Lawon Wolski: Pandemia przebudziła Białoruś. Dziś już nie czekamy, dziś mamy dość
Żeby pokochać Białoruś, musisz stąd uciec jak najdalej - śpiewa Lawon Wolski, muzyk rockowy z Mińska, jeden z najważniejszych przedstawicieli współczesnej białoruskiej kultury niezależnej, zakazany w kraju. I dodaje: Na Białorusi muzyka daje wolność i więzienie.
Niespodzianek nie będzie?
To zależy. Jeśli pytasz o Białoruś, to myślę, że będą same niespodzianki. A jeśli o koncert, to nie, tego akurat nie śpiewam.
Piosenka „Trzy żółwie”, w której refrenie napisałeś o kraju „nie czekaj, niespodzianek nie będzie”, przyniosła twojemu zespołowi w 2000 roku popularność. Potem jeszcze wiele razy wracaliście do niej na koncertach. Już jej nie gracie?
Gramy. W Krakowie chcę ją zaśpiewać na sam koniec. Ale zmieniłem w niej słowa. Teraz w refrenie zamiast „niespodzianek nie będzie”, śpiewam „czekania dastala”, czyli „czekania dość”. Więc ma teraz odwrotny sens.
Co się zmieniło, że postanowiłeś przepisać piosenkę, której słowa na Białorusi zna się na pamięć?
Wszystko. Dosłownie wszystko się zmieniło w ciągu ostatniego półtora roku.
Podobny schemat wyborów, opozycjoniści w więzieniu, ta sama władza...
Ale ja nie mówię o politykach. Naród się zmienił białoruski. Przed 2020 rokiem to była masa, która nie chciała brać udziału w państwowym życiu. Każdy coś robił w swojej rodzinie, indywidualnie. Jeden budował dla siebie dom, inny kupował mieszkanie. Każdy żył swoimi sprawami. Łukaszenko sobie, reszta sobie i nic więcej, nic pomiędzy. Poza aktywistami zwyczajni ludzie nie troszczyli się o sprawy obywatelskie. I kiedy im mówiliśmy, że mamy dużo problemów w państwie, to pytali: ale o co chodzi? I dodawali: polityka to nie dla nas. Miałem poczucie, że po prostu nie chcą widzieć, nie chcą słyszeć, co się dzieje w kraju. To się całkowicie zmieniło po rozpoczęciu pandemii. Większość narodu i naszej publiczności jest w innym stanie. Są aktywni, gros występuje dzisiaj przeciwko reżimowi, który na Białorusi jest już - strasznie to mówić - 27 lat.
Pandemia obnażyła kryzys władzy i pokazała, że polityka dotyczy każdego?
Pokazała ludziom, że władza odeszła od rzeczywistości i jak daleko jest od narodu. Wcześniej Aleksander Łukaszenka powtarzał, jak blisko jest ludzi, blisko wsi. Prezentował się jako prezydent narodu, swój człowiek. I kiedy przyszła pandemia, mówił tak dalej - że można się napić wódki, wsiąść na traktor, a koronawirusa nie ma. Tylko że u nas pandemia to ogromny problem. I kiedy ludzie zobaczyli, że nie mają na kogo liczyć, postanowili z nią walczyć sami. Dużo osób zgłosiło się na wolontariuszy. Powstały oddolne inicjatywy, zaczęto sobie pomagać. I to było przebudzenie. Po wyborach ludzie byli już gotowi, żeby się nie zgodzić i wyjść na ulice. Żeby nie zaakceptować wyników, nie zaakceptować tego, co pokazują w państwowej telewizji i co mówią w niej z tych odwiecznych trybun sowieckich - bo już im przestali wierzyć. Po wcześniejszych wyborach też były protesty, ale nie tak ogromne. To było zupełnie co innego.
Słowa przestały być aktualne po 22 latach od premiery. Myślisz, że teraz zmiany potoczą się szybciej?
