Ona zaprojektowała, oni zrobili resztę. Wzięli 9-letnią Alę na środek szkolnej sali mówiąc: Patrzcie to jej dzieło! Dzieci zaczęły bić brawo. Takie chwile mogą zmieniać życie
Wszystko zaczęło się sześć lat temu od zwykłego przytulenia. Zwykłego-niezwykłego. Łukasz Kaliciński z Krakowa dowiedział się, że niedaleko od niego mieszka rodzina, która potrzebuje niemal wszystkiego - butów, podręczników, ubrań.
Zaangażował znajomych, pozbierał potrzebne rzeczy, spakował je do samochodu i pojechał wręczyć paczki rodzinie.
Na miejscu okazało się, że tej rodzinie brakuje nie tylko ciepłych kurtek, ale też jedzenia. Zrobił drugą zbiórkę. Kiedy podjechał z zakupami pod dom, bardzo skromny i niewielki, wybiegła do niego pięcioletnia dziewczynka - Ola.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć (a to trudne, bo mówi dużo), mała się do niego przytuliła. Tak po prostu, z wdzięczności.
Widziała go drugi raz w życiu.
Łukasz ma dwójkę dzieci, zna uczucie, kiedy mały człowiek się do ciebie uśmiecha z wdzięcznością. Ale tym razem było jakoś tak inaczej. Pomyślał sobie: Kurczę, to jest takie fajne. Ona mi ufa, zrobiłem coś dobrego. Pomaganie daje niesamowite uczucie, dodaje siły.
Postanowił, że musi zrobić coś więcej. Nie tylko paczki czy wrzucanie pieniędzy do WOŚP-owej puszki. Coś swojego, w co będzie mógł angażować kolejne osoby.
- Wiedziałem, że w tym momencie zamknęła się pierwsza część mojego życia. Musiałem zacząć coś nowego. Chciałem łączyć pracę z pomaganiem, ale nie odpowiadała mi forma fundacji. Nie chciałem stać z puszką i prosić o datki, to nie pasuje do mojego temperamentu - mówi.
Wymyślił, że będzie sprzedawał koszulki, które zaprojektują dzieciaki. A dochód przekaże na ich szkołę, hospicjum czy inną organizację.
Nie tylko sklep
Spotykamy się sześć lat po tej decyzji. Łukasz - wysoki, energiczny i bezpośredni - na wspomnienie małej Oli się wciąż wzrusza. Zresztą nie tylko wtedy. Szklą mu się oczy za każdym razem, kiedy wspomina któreś z dzieciaków, z którymi pracował albo któremu pomógł.
Bo Łukasz daje wędkę, a nie rybę. Nie chce po prostu przekazywać pieniędzy, ale też udowadniać dzieciom, że są potrzebne. I że „sky is the limit” (tylko niebo ogranicza).
Cały proces tworzenia koszulek jest bardzo prosty: dzieci pomagają w projektowaniu koszulek, firma załatwia nadruki, a wykończeniem zajmują się rodzice małych projektantów.
Są zatrudniani, przyszywają kieszonki, doczepiają metki. Gotowe ubranie trafia na stronę internetową, a część dochodu jest przekazywana na cele charytatywne.
Drugie wzruszenie Łukasza pojawia się, kiedy pytam, dlaczego koszulki i dlaczego projektują je dzieci.
- To się z kolei zaczęło od Alicji. Zorganizowałem akcję, żeby przekazać jej podręczniki. Spotkaliśmy się z Alą, jej mamą i panią pedagog w szkole. Daliśmy książki, fajna impreza, było wesoło, aż nagle Alicja wybiegła. Za nią mama i pedagog.
Przez niedomknięte drzwi usłyszałem jak mówią do tej małej dziewczynki „nie martw się , będzie dobrze. Alicja, słyszałaś? Będzie dobrze!”. Jak do dorosłego,a nie dziewięciolatki - opowiada Łukasz.
Okazało się, że jej siostra jeździ na wózku, tata ma chore serce, a mama depresję.
- A w tym całym ulu siedzi mała dziewczynka. Przecież to jest bohater! Dlatego zaproponowałem Alicji, żebyśmy zrobili razem następny ciuch. Ona zaprojektowała, my zrobiliśmy resztę. Nie uwierzysz, jakie to było wspaniałe!
Jak już bluza była gotowa, przyszliśmy do szkoły Ali, wzięliśmy ją na środek sali i powiedzieliśmy: patrzcie, to zrobiła Alicja, to jej dzieło! Ala jest jak celebrytą, wszyscy kupują ubranie, które wymyśliła. Widać było, jak jej oczy momentalnie się zmieniają, jaka jest dumna. I wiesz, co zrobiły dzieci? Zaczęły bić brawo.
Wiedziałem, że to jest kierunek, do którego muszę dążyć. Przekazanie książek może pomóc, ale nie zmieni życia. A takie chwile, jakie przeżyła Alicja dzięki koszulkom, mogą zaprocentować - Łukasz przerywa i po chwili dodaje, że zawsze ma ciarki, kiedy o tym mówi.
NotJustShop - czyli „Nie Tylko Sklep”, tak nazywa się marka. Do dziś NotJustShop odmienił życie 127 dzieciakom. Wśród nich są maluchy z hospicjum i ze szkoły specjalnej dla słabowidzących dzieci w Tyńcu. To właśnie z tymi ostatnimi Łukasz rozkręcił akcję „Przybij Pionę Tynieckiej”.
