Lech Wałęsa: - Nigdy nie donosiłem, nigdy nie brałem żadnych pieniędzy
IPN opluł mnie przed całym światem - denerwował się Lech Wałęsa na konferencji w Gdańsku. Pokazano dokumenty wyciągnięte z szafy. To barbarzyństwo i głupota. To fałszywki - mówił Wałęsa.
Lech Wałęsa wrócił z Ameryki do Polski kilka dni temu i już widać, że odzyskał wigor. Wiece poparcia organizowane przez KOD, spotkanie z kolegami z Solidarności i z rodziną wyraźnie podniosły go na duchu. By dodać ojcu otuchy w niedzielę zebrały się w domu przy Polankach wszystkie dzieci, łącznie z Jarosławem który przyjechał z Brukseli. Ale największego wsparcia udzieliła u żona, która wystąpiła podczas manifestacji KOD na placu Solidarności w Gdańsku. Pani Danuta zapewniła, że nie wierzy, by mąż donosił na kolegów i brał za to pieniądze. - Zasłużyła na czwórkę z plusem - ocenił wzruszony Wałęsa.
*
W poniedziałek w biurze Lecha Wałęsy drzwi się dosłownie nie zamykały. Pchali się nie tylko gdańscy dziennikarze. Przybyły też takie gwiazdy ze stolicy jak Monika Olejnik czy Jacek Żakowski. Oboje chcieli przeprowadzić z Wałęsą wywiady.
- Nigdy nie byłem współpracownikiem, nigdy nie napisałem żadnego donosu. Nigdy nie brałem pieniędzy! Uwierzcie w to - wołał Wałęsa podczas konferencji prasowej. Były prezydent opowiadał też o kapitanie SB Edwardzie Graczyku. Wspominał, że Graczyk grał rolę dobrego esbeka, że ostrzegł go przed aresztowaniem (to ta scena z filmu Wajdy gdy Wałęsa zdejmuje zegarek i obrączkę i przekazuje je żonie na czarną godzinę), a po kilku dniach, gdy Wałęsę wypuszczano z więzienia dał mu swój numer telefonu („ale nie zadzwoniłem do niego, bo nie miałem po co, a po drugie nie miałem nawet telefonu”). Kilka razy Graczyk nachodził go w stoczni. Wzywano Wałęsę wówczas do biura, gdzie już siedział „ten gość” - Może pogadamy?- zachęcał. Graczyk odcinał się zresztą od SB, opowiadał, że jest z kontrwywiadu, przedstawiał się jako polski patriota, lekko zdystansowany od tego co się działo w PRL i usiłował przekonać robotnika, który był świadkiem grudniowej masakry, że razem mogą zrobić coś dla Polski. - Czy tu nie mącą Niemcy? - pytał. - Albo Żydzi? Stoczniowcy go nie interesowali.
- Może byłem trochę naiwny - zastanawia się dziś Wałęsa. - Ale nie na tyle, by mu wierzyć. Twierdzi, że wprawdzie podpisał jakieś papiery, ale nie było to zobowiązanie do współpracy, ani potwierdzenie odbioru pieniędzy. - Wynika z tego - twierdzi Wałęsa - że esbek te pieniądze brał do kieszeni.
- Jeśli ktoś został przeze mnie skrzywdzony - przekonuje były przewodniczący Solidarności - niech się zgłosi i udowodni, że przez moje donosy został wyrzucony z pracy, aresztowany, albo ukarany przez kolegium. To przecież mnie wywalono ze stoczni! Dlaczego SB miało by pozbywać się świetnie ulokowanego agenta?! Natomiast Henryk Jagielski, który był zarejestrowany jako TW dalej pracował w stoczni! Na czym więc polegały jego rzekome krzywdy?
- Czy mógłby się pan z nim spotkać? - zapytano byłego prezydenta
- Agent z agentem zawsze może się spotkać - żartuje były prezydent.