Jestem tego pewien. Widzisz, władza cały czas popełnia straszne błędy, jeden za drugim. Najpierw lekceważenie pandemii, potem absurdalne zatrzymanie w Mińsku samolotu, żeby aresztować lecącego nim opozycyjnego dziennikarza. A teraz ta okropna sytuacja na granicy, problem, przez który oczy całego świata znowu są zwrócone na Białoruś.
O tym wszystkim mówisz w „Trybunale”, swojej najnowszej płycie.
Nagrałem 10 piosenek o moich uczuciach związanych z tym czasem. Są bardzo zróżnicowane, ale wszystkie łączy fakt, że różnią się od poprzednich. To ostry rock, czasem bliżej im nawet do metalu.
Chcesz wykrzyczeć złość czy pokazać energię, którą sam zobaczyłeś w ludziach?
I to, i to. O takich uczuciach trudno śpiewać balladę pod akompaniament akustycznej gitary, więc muzyka odpowiada kumulacji tych wszystkich złych emocji. Ale mogę też śpiewać mocniej, bo nie jestem sam.
Kto przychodzi na twoje koncerty w Polsce?
Przede wszystkim Białorusini. Tak samo w Wilnie i w Berlinie. Nieważne, w jakim mieście gram, zawsze spotykam mnóstwo rodaków. Po wyborach w 2020 roku tłumy wyjechały za granicę i ja to widzę ze sceny. Wcześniej, chociaż to było dozwolone, ludzie wybywali na chwilę, żeby łyknąć wolności w Polsce albo Niemczech, a potem wrócić do kraju i dalej robić swoje. A teraz wyjechać jest bardzo trudno i bardzo trudno jest wrócić. A jak już się wróci, to nie wiadomo, kiedy będzie można znowu opuścić kraj, więc wielu z nas pozostaje na emigracji.
W jaki sposób władza to ogranicza?
Oficjalnym powodem jest koronawirus i kwestie bezpieczeństwa. Ale paradoks polega na tym, że na Białorusi nie trzeba nawet nosić maseczek, bo Łukaszenka ich jakoś nie rekomenduje.
Dawno wyjechałeś?
Latem, pół roku temu. Jechałem na koncert w Wilnie, potem jeździłem między Warszawą a Berlinem, a teraz w Warszawie jestem już dłuższą chwilę. Zaraz będzie Gdańsk, Poznań, Kraków…
Sporo tego.
Byłem już zmęczony tym, że tam po prostu trzeba siedzieć i nic nie robić. To znaczy możesz pisać piosenki, ale nigdzie ich nie zagrasz. I cały czas czekasz, aż po ciebie przyjdą.
Przyszli kiedyś?
Dzięki Bogu na razie mi się to nie zdarzyło.
Twój zespół N.R.M. (Niepodległa Republika Marzeń) trafił na czarną listę w 2004 roku po występie na wiecu opozycji demokratycznej i od tego czasu, z pewnymi przerwami, twoje koncerty są nadal zakazane. Nie spotkałeś się z innymi represjami?
To dziwne, ale nie. W praktyce wpis na czarną listę oznaczał zakaz występowania i skreślenie z obecności w publicznych mediach. Wcześniej państwowe gazety i telewizja przyjeżdżały na wywiad, potem nas skreślili i nikt już nie dzwonił. Moja muzyka nie brzmiała już w radiu, jakbyśmy nigdy nie istnieli. Ale między 2008 a 2010 roku zaznaliśmy pewnej krótkoterminowej wolności. Można było wystąpić w maleńkich kawiarniach, restauracjach, a władza przymykała na to oko. Mówili: no dobrze, grajcie koncert, do stu osób to nic strasznego. Tylko że po wyborach w 2010 roku czarna lista wróciła i była gorsza od pierwszej. Pilnowano każdego najmniejszego klubu. Przychodzili do właściciela i mówili: jeśli tacy wykonawcy pojawią się w tym miejscu, przestaniesz być właścicielem. Chcesz stracić biznes, to stracisz. Wtedy można było wystąpić poza krajem albo w prywatnym mieszkaniu. W roku 2017 przyszła odwilż. Graliśmy w dużym klubie w Mińsku przed trzema tysiącami osób, zawsze przychodziły tłumy. W takim zniewolonym kraju to była wyspa wolności. Ale po ostatnich wyborach znów jest gorzej. I to jeszcze gorzej niż podczas wcześniejszego zakazu.
