Latają w chmurach, ratują życie. Pogotowie do zadań specjalnych
W śmigłowcu lecą zawsze trzy osoby: pilot, ratownik medyczny i lekarz. To oni najczęściej wzywani są na ratunek do najcięższych wypadków, gdy liczy się czas. Personel Lotniczego Pogotowia Ratunkowego w Lublinie opowiada nam o swojej pracy.
Wyleciałem do zdarzenia w piękną letnią pogodę na pole, gdzie jeden rolnik postrzelił drugiego z pistoletu. Okazało się, że był to emerytowany policjant, a postrzelił sąsiada, bo zaorał mu kawałek miedzy, tak z pół metra. Nie namyślając się długo, wyciągnął pistolet i strzelił w okolice jamy brzusznej, blisko wątroby. Rolnik miał dużo szczęścia, że przeżył, ale zaskoczyła mnie jego zajadłość, bo postrzelony, leżąc w śmigłowcu, odgrażał się, że jak tylko wyjdzie ze szpitala to zrobi z sąsiadem porządek - tak swój pierwszy lot za sterami śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego wspomina Henryk Gołembiew-ski.
Zaczynał pracę w Łodzi, obecnie jest członkiem lubelskiej załogi LPR, która od dwóch tygodni ma nowoczesną bazę w Janowicach koło lotniska w Świdniku. Wcześniej ratownicy wylatywali z Radawca.
Od momentu przyjęcia zgłoszenia ekipa dyżurna ma trzy minuty na wystartowanie. Zawsze lecą trzy osoby na pokładzie śmigłowca ratunkowego: dowódca załogi czyli pilot, obok niego ratownik medyczny i z tyłu lekarz.
W tym roku lubelska załoga już ponad 440 razy wylatywała na misje. Dyżur trwa od godz. 7 do 20. Po dwudziestej wyruszają ratownicy z całodobowej bazy w Warszawie. Pogotowie lotnicze wzywane jest do najpoważniejszych przypadków, np. katastrof drogowych.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień