"Lekarka krzyczała do żony: Przyj, k..., a nie ała!"
- To miał być najpiękniejszy dzień w naszym życiu, a niewiele brakowało, by nasza córeczka umarła - wzdycha Patrycja Szlaga. Lekarka, która odbierała poród, została ukarana za nieetyczne zachowanie.
8 września, godz. 16. Patrycja Szlaga zorientowała się, że właśnie zaczyna rodzić.
- Czekaliśmy na ten dzień. Gdy ruszyła akcja porodowa, jak na skrzydłach lecieliśmy do szpitala, bo wiedzieliśmy, że nasze maleństwo wkrótce będzie z nami - opowiada 27-latka. - Czytaliśmy nieraz, jak bardzo zmieniła się porodówka w Opolu po dramacie państwa Bonków, którzy stracili dziecko. Daliśmy się przekonać roztaczanej wizji troskliwej opieki nad rodzącą, a tak naprawdę przeżyliśmy tam piekło. Nie życzę tego najgorszemu wrogowi.
Młode małżeństwo mieszka w Jełowej, dlatego przyszli rodzice wahali się, czy wybrać Opole, czy może rodzić w Kluczborku.
Odległość jest podobna, ale przekalkulowaliśmy sprawę. No bo gdzie żona i dziecko dostaną lepszą opiekę niż w szpitalu o trzecim stopniu referencyjności?
- wspomina Krzysztof Szlaga.
Do szpitala ginekologiczno-położniczego wybrali się przed godz. 17. Diagnoza na izbie przyjęć: rozwarcie szyjki macicy na 3-4 centymetry.
- To była nasza pierwsza ciąża, skurcze stawały się coraz silniejsze, a my byliśmy zostawieni sami sobie - relacjonuje mężczyzna. - Nie było tłoku na porodówce, który może mógłby tłumaczyć, dlaczego personel nie ma dla nas czasu.
W nocy zaczęły się bóle parte. Pani Patrycja źle znosiła ból, była zmęczona, czuła, że brakuje jej sił. Wspomina, że byli z mężem przerażeni, bo nie wiedzieli, co dalej.
Byliśmy sami, więc poszedłem na dyżurkę po pomoc. Siedziały tam trzy panie, chyba położne, i plotkowały na tematy niezwiązane z pracą. Jedna przeglądała coś w telefonie. Poprosiłem, żeby któraś z nich podeszła do nas. Podeszła, ale trwało to 15-30 minut
- relacjonuje pan Krzysztof.
Minuty dłużyły się niemiłosiernie. Pan Krzysztof próbował trzymać przy żonie fason, ale nie było łatwo.
- Pewnie dla kogoś z większym doświadczeniem to może być śmieszne, ale ja bałem się, że za moment zacznie pojawiać się główka i nikt z personelu nie zdąży nawet dobiec. Byłem pewien, że lada chwila będę łapał dziecko, i to stresowało mnie jeszcze bardziej - mówi.
Czwarta nad ranem. Mija dwunasta godzina, odkąd Patrycja zorientowała się, że rodzi. Pan Krzysztof wyliczył, że skurcze parte trwają już dwie godziny, a dziecko się nie pojawia.
Położna stwierdziła, że coś jest nie tak, że skurcze są za słabe i że trzeba wezwać lekarza. W końcu usłyszeliśmy, że musimy wytrzymać jeszcze trochę, bo lekarka zakłada szwy innej rodzącej. Zdziwiło nas to, bo przecież byliśmy na największej porodówce w regionie, więc dwie rodzące naraz to chyba nie jest nic nadzwyczajnego
- wspomina mężczyzna.
Chwilę później przyszła refleksja i przerażenie, bo skoro coś idzie nie tak, to dlaczego nikt się nami nie zajmie? Przecież tu o życiu mogą decydować minuty. Mijały kolejne, które dla pary wydawały się wiecznością.