- Czy będąc prezydentem niszczył pan dokumenty SB?
- Dostałem tylko kopie. Po co miałbym niszczyć kopie? Nie żartujcie, żadnych dokumentów które by świadczyły przeciwko mnie nie było. Żadnych też nie mam w domu, prokuratorzy mogą przyjść do mnie i zrobić mi rewizję. Proszę bardzo.
- Czy generał Kiszczak pana szantażował?
Kiszczak nie - odpowiada Wałęsa - ale inni chcieli na mnie wpływać. Gdy siedziałem w internacie przyjechał z Koszalina mój dawny dowódca plutonu. Nie szantażował mnie, ale namawiał: - Jako żołnierz powinien pan pomóc generałowi Jaruzelskiemu. Chce pana zrobić ministrem, albo nawet wicepremierem, tylko niech pan wystąpi w telewizji i wezwie do zgody!
Lech Wałęsa: - Możecie mnie zabić, ale nie pokonać.
źródło: TVN24/x-news
Lech Wałęsa podaje też inny przykład: Annie Walentynowicz podesłano fałszywe dokumenty Esbek mówi do mnie: - Zobaczy pan, koledzy pana załatwią. Nie załatwią - śmiałem się - jestem święty. - I na świętych mamy sposoby - esbek też się śmiał. Walentynowicz zachowała się dzielnie i papierów nie wykorzystała. Ale gdy nastała w Polsce wolność uznała je za prawdziwe…
- Są świadkowie, można to wszystko sprawdzić - ciągnie Lech Wałęsa. - Bożena Rybicka-Grzywaczewska była świadkiem zamachu na moje życie. Czemu tym się nie zainteresujecie? IPN o zamachu wie, ale czy myślicie państwo, że coś wyjaśnił? Próbowano na mnie wpływać prośbą, groźbą i przekupstwem. A co ja odpowiadałem? Możecie mnie zabić, ale nie zdołacie pokonać.
Zapytany, czy będzie ponownie występował o lustrację Wałęsa odparł: - Zastanawiam się nad tym. Wiem, że niektóre dokumenty zostały podrzucone do Kiszczaka.
- Kto podrzucił?
- Tego nie wiem - odpowiada Wałęsa. - Gdy sprawa się wyjaśni, podam IPN do sądu. Zostałem opluty… Skąd wiem, że dokumenty zostały podrzucone? Zgłosili się już ludzie, znam ich nazwiska i stopnie. Oni widzieli te teczki. Kiedy podam konkretne fakty? Może nigdy? Mnie to niepotrzebne. Wygrałem, co było do wygrania, IPN nic nie może mi zrobić… Ale ponieważ obraża się mnie, z miejsca idę do sądu gdy zdobędę dowody.
Były prezydent zgadza się z tezą, że sprawa z teczkami Kiszczaka jest próbą pisania historii na nowo. Jedni bohaterowie są „wygaszani”, na ich miejsce pojawiają się inni.
- Mnie jednak w głowie nie mieści żeby w wolnej Polsce takie numery robić. Murzyn zrobił swoje, Murzyn musi odejść. I żeby używać do tego państwowej instytucji jaką jest Instytut Pamięci Narodowej! - mówi.
Czy pan zamierza przeprosić poszkodowanych? - dopytuje się młody dziennikarz.
Dajcie mi jednego poszkodowanego, zaraz go przeproszę. Ale sprawdziłem, nie ma takich.
Wałęsę zapytano też, jak odniesie się do apelu Waldemara Kuczyńskiego, który powiedział: - „Lechu stań w prawdzie, bądź znowu wielki.”
- Będę do niego (Kuczyńskiego - red.) telefonował - odpowiada Wałęsa. - On uwierzył, że SB nie mogła podrobić aż tylu papierów. A dlaczego nie? Sądzę że SB przesadziła i na pewno znajdę w nich rozmaite błędy.
Autorka: Barbara Szczepuła