Łapki na koszulce
- Było tak, że chciałem robić filmiki z różnymi pasjonatami. Przyszedłem z tym pomysłem do dyrektorki szkoły w Tyńcu. Mówię, mówię, mówię, a jak przerwałem, ona powiedziała: pan nie jest normalny.
Wiedziałem już, że trafiłem do odpowiedniego miejsca. W efekcie filmików nie zrobiliśmy, ale wymyśliliśmy akcję koszulkową. Widziałaś naszą wideo relację z nie? - pyta Kaliciński.
I co z tego, że mam dwa metry i czterdziestkę na karku, jak wciąż się w świecie dzieci czuję najlepiej. Moje dzieciaki to potwierdzą, że tata do końca normalny nie jest - śmieje się Łukasz
Film: jasna sala, a w niej tłum dzieciaków przy stołach. Razem z nimi wychowawcy, którzy malują dłonie maluchów różnymi farbami. Dzieci odbijają je na kartkach i koślawo się podpisują.
Przybijają sobie piątki, wystawiają języki w skupieniu nad pracą i pokazują sobie swoje dzieła. Na końcu widać efekt ich pracy, szary t-shirt z nadrukowanymi małymi łapkami.
- To nie jest tak, że przychodzę do tych dzieci, współczuję, rozczulam się, że ojoj, jakie biedne. Ja mówię: pomóżcie nam! Nie ja wam pomogę, a wy mi.
I te dzieciaki siadają, robią coś twórczego, co potem zobaczy cały świat. To więcej niż obrazki na gazetkę w szkole. Dostają od tego skrzydeł. To totalna magia - opowiada Łukasz.
Z tyniecką szkołą dalej współpracuje - niedawno robili świąteczne pudełka, w których jedna z ogólnoświatowych firm wysyłała prezenty na Boże Narodzenie.
- Nigdy nie zapytałem dzieci „jak oceniacie naszą współpracę”. Po co. Wystarczy, że przyjadę do nich, gadamy o bzdurach, wygłupiamy się.
Jak słyszą, że Łukasz przyjedzie, to jest święto lasu. I co z tego, że mam dwa metry i czterdziestkę na karku, jak wciąż się w świecie dzieci czuję najlepiej. Moje dzieciaki to potwierdzą, że tata do końca normalny nie jest - śmieje się Łukasz.
Bakcyl pomagania
Pytam Łukasza skąd ta chęć pomagania. Nieczęsto przecież spotyka się ludzi, którzy porzucili swoje dotychczasowe życie, żeby poświęcić się innym.
- Ja tak chyba miałem od dziecka. Zawsze wyższy od wszystkich, a w przedszkolu i szkole moim najlepszym kumplem był najmniejszy chłopak. Śmiali się, że, ja - wieża - ciągnę za sobą konusa. Mojego braciaka też broniłem, biłem się za niego.
Najgorsze dla mnie były sytuacje, kiedy ktoś się zachowywał z wyższością w stosunku do drugiej osoby, np. jak jakiś prezesunio nie szanował swojej pracownicy, bo była sprzątaczką. W takich momentach chcę krzyczeć, wkurzam się - opowiada.
Po drugie, Łukasz zawsze chciał spełniać marzenia. Swoje i innych. - Grałem w kosza, chciałem być gwiazdą NBA. Nie wyszło, Gortat mnie wyprzedził - śmieje się. - Ale to nie problem, dalej wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych. I tak to się jakoś we mnie nagromadziło - mówi.
Dodaje, że jego firma chce zmieniać świat na lepsze, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało. - Wszystko musiałem wymyślić sam, przetrzeć szlaki. Nie miałem wzorców. Ale udało się.
NotJustShop się rozrasta, teraz część koszulkowa to tylko element naszej działalności. Szukamy firm, które by mogły współpracować z nami, które mają środki i chęci, żeby pomagać - opowiada.
Kiedy widzi kogoś w NotJustShopowej koszulce, czuje radość. Sam chodzi w ubraniach zaprojektowanych przez dzieci - na spotkanie przyszedł w szarej koszuli z łapkami dzieciaków z Tyńca.
Ja o NotJustShop dowiedziałam się od znajomego, który nosi t-shirt z kieszonką, na której jest odbita dziecięca dłoń. Wewnątrz kieszonki - imię „Judyta”. Okazuje się, że o inicjatywie wie wiele osób. Ci, którzy słyszą o niej dopiero ode mnie, od razu się zapalają do pomysłu.
- Naprawdę tak jest? To cudowne. Daje kopa - takiego, że chcę iść dalej, robić jeszcze więcej - mówi Łukasz.
Czego chcieć więcej?
Pytam, czy czasem zwalnia tempo.
- A po co? Nie potrafię, cały czas szukam inspiracji, nowych pomysłów. Jak wyjechaliśmy ostatnio na ferie, to tylko zmieniłem miejsce. Ale głowa wciąż była w pracy. To jest tak, że niektórzy, kiedy wracają z wakacji czują się, jakby mieli w poniedziałek iść na tortury, a nie do pracy, a ja mam na odwrót! - mówi Łukasz .
- Jest takie piękne zdanie: niektórzy ludzie są tak biedni, że jedyne, co mają, to pieniądze. Ja mam rodzinę, dzieciaki, które już przejęły bakcyla pomagania i pracę, którą kocham. Czego chcieć więcej?