- Lekarka pojawiła się po około półgodzinie. Byłem w szoku, słysząc, w jak wulgarny sposób odzywa się do umęczonej porodem żony - mówi pan Krzysztof.
Ona krzyczała do mnie: „Jak chcesz zostać matką, jak nie potrafisz urodzić dziecka” albo „Przyj, kurwa, a nie ała”. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę i że lekarz może tak zachować się wobec pacjenta! Przecież tu rodziło się nowe życie!
- wspomina pani Patrycja.
- Dla mnie to jest pseudolekarz - kwituje pan Krzysztof.
Świtało, a córeczki państwa Szlagów ciągle nie było na świecie. W końcu lekarka zdecydowała, że trzeba naciąć krocze rodzącej i zastosować kleszcze.
- W planie porodu napisaliśmy, że zależy nam na tym, by personel informował nas o tym, co się dzieje i jakie procedury będą podejmowane. Tymczasem lekarka stwierdziła tylko, że nie pora na dyskusje i że trzeba ratować dziecko, a później wyprosiła mnie z sali. Byłem przerażony. Bałem się o żonę i o to, że dziecko nie przeżyje - opowiada pan Krzysztof. - Ja nie chciałem wywodów medycznych, ale krótkiej informacji, która sprawi, że nie będziemy odchodzić od zmysłów.
Karolina przyszła na świat w poważnym stanie. Lekarze stoczyli walkę, by ratować jej życie.
- Uderzyło mnie to, że dziecko nie płacze i jest sine. Pytałem dlaczego, a lekarka na to, że mała jest zmęczona. Później dopiero okazało się, że córeczka urodziła się z ciężkim niedotlenieniem okołoporodowym, niewydolnością oddechową, krwawieniem do nadnercza prawego, ze zmianami krwotocznymi w oku prawym i lewym, z krwiakiem podczepcowym po stronie lewej i zmianami krwotocznymi w ośrodkowym układzie nerwowym - wylicza jednym tchem mężczyzna.
Dziecko w inkubatorze trafiło na oddział intensywnej terapii noworodka szpitala w Zabrzu.
- Dowiedziałem się o tym od pań, które jechały z córeczką do windy, bo lekarka nie uznała za stosowne, by nas o tym poinformować - żali się ojciec.
Położne płakały i przepraszały. Tylko co nam po tych przeprosinach? To miał być najpiękniejszy dzień w naszym życiu, a skończyło się na strachu i morzu wylanych łez
- wzdycha pani Patrycja.
Córeczka państwa Szlagów spędziła w szpitalu w Zabrzu prawie trzy tygodnie.
- Byliśmy u niej codziennie i codziennie wchodziliśmy na oddział z takim samym niepokojem: czy mała żyje. Bo ordynator ostrzegał nas, że ma 10 procent szans na przeżycie - wspomina ojciec dziewczynki. - Teraz Karolina od ponad miesiąca jest z nami, a my każdego dnia utwierdzamy się w przekonaniu, że zdarzył się cud. Codziennie skraca się też lista leków podawanych córce oraz lista czekających nas jeszcze wizyt lekarskich i badań...
Powodem komplikacji przy porodzie było zaklinowanie się dziecka w kanale rodnym. Rodzice uważają, że można było tego uniknąć, gdyby szpital przy przyjęciu na oddział wykonał odpowiednie badania.
USG zrobione tydzień przed porodem wykazało, że mała waży 3,3 kilograma. Dopiero gdy córeczka pojawiła się na świecie, okazało się, że jest ona o prawie kilogram cięższa. Gdyby lekarze od razu zorientowali się w sytuacji, w porę można by było zrobić cesarskie cięcie i uniknąć cierpień żony i dziecka
- uważa pan Krzysztof.