Chcesz powiedzieć, że nie można już zagrać nawet w domu?
Przekonaliśmy się o tym w lutym 2021 roku, wtedy aresztowano opozycyjny zespół RSP. Grali w pensjonacie daleko za miastem. Na miejsce przyszli funkcjonariusze OMONu i przerwali koncert, zatrzymali chłopaków i publiczność. Wszyscy zostali wrzuceni do więzienia. Od razu po wyjściu zespół wyjechał z kraju.
Pamiętasz, kiedy ostatnio zagrałeś na Białorusi?
Zdążyliśmy z jednym koncertem tuż po wyborach. Wszystko zorganizowaliśmy w trzy godziny - daliśmy znać o wydarzeniu w mediach społecznościowych, ściągnęliśmy sprzęt, rozstawiliśmy scenę i zagraliśmy. Przyszło kilka tysięcy osób. A potem wszystko, jak zawsze po wyborach, zostało zakazane.
Wydarzenia z granicy przysłoniły medialne doniesienia o Białorusi. Ale w Mińsku sytuacja się nie poprawia. Wiesz, co się tam dzieje teraz?
Nadal trwają aresztowania, nie tak masowo jak wcześniej, ale cały czas przychodzą, wyłamują drzwi i zabierają ludzi do więzienia. Cały czas, w każdy kolejny dzień. Wcześniej, jeżeli wychodziłeś na protest, to liczyłeś się z tym, że możesz dostać karę i trafić do więzienia na 15 dni. Teraz, kiedy wychodzisz na ulice, to już jest odpowiedzialność karna i możesz dostać pięć lat więzienia. Jeżeli wyszedłeś poza chodnik, przeszkadzasz ruchowi transportu miejskiego - płacisz karę i grozi ci pięć lat więzienia. Jeżeli napisałeś na Facebooku, że któryś policjant jest złym człowiekiem, to obrażasz państwowe struktury - rok albo dwa lata. Jeżeli napisał to twój znajomy, a ty podałeś dalej - to samo. Zamkniętych jest już 300 różnych pozapaństwowych organizacji, nieważne czy to towarzystwo wsparcia ptaków, czy klub amatorów jamników.
Myślisz, że to dzięki muzyce umiesz jeszcze radzić sobie z sytuacją w kraju?
Tak, tak myślę. Ona daje wolność. Możesz ją mieć, kiedy nie boisz się mówić. Bo do tej pory bardzo dużo ludzi się bało. Nie chcieli powiedzieć o sytuacji na Białorusi ze strachu przed więzieniem, więc to chodzi o poczucie. Piszesz i walczysz, i dlatego w państwie, gdzie jest mało wolności, jesteś wolny. Ale nie jesteś wolny de facto, bo nie możesz grać, nigdzie nie wystąpisz. To jest pewien paradoks oczywiście, że na Białorusi muzyka daje wolność i więzienie.
Byłbyś w stanie oddać wolność za wolność słowa?
Jestem na to gotowy. Na Białorusi każdy, kto nie rozumie i nie lubi władzy, może się bać. Myślisz o tym, ile to słowo kosztuje, że za każdym razem możesz zapłacić za nie swoją wolnością. To jest nasza białoruska loteria - mogą przyjść, mogą nie przyjść, nigdy tego nie wiesz. Teraz w więzieniu są muzycy, którzy na marszach wolnościowych grali na dudach, żeby wspierać naród.
Na ile tam trafili?
Na dwa lata. Ale dla mnie to jest normalne, wiem, że tak może być. Każdy muzyk zakłada na siebie ten garnitur. Lepiej tak, niż grać koncerty i cenzurować słowa albo całe piosenki i ciągle dbać o to, żeby przypadkiem nie znalazło się tam coś, co by było niewłaściwe. Dla muzyka to jest najgorsza rzecz; śpiewanie niezgodne z sobą.
