Lekarz powiedział, że złożę się jak scyzoryk. Ale podniosłem głowę do góry
Nie pamięta tamtej nocy, ale dobrze wie, że 18 stycznia 2009 roku życie złamało mu się na pół. A właściwie nie złamało się, a skończyło. - Przez kilka miesięcy chodziłem koło trupa - Marek Ludwiczak, ojciec Michała, nawet nie stara się znaleźć innych słów. Łagodniejszych. Kiedy wybudził się ze śpiączki, nie ruszał niczym, nawet językiem. Dziś jedzie na rowerze do Rzymu. Na przekór wszystkim, którzy nie dawali mu żadnych szans. - I tak się złożysz jak scyzoryk - usłyszał od jednego z lekarzy. Postanowił nie dać mu satysfakcji.
Mówi, że to był jego najdłuższy powrót do domu. Trwał 224 dni. Zaczął się na dyskotece, na którą wyskoczył z kumplem. Miał 21 lat i wiele planów, których dziś nawet nie pamięta. Samochód wjechał w niego, gdy już wracał. Była noc, 18 stycznia. W szpitalu zdiagnozowali: silne stłuczenie pnia mózgu, złamanie kości skroniowej i ciemieniowej po stronie prawej, złamanie żuchwy oraz kości prawego podudzia. Nie wiedzieli, czy przeżyje kolejne godziny. - Znalazłem się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu - tak dziś tłumaczy moment, który przewrócił jemu i jego rodzinie świat do góry nogami. Walka o każdą kolejną godzinę trwała miesiącami. Podłączony do respiratora, w śpiączce farmakologicznej nie dawał żadnych oznak życia. - I tak przez 3,5 miesiąca - mówi ojciec. Zastanawiali się, czy jeśli otworzy oczy, będzie widział, będzie słyszał, chodził. Czy w ogóle ich pozna? - To była cała wieczność - dodaje Marek Ludwiczak.
30 marca karetka przewiozła Michała do Bydgoszczy do Szpitala Uniwersyteckiego. W klinice rehabilitacyjnej spędził sześć tygodni, potem kolejne tygodnie ciężkiej i trudnej rehabilitacji w Szpitalu Wojskowym. A potem następne turnusy. Bolesne, czasami wykańczające psychicznie i fizycznie. - Były dni, że rodziła się złość, w głowie pęczniały pytania „dlaczego właśnie ja, przecież dopiero wkraczałem w dorosłość”. Mogłem się poddać, zostać rośliną i mieć żal do świata, losu, kierowcy, który we mnie uderzył. Ale wybrałem życie. Inne, bo przecież nikt mnie do niego nie przygotował, nie uprzedził. Postanowiłem, że choćby nie wiem co, ale wyjdę z tego bagna - opowiada.
Nie było łatwo. - Motywowałem go, gdy były trudniejsze momenty, czasem ostro. I choć było mi trudno, wiedziałem, że ćwiczenia to jedyna droga do sprawności - wspomina tata. Powrót do dawnego pokoju i świata też nie był łatwy. Okazało się, że nie wszyscy kumple zostali. - Nie mogłem chodzić na dyskoteki. Właściwie w ogóle nie potrafiłem chodzić - zauważa Michał.
- Wszyscy przeżywaliśmy ten wypadek - wspomina Jarek, przyjaciel Michała. - Docierały do nas różne informacje, straszne i napawające optymizmem, z OIOM-u, potem z kolejnych szpitali. Aż w końcu dotarł i Michał.
Na wózku, z niewładnymi kończynami i kołkiem zamiast języka. - Wyglądał na ofiarę, ale miał w oczach ten błysk, który mówił mi, że jest wojownikiem, że będzie walczył do końca - wspomina Wojciech Romanowski, rehabilitant z Centrum Rehabilitacji Grzegorz Gałuszka & Wojciech Romanowski w Bielsku-Białej, przyjaciel Michała. #- Ale jeśli widzę, że ktoś chce, stanę na głowie, by mu w tym pomóc.
I pomógł. - Trafiliśmy pod właściwy adres - nie kryje Marek Ludwiczak. - Ale też długo szukaliśmy właściwego miejsca.