- Szczegółowo zbadaliśmy ten przypadek - zapewnia Edward Puchała, dyrektor opolskiego Centrum Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii. - Rozmawialiśmy z lekarką prowadzącą poród, z położnymi, zapoznaliśmy się też z dokumentacją i mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że nie doszło do nieprawidłowości medycznych. Inną rzeczą jest nieetyczne i nieprofesjonalne zachowanie lekarki podczas porodu, za które zresztą została ona ukarana.
Co zatem było powodem poważnego stanu dziecka?
Nastąpiły trudności z rodzeniem barków, co doprowadziło do przedłużenia porodu, a w konsekwencji do niedotlenienia. To trwało kilkadziesiąt sekund, ale wystarczyło, aby spowodować poważne konsekwencje. Zabieg kleszczowy został wykonany zgodnie z zasadami
- informuje doktor Marek Chowaniec, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego.
Zdaniem lekarza to, że dziecko było duże, nie zaważyło na przebiegu porodu.
- Zdarza się, że kobieta - również ta rodząca po raz pierwszy - wydaje na świat cięższe dziecko i obywa się to bez takich komplikacji. W tym przypadku doszło do sytuacji, której nie dało się przewidzieć - uważa doktor Chowaniec.
Dyrektor szpitala po otrzymaniu skargi od państwa Szlagów przeprosił ich za zaistniałą sytuację oraz wyraził ubolewanie „z powodu nieetycznego zachowania i nieprofesjonalnego postępowania lekarza podczas porodu”. Poinformował również o wyciągnięciu konsekwencji.
- Lekarka, o której mowa, pracuje u nas od blisko dwóch lat i do tej pory nie było na nią skarg - mówi Edward Puchała. - Nie zmienia to faktu, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, dlatego udzieliłem jej nagany, nałożyłem karę finansową w postaci 20 proc. miesięcznego honorarium oraz odsunąłem od dwóch dyżurów na sali porodowej. Mam nadzieję, że to wydarzenie będzie przestrogą również dla innych pracowników. U nas nie ma miejsca na takie zachowania, a kto tego nie rozumie, musi odejść.
Dyrektor Puchała objął stanowisko dwa lata temu. Mówi, że za jego rządów ze szpitalem musieli pożegnać się dobrzy specjaliści, których jedynym grzechem był brak empatii.
- Kiedy tu przyszedłem, nie było praktycznie tygodnia, żeby pacjenci nie przychodzili na skargę - mówi szef opolskiej porodówki. - A teraz ta skarga jest drugą w tym roku, a trzeba pamiętać, że rocznie odbieramy około 3 tys. porodów. Również z anonimowych ankiet wynika, że pacjentki są coraz bardziej zadowolone ze świadczonych przez nas usług. Personel tworzą ludzie, dlatego wpadki niestety się zdarzają, ale każdy taki sygnał traktujemy poważnie i wyjaśniamy. Przykro mi, że do takiej sytuacji doszło.
Państwo Szlagowie uważają, że nagana dla lekarki to za mało. Starają się nie wybiegać w przyszłość i nie dopuszczać do głosu czarnych myśli.
- Lekarze mówią, że organizm małej regeneruje się, ale nikt nie da nam gwarancji, co będzie za dwa-trzy lata, czy córeczka będzie rozwijała się tak jak jej rówieśnicy - mówi pan Krzysztof.
Przygotowując się do porodu, sporo czasu spędziliśmy na rozmowach z położnymi. Macierzyństwo wydawało nam się czymś bajecznym, czekaliśmy na ten dzień, a personel szpitala zamienił go w trwający kilkanaście godzin koszmar. Ten poród nie musiał się tak skończyć. Może gdybyśmy nie musieli tyle czekać na lekarza, można by było w porę zareagować?
- zastanawia się pani Patrycja.
Rodzice rozważają wystąpienie z powództwem cywilnym przeciwko szpitalowi. Barierą są jednak pieniądze, które na razie inwestują w to, by ich wyczekiwana córeczka miała jak najlepszą opiekę i mogła wracać do zdrowia...