Co było u ciebie najpierw: muzyka czy potrzeba komentowania rzeczywistości?
Trudne pytanie. Nigdy nie stawiałem sobie żadnych barier i to chyba rozwijało się równocześnie. Od początku, jeszcze w niezawodowym zespole na studiach, pisaliśmy o tym, co się dzieje, o dyskomforcie. Można więc powiedzieć, że to było powiązane -twórczość z komentarzem albo protestem. Po prostu chciałem śpiewać o tym, co mnie dotyka i co przeżywam, niezależnie czy to polityka, czy nie. Wiele piosenek jest bardzo protestowych, bo to duża część życia Białorusina. Ale nie jestem przeciwny tym, którzy śpiewają wyłącznie o miłości. Dlaczego nie? Proszę bardzo. Tylko kiedy krzyczą, że muzyka powinna być poza polityką, to ja się nie zgadzam. To jest wybór.
„Żeby pokochać Białoruś (...) musisz stąd uciec jak najdalej” - to inne słowa tego samego refrenu „Trzech żółwi”. Zostawiasz bez zmian?
No niestety, są nadal aktualne. A może nawet bardziej.
Wyjazd dla Białorusina bywa jedynym możliwym patriotycznym krokiem?
Patriotyzm to dziwne słowo. Za patriotów uważają się państwowi generałowie, Łukaszenko, politycy i milicja. I za patriotę uważają się aktywiści, ja, opozycyjny bloger Siarhiej Cichanouski, który został skazany na 18 lat więzienia. Skomplikowanie tej sytuacji potęguje fakt, że jeszcze nigdy nie było na Białorusi takiego absurdu, jak teraz. Rozumiem, że ludzie wyjeżdżają.
Wyobrażasz sobie wyjechać na stałe?
Nie. Taki pomysł w ogóle mi nie przyszedł do głowy. Dużo już podróżowałem, bo koncertowałem i w Stanach Zjednoczonych, i Anglii, zdarzało się, że z N.R.M. co miesiąc mieliśmy zagraniczny koncert. Ale zawsze czułem, że to się skończy.
Może potrzebujesz kraju, żeby grać, nawet jeśli nie możesz tego robić na miejscu?
Prawda. Ale jest jeszcze inny powód. Naprawdę mam pewną intuicję, że coś niebawem pęknie. Nie wydaje mi się, że władza utrzyma się na tych represyjnych działaniach milicji i OMON-u. To może trwać rok, półtora, dwa, ale co dalej? Przecież ludzie nie są pokorni jak kiedyś. Może teraz już nie naklejają na oknach biało-czerwono-białych kartek, nie wywieszają flag, ale w środku, w sercu czy duszy, wszystko jedno, oni już nie są czerwono-zieloni. Można tego nie pokazywać, ale to jest w środku. I tego nie da się zwalczyć wojskiem czy milicją.
Mówisz, że na Białoruś wracasz czy wyjeżdżasz?
Wracam. Mogę mówić, że jestem obywatelem świata, ale na Białorusi jest mój dom. Zawsze się czułem tam potrzebny, a teraz jak nigdy dotąd. I być może za miesiąc, po tej trasie koncertowej, już tam będę. Problem jest taki, że jadąc na Białoruś z Polski czy Litwy, nie wiesz, co będzie na granicy. Jeśli masz szczęście, to szybko ją przekroczysz i dojedziesz na miejsce. Jeżeli nie masz, zostaniesz zatrzymany, przyjedzie po ciebie rządowy samochód i sam zawiezie do Mińska - to najgorszy scenariusz.
I nie boisz się, że się spełni?
Każdy się boi. Jeszcze nie jestem pewien, czy pojadę od razu, to zależy, jak sytuacja będzie się składać. Ale bardzo chcę wrócić. Można bać się, ale myślę, że trzeba jechać.