A pod tym adresem Michał znalazł nie tylko świetnych terapeutów, ale i przyjaciół. Takich, którzy na własnej skórze przeżyli to, z czym musi zmagać się Michał. - Zacząłem mówić, ale nikt mnie nie rozumiał. Byłem zdziwiony, ale kiedy nagrałem się na dyktafon, okazało się, że to jakiś absolutny bełkot - mówi.
Walka o powrót do w miarę normalnego życia była mozolna i ciężka. Wciąż jest. - Pewien lekarz powiedział mi, żebym sobie nie robił nadziei, bo i tak się złożę jak scyzoryk. A ja zacząłem się prostować. Chciałem być silniejszy od jego diagnozy - uśmiecha się. A uśmiecha się często. - Kiedy mam gorszy dzień, bo nie oszukujmy się i takie są - nie analizuję, nie kładę się do łóżka w ciemnym pokoju. Zaczynam ćwiczyć i od razu jest lepiej - zdradza.
***
Zwłaszcza kiedy odkrył trójkołowy rower poziomy. - Wojtek Romanowski pokazał mi go i powiedział, że na nim spokojnie sobie poradzę. Zachorowałem na niego - uśmiecha się.
Ma najniższą rentę inwalidzką, ojciec, by walczyć o niego i towarzyszyć mu w każdej czynności, przeszedł na emeryturę. #- Rower kosztował ok. 15 tysięcy, postanowiłem znaleźć używany - mówi. Codziennie sprawdzał wszelkie oferty w internecie, wreszcie „wyskoczył”. I kosztował koło 3 tysięcy złotych. Michał: - Zadzwoniłem od razu do właściciela i powiedziałem „biorę go, proszę go dla mnie trzymać”.
Jazda próbna nie wypadła najlepiej, ale tata widział tę iskrę w oczach syna. Wrócili do domu z rowerem. - Na początku jeździliśmy po naszych drogach z tatą, potem sam, coraz dalej i dalej - opowiada. - Po całym zdarzeniu wciąż miałem czterokończynowy niedowład ciała, zaburzenia równowagi. Ten rower dawał mi nieograniczoną wolność. Jakbym znów odzyskał sprawność.
Marzyły mu się wyprawy coraz odleglejsze. - Kiedyś Jarek, z którym robiłem sobie wypady, zapytał: Serio chcesz przez całą Polskę przejechać. Odpowiedziałem, że serio. Jarek: - Widziałem jego determinację, tak więc powiedziałem „szykuj się na czerwiec, ja wszystko załatwię”. Nie wiem, czy uwierzył.
- Myślałem, że jakiś żart, ale Jarek nie żartował. W 2017 roku przejechali od morza do Morskiego Oka. Jarek zajął się całą logistyką. Wyszło świetnie. Za rok popedałowali więc na most Karola w Pradze, a wracając pomyśleli: Skoro mówi się, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, czemu by tam się nie wybrać?
No i zaczęli trenować. A to podjechali do Warszawy, by sobie zrobić zdjęcie przy kolumnie Zygmunta, a to do Krakowa do smoka. Tata Michała dołączył do teamu, a przyjaciele zrobili wszystko, by kumpel znów mógł spełnić rowerowe marzenie. #- Musimy go trzymać krótko, bo lubi przyspieszać - śmieją się. Dzień przed wyruszeniem 30 sierpnia Centrum Rehabilitacji wraz z ludźmi dobrej woli i zaprzyjaźnionymi firmami zorganizowało chłopakom imprezę tuż przed startem. Była muzyka i przyjaciele Michała. - Wie, że ma nasze wsparcie. To wiele daje, bo aby trenować i wracać do życia, trzeba mieć wokół siebie ludzi, którzy w ciebie wierzą i stwarzają ci do tego przestrzeń - mówi Wojtek.
Wyruszyli w koszulkach z hasłem „Pokonać siebie”. Wiedzą, ile znaczy taka walka ze słabościami i ograniczeniami, ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Zresztą nie myślą o tym, bo trzeba mocno pedałować. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, dziś wjadą do Rzymu.
Na fejsbukowym profilu pokonacsiebie.org.pl można obejrzeć zdjęcia i filmiki z wyprawy