Leczyli mnie na depresję, a miałam chorą tarczycę
Maria przez lata leczona była na depresję, chociaż w tym czasie o pomoc wołała jej... tarczyca. Gdy kobieta sama się zorientowała, co tak naprawdę jej dolega, okazało się, że jej gruczoł tarczycy jest już bardzo zniszczony
Czy mam żal do lekarzy? Tak, ale za dużo przeszłam, by wyciągać jakieś konsekwencję. Chcę tylko spokoju. I przestrzec innych, by nie zawierzali w stu procentach swoim specjalistom - zaczyna Maria, 35-letnia mieszkanka Sokółki.
Kobieta była pewna, że od lat choruje jej dusza. Tak myślała. Sama odkryła, że była faszerowana antydepresantami, choć miała chorą tarczycę.
Jej historia zaczęła się banalnie. Mając 25 lat urodziła dziecko. Już w ciąży zaczęły się problemy z wahaniami nastrojów. Wszyscy tłumaczyli je błogosławionym stanem. Nikt nie przeczuwał, że mogą mieć zupełnie inne podłoże.
- Jak każda kobieta w ciąży miałam humory, dużo płakałam. Mimo, że bardzo oczekiwałam narodzin, w ogóle nie czułam się szczęśliwa. Właściwie to całkiem uśmiech zniknął z mojej twarzy - przypomina.
Po porodzie było już tylko gorzej. Bywały dni, że nie miała siły wstać z łóżka, zająć się niemowlęciem. Nie była zła, była ciągle smutna. Nic jej nie cieszyło.
- To nie było tak, że nie chciało mi się żyć. Po prostu byłam bez siły, bez energii. Nic nie było w stanie poprawić mego nastroju. Dosłownie wszystko widziałam w czarnych barwach - opowiada.
Po kilku miesiącach takich nostalgicznych nastrojów, jej mąż opowiedział o nich znajomemu lekarzowi. Ten podpowiedział wizytę u psychiatry, sugerując depresję poporodową.
- Zgodziłam się na nią, bo czułam się coraz gorzej. Marzyłam o tym, by wstać rano i cieszyć się z tego faktu - mówi.
Diagnoza się sprawdziła. Lekarz uznał, że kobieta cierpi na depresję. Najpierw leczona była farmakologicznie. Potem była nawet przez jakiś czas hospitalizowana.
- Problem polegał na tym, że gdy przyjmowałam leki, czułam się nieco lepiej. Po odstawieniu, problemy wracały. Nie mogłam spożywać alkoholu, bo miałam wrażenie, że po nim objawy się nasilały. Antydepresanty bardzo obciążały mój organizm i tak naprawdę nie zauważałam większych efektów ich zażywania - tłumaczy Maria.
Zmieniała lekarzy, zażywane środki. W końcu poddała się nawet innowacyjnej terapii, która była w fazie badań amerykańskich naukowców. Tyle, że bez pożądanych efektów.
Trwało to około 10 lat. Od lekarzy słyszała, że w jej stanie nie powinna więcej zachodzić w ciąże. W tym czasie rozpadło się jej małżeństwo. Mąż miał dość wiecznie przygnębionej żony i po prostu któregoś dnia odszedł. Te wiadomości jeszcze bardziej pogłębiły jej depresyjne nastroje. A coraz to nowi lekarze prowadzący rozkładali bezradnie ręce.
- Choć depresja to choroba nastroju, a nie głowy, zaczęłam myśleć, że chyba jestem wariatką. Bo skoro żadne leczenie nie przynosiło wymiernych skutków, to chyba było coś ze mną nie tak. Aby uciec od frustrujących myśli, szukałam sobie zajęć. Najbardziej mi pomagały te fizyczne - tłumaczy.
Dwa lata temu poznała mężczyznę. Nastrój jej się nieco poprawił, mimo to wciąż łykała antydepresanty.
- Wzmagały u mnie apetyt. Bardzo tyłam i nie mogłam w żaden sposób schudnąć - przypomina.
Zaczęła wyszukiwać w sieci informacji o dietach przy depresji. Przypadkiem trafiła na artykuł poświęcony podobieństwom symptomów chorób afektywnych czyli m. in. depresji, do chorób zaburzeń tarczycy. Zaskoczona odkryła, że wszystkie jej objawy pasowały jak ulał do niedoczynności tarczycy. Nigdy wcześniej nikt nie zlecał jej wykonania badania poziomu hormonów. Zrobiła je prywatnie.
Z wynikami szybko udała się do endokrynologa. Tam okazało się, że kobieta ma już bardzo zniszczoną tarczycę i, że cierpi na Hashimoto.
- Natychmiast zaczęłam przyjmować leki od tarczycy. Od tamtego momentu minęło pół roku.Wreszcie czuję się dobrze, chce mi się żyć. Ale zniszczona tarczyca już się nie zregeneruje. Nie wiem, czy będę mogła jeszcze zajść w ciążę. Wiem jedno. Niezależenie od tego z jak dobrymi specjalistami mamy do czynienia, nie zgadzajmy się z ich diagnozą, jeżeli nie zostaną wykonane wszystkie badania, które mogłyby ją podważyć. Mnie niewiedza kosztowała małżeństwo, omal nie przypłaciłam jej życiem - kończy Maria.