Lekarz sądowy Filip Bolechała: obcowanie ze śmiercią uczy wielkiego szacunku do życia
- Wiem, że życie może skończyć się w każdym momencie, więc nie warto marnować czasu na rzeczy głupie i błahe. Na kłótnie, spory, złe emocje. Trzeba cieszyć się życiem i kochać innych ludzi - mówi dr Filip Bolechała, specjalista z Zakładu Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
FLESZ - Która praca skraca życie?
Co najczęściej zabija ludzi, którzy trafiają na stół sekcyjny?
Alkohol. Gdyby ludzie nie pili alkoholu w nadmiarze, lekarze sądowi byliby w dużej mierze bezrobotni.
Aż tak?
Aż tak. Ale proszę pamiętać, że do nas raczej nie trafiają ludzie, którzy zmarli w wyniku przewlekłych chorób. Medycyna sądowa pomaga organom ścigania i wymiarowi sprawiedliwości. Zajmujemy się zgonami, które z jakichś przyczyn wymagają wyjaśnienia. A osobom w stanie upojenia alkoholowego śmiertelne wypadki zdarzają się częściej niż ludziom trzeźwym. Pijany człowiek ma niewłaściwą percepcję i zachwianą, przesadzoną ocenę swoich możliwości.
I co robi?
Przewraca się i uderza w coś głową. Spada z czegoś. Topi się. Wsiada do samochodu. U niektórych kierowców, którzy trafili do nas, badanie wskazywało stężenie alkoholu bliskie śmiertelnemu.
Czyli?
Niektórzy mieli ponad trzy promile.
Z trzema promilami siadali za kierownicę?
I próbowali kierować. Zwykle pijani kierowcy zabijają sami siebie. Gorzej, gdy zabijają jeszcze pasażera, pieszego, rowerzystę. Tak też się zdarza. Pijanych kierowców powszechnie się piętnuje. I słusznie. Ale moim zdaniem wciąż za mało mówi się o konsekwencjach brawury i bezmyślności na drodze. Za mało mówi się kierowcom, że pieszy jest praktycznie bezbronny. Co z tego, że będzie prawidłowo przechodził przez przejście, jeżeli kierowca nie zwolni? Jeżeli potrąci pieszego na pasach, to oczywiście winny będzie on. Ale to pieszy nie będzie żył lub będzie kaleką. Samochód kierowany przez nieodpowiedzialnego człowieka może być śmiercionośnym narzędziem.
Uderza we mnie samochód. Co pan widzi na stole sekcyjnym?
Połamane nogi. Połamane rusztowanie klatki piersiowej. Zranienia tępe narządów jamy brzusznej i klatki piersiowej. Ale przede wszystkim: obrażenia głowy, obrażenia czaszkowo-mózgowe - podczas wypadku głowa uderza o pojazd lub podłoże jako ostatnia.
Mówił pan, że najwięcej zgonów, które badacie, ma związek z alkoholem. A gdyby je pominąć, to jakie przypadki by pozostały?
Samobójstwa. Oczywiście, tam czynnik alkoholu też się pojawia, ale nie jest to warunek konieczny. Od wielu lat obserwujemy dwa procesy: stale postępujący wzrost liczby osób, które odbierają sobie życie oraz spadek wieku tych osób. W 2019 roku w Polsce życie odebrało sobie ponad pięć tysięcy osób. To gigantyczna liczba.
Jaką metodę samobójcy wybierają najczęściej?
Powieszenie. W zależności od roku tę metodę wybiera od ponad 60 do 80 proc. wszystkich samobójców w Polsce.
Trudno jest się powiesić?
Łatwo. Mówię oczywiście o samym mechanizmie prowadzącym do zgonu. Przy powieszeniu szybko przychodzi efekt, którego nie da się już cofnąć. Już po kilku minutach w mózgu zachodzą nieodwracalne zmiany niedokrwienne. Nawet jeżeli samobójca zostanie w miarę szybko odcięty, będzie jeszcