Lalki w sam raz do przytulenia albo do kolekcji [zdjęcia, wideo]
Zaciszna uliczka na Bydgoskim Przemieściu w Toruniu. W tym mieszkaniu nawet zegar czuje się w obowiązku chodzić wolniej. W tajemniczej kuchni ozdobionej dziesiątkami urokliwych bibelotów powstają ONE. Lalki.
W gustownych pudełkach czekają na podróż za ocean misie. Ostatnie. Na następne trzeba się zapisać w kolejkę. Obok szary płaszczyk z wzorzystymi guzikami, filcowe buciki i gustowny beret. To komplet podróżny dla najnowszej lalki.
Na stole ze starego orzecha czekają buciki - skórzane półbuty, martensy, kapcie. To dla lalki, która przychodzi dopiero na świat. Na razie jest tylko kłębkiem delikatnej wełny.
- Jako konserwator zabytków pracowałam z przeróżnymi materiałami - mówi Beata Staszewska. - Ale rzeźbienie w wełnie było dla mnie odkryciem. Dawno temu badaliśmy nietypowe welurowe podobrazia pod pastelami Wyczółkowskiego. To był wyrób fabryczny z przełomu wieków. Sporo pracy włożyliśmy wówczas w przygotowanie odpowiedniej techniki konserwacji. Gdybym posiadała dzisiejsze doświadczenie pracy z wełną, byłoby to znacznie prostsze.
Poprzez mozolne nakłuwanie grubą igłą z bezkształtnej masy powstaje lalka. Potrzeba wielu godzin, aby rozpoznać w niej małego człowieka.
- Stosuję wełnę z nowozelandzkich owiec - wyjaśnia pani Beata. - Jest przyjemna, ciepła. Do tego specjalny szwajcarski organiczny trykot produkowany z przeznaczeniem do lalek. Sprzedawany jest w kilku cielistych kolorach. Obszywanie lalki trykotem to najbardziej żmudna praca - każde nadmierne przeciągniecie może spowodować powstanie grymasu, stąd przydaje się wiedza na temat mięśni twarzy. Pozwala uniknąć efektu pomarszczonego maszkarona.
Osobnym zagadnieniem są włosy. Peruczkę wykonuje się najczęściej z wełny alpaki - to drogi materiał, tym bardziej że lalkarki ściągają najczęściej gotowe taśmy z włosami ze Stanów Zjednoczonych.
Torunianka znalazła na to sposób:
- Odnaleźliśmy z mężem pierwszego w Polsce hodowcę alpak. Kupuję więc wełnę surową, wyczesuję ją, piorę, farbuję i sama szyję taśmę.
Lalki pojawiły się w życiu Beaty Staszewskiej zupełnie przypadkowo: - Latem, siedząc pod jabłonką, studiowałyśmy z córką magazyny o sielskim życiu. Gdy zobaczyłam lalki waldorfskie - od razu zadziałało mi to na wyobraźnię. Zawsze staraliśmy się robić dziecku zabawki własnoręcznie. Gdy robiliśmy domek dla lalek i powstawały te wszystkie mebelki, śmialiśmy się, że znajoma w tym czasie wybudowała prawdziwy dom.
Dla rodziców 11-letniej Darii ważne było przekazanie dziecku, na czym polega prawdziwe piękno: - Staraliśmy się kreować jej wrażliwość, a te piękne szmaciane lalki znakomicie się w to wkomponowywały. Sama spędziłam dzieciństwo w towarzystwie szmacianej lalki, więc tym bardziej temat był mi bliski.
Trafili do Agnieszki Nowak, która jako pierwsza zajęła się szyciem lalek waldorfskich zawodowo. Okazało się, że kupienie takiej lalki wcale nie jest proste. Trzeba było zapisać się do kolejki i czekać dwa lata.
Nie było wyjścia - pani Beata postanowiła spróbować swoich sił: - Ponieważ praca konserwatora jest sezonowa, czasem bywają okresy, w których można zająć się czymś innym. Nie potrafimy w domu siedzieć bezczynnie i tak „urodziła się” pierwsza lalka.
Agnieszka Nowak z Warszawy, uchodząca za pionierkę w dziedzinie lalek waldorfskich nie obawia się konkurencji: - Robiłam te lalki jako pierwsza w Polsce, więc nie bardzo miałam od kogo się uczyć. Pomogła mi pani z Holandii, która stała się moim mentorem. Ponieważ sama dostałam takie wsparcie, dziś czuję się w obowiązku pomagać innym. Nie stanowimy dla siebie konkurencji, bo zapotrzebowanie na lalki waldorfskie jest dużo większe niż to, co jesteśmy w stanie zrobić.
Również w życiu lalkarki z Warszawy pomysł pojawił się niespodziewanie: - Nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że zajmę się tym zawodowo. Pierwszą lalkę uszyłam dla przedszkola, do którego chodził mój syn. Jako plastyka pociągało mnie między innymi to, że technologia wytwarzania tych lalek sprawia, że nigdy nie będzie dwóch takich samych.
Szybko okazało się, że Agnieszka Nowak idealnie wpisała się w rynkową niszę: - To był czas, w którym ludzie zaczynali już być zmęczeni chińską tandetą. Pojawiła się tęsknota za ekologią, naturalnymi materiałami, dziełem ludzkich rąk. Pracowałam jako grafik komputerowy, ale doszłam do wniosku, że grafików jest sporo, a osób, które szyją lalki - nie. Chociaż nie zarabiałam na tym nawet połowy pensji grafika, stwierdziłam, że to jest coś, co wolę robić w życiu.
Praca jest żmudna. Na narodziny lalki potrzebny jest co najmniej tydzień. Bywa że ręce odmawiają posłuszeństwa.
