hotelu z kilkoma facetami. Mam ciekawe zdjęcia. Jak dobrze zapłacisz, to ci je sprzedam - powiedział do zaskoczonego mężczyzny.
Zaczekał na niego przed domem z pistoletem w ręce. Kiedy nacisnął spust, broń nie wypaliła. Przerażony Bronisław P. zaczął uciekać. Potknął się i padł na ziemię. Wtedy dopadł go Kiler. Strzelił mu kilka razy w głowę.
Niedługo potem Sławomir P. dostał kolejne zlecenie. Tym razem za 15 tys. zł miał oddać przysługę jednemu ze śląskich gangsterów. Ofiarą miał być warszawianin. Kiler pojechał do stolicy i przez pewien czas obserwował mężczyznę. Postanowił rozprawić się z nim za pomocą bomby. Podłożył ją na balkonie. Nie zdążył jednak uzbroić ładunku, bo szczekający pies obudził sąsiadkę, która zaczęła krzyczeć.
Kiler był bardzo rodzinny. Kiedy matka i siostra poskarżyły się na swojego pracodawcę, szefa jastrzębskiej restauracji, postanowił się krwawo zemścić. Jako ostrzeżenie wysłał damskie majtki w kopercie. Kilka dni później podłożył pod jego garażem materiał wybuchowy, zatopiony w cemencie. Ofiara nieświadoma niebezpieczeństwa próbowała przesunąć go nogą. Wtedy nastąpił huk. Mężczyzna z ciężkimi obrażeniami trafił do szpitala. Sławomir P. uznał jednak, że to za mała kara. Postanowił w damskim przebraniu wedrzeć się na oddział i zastrzelić szefa restauracji w łóżku. W końcu jednak zrezygnował z tego pomysłu. Na pamiątkę zostawił sobie jednak damską perukę...
Jednej z najbardziej bezsensownych zbrodni Kiler dokonał w październiku 1998 roku. Jego koledzy pojechali nad jastrzębski potok, w pobliże domków jednorodzinnych. Starsi mężczyźni prowadzący prace budowlane zwrócili im uwagę, aby nie zanieczyszczali zieleni. Doszło do sprzeczki. Kumple Sławomira P. telefonicznie poprosili go o pomoc. Przyjechał w ciągu kilkunastu minut i... postrzelił w nogę jednego z mieszkańców, a drugiemu wpakował kulę prosto w głowę.
Po tej zbrodni Kiler ukrywał się w mieszkaniu znajomej w Dąbrowie Górniczej i u przyjaciela w Jastrzębiu Zdroju. W tym czasie posługując się lewym paszportem wyjechał do Czeskiego Cieszyna, gdzie kupił karabin maszynowy scorpion.
Policja dwukrotnie go namierzyła. Raz w Dąbrowie Górniczej, drugi - w Jastrzębiu Zdroju. Za każdym razem umykał z zasadzki. W końcu ukrył się w Mszanie, skąd 1 czerwca 1999 roku zadzwonił do siostry. W czasie rozmowy zorientował się, że dziewczyna została zatrzymana przez policję. Zagroził, że jeśli jej nie wypuszczą, będzie codziennie zabijał na ulicy dwie zupełnie przypadkowe osoby.
Następnego dnia rano z pistoletem maszynowym przechodził w pobliżu kopalni "Moszczenica". Minął trzy kobiety. Następnie napotkał Piotra P., górnika wracającego z szychty. Wyciągnął broń i zażądał pieniędzy. Kiedy mężczyzna odmówił, strzelił mu prosto w głowę. Z karabinu odpadł tłumik i rozbił się o bruk. Kiler dokładnie pozbierał wszystkie kawałki i uciekł. Po drodze zadzwonił na komendę.
- No, teraz macie trochę wolnego. Zanim znowu zacznę zabijać, muszę naprawić broń - poinformował policjantów.
Następnego dnia Kiler wpadł. Antyterroryści zorganizowali na niego obławę w centrum Katowic. Uciekał po dachach kamienic. W trakcie przesłuchania powiedział prokuratorowi, że zabijał, bo po prostu lubił pociągać za cyngiel.
***
* w Polsce mieszka kilkunastu płatnych zabójców, z ich rąk rocznie ginie około stu osób
* król polskich egzekutorów to Ciolo - Robert Kwiek (zabijał w całej Europie)
* zabójcy używają przeważnie pocisków, które powodują rozległe obrażenia; pociski z broni maszynowej przelatują przez ciało i dlatego korzysta się z nich sporadycznie
* kilerzy nie zawsze posługują się bronią palną; metoda tzw. moskiewska polega na zamknięciu ofiary w chłodni i jej... zamrożeniu
* zabójcy często posługują się materiałami wybuchowymi (tzw. plastik sprowadzany jest z zagranicy, inne materiały pochodzą m.in. z kopalni)
* niektórzy spośród egzekutorów szkolili się w Legii Cudzoziemskiej lub na wojnie w byłej Jugosławii
(amc)