- Nad każdą lalką siedzę tak długo, aż nie jestem w niej w pełni zadowolona- podkreśla pani Agnieszka. - Piękne jest to, że nie jestem anonimowym producentem. Klienci przysyłają mi listy, zdjęcia, opisują ile zmieniło się w domu, od kiedy pojawiła się lalka. To jest emocjonalnie dobra praca, to jest ogromna przyjemność, jeśli człowiek uświadamia sobie, że ma pozytywny wkład w rozwój wielu dzieci.
Większość dzieł polskich lalkarek znajduje jednak dom za granicą.
- W Polsce również jest zainteresowanie - przyznaje Agnieszka Nowak. - Ale u nas z oczywistych powodów psychologiczna granicą jest około 600 złotych. Jeśli wziąć pod uwagę ubezpieczenia, podatki i koszty materiałów, nie da się sprzedawać tych lalek w takiej cenie.
Lalki waldorfskie trafiają głównie do dwóch grup klientów. Pierwsza - to świadomi rodzice, troszczący się o rozwój swoich dzieci. Starannie dobierają zabawki dla dzieci, nie kupują ich dużo, ale jeśli kupują, chcą mieć świadomość unikalności. Zależy im na kontakcie z autorem, bo zamawiają później dodatkowe ubranka albo pościel.
Druga grupa to kolekcjonerzy - istnieje w świecie grupa pasjonatów, którzy są w stanie płacić niekiedy horrendalne ceny za prace ulubionych artystek. Bywało że lalki sprzedawały się nawet po 5000 dolarów.
Na czym polega fenomen tzw. lalek waldorfskich?
Zaczęły powstawać na przełomie XIX i XX wieku. Były elementem wykorzystywanym w szkołach i przedszkolach opartych o idee filozofa Rudolfa Steinera, w których kładziono nacisk na indywidualny rozwój dziecka oraz zastąpienie rywalizacji - współpracą.
Oryginalne zabawki waldorfskie są minimalistyczne, zostawiając pole dla wyobraźni dziecka. Z czasem jednak lalki tworzone tą techniką zaczęły stawać się prawdziwymi dziełami sztuki.
Lidia Michałowicz wykorzystuje szmaciane lalki na co dzień w waldorfskim przedszkolu w Warszawie. Sama wychowała się w towarzystwie szmacianej lalki z lnianymi włosami: - Od tamtego czasu lalki wyewoluowały w potworki z głowami jak bania i oczami na pół twarzy. Te w naszym przedszkolu są inne. Najlepiej, jeśli lalkę uszyje mama. Wówczas taka lalka pachnie mamą, bo runo owcze zatrzymuje zapach człowieka. Z czasem lalka przesiąka zapachem dziecka. Dla dorosłego nie ma to aż takiego znaczenia, natomiast dla dziecka - ogromne. Węch jest zmysłem, który szybko się uaktywnia i jest bardzo ważny dla rozwoju dziecka. Szmaciana lalka zatrzymuje też ciepło od człowieka. Sam akt narodzin lalki jest piękny. Powstaje jak człowiek - z kuli, w której z czasem zaczynają pojawiać się tułów, ręce, nogi…
Szmaciane lalki są miękkie, miłe w dotyku. Jak prawdziwe niemowlę:
- Trzeba zobaczyć, jak w naszym przedszkolu dzieci opiekują się tymi lalkami - śmieje się Lidia Michałowicz.
- To jest ważna szkoła zwłaszcza dziś, gdy dzieci jest w rodzinach mało, a jeśli pojawia się rodzeństwo, to najczęściej w krótkim odstępie czasu. Młode kobiety muszą uczyć się opieki nad niemowlęciem, bo nie wyniosły tego doświadczenia z domu.
Bardzo ważne w tych szmacianych lalkach są odpowiednie akcesoria. Dziecko uczy się na tych lalkach zapinać guziczki, zaciągać suwaki, ubierać bieliznę, odpowiednio dobrać strój.
Ten strój jest ważny w kształtowaniu gustu. Lalkarki starannie dobierają materiały i wzory. To jest ideowa praca. Chodzi o to, aby dzieci, które dziś bawią się lalkami, w przyszłości potrafiły sprzeciwić się kiczowi i tandecie.
- Nie dbamy o wrażliwość dzieci - ubolewa Beata Staszewska. - Nie dość, że są zdane na wirtualną rzeczywistość, to jeszcze otaczamy je tandetną chińszczyzną. Zawsze staraliśmy chronić nasze dziecko przed tym blichtrem, przed rozumowaniem „muszę mieć, bo ktoś inny ma”. Mam nadzieję, że wpoiliśmy to w nią głęboko i nikt już naszej Darii nie złamie.
Agnieszka Nowak podkreśla, że nie jest dogmatyczką: - Kiedyś zgłosiła się do mnie pani, która powiedziała, że jej dziecko bardzo kocha swoją plastikową lalkę, ale jej podobają się moje prace. Odradziłam jej zakup - jeśli dziecko jest związane z lalką, nie ma sensu tego na siłę zmieniać. Nie ma też sensu kupować takich lalek dla rocznych dzieci. Lepiej poczekać trochę, aż nadejdzie odpowiedni czas. Przede wszystkim te lalki nie powinny być kolejną, jedną z wielu zabawek. Lalki waldorfskie wymyślone zostały z myślą o tym, żeby dziecko miało na kim ćwiczyć swoją opiekuńczość. To nie powinna być dziesiąta z kolei lalka, którą dziecko pobawi się chwilę, po czym będzie czekało na kolejną. To lalka, z którą człowiek przyjaźni się latami.
Beata Staszewska przynosi swoją lalkę. Peereleowski szmaciany szaraczek przetarł się już w kilku miejscach na wylot: - Ale śpię z nią oczywiście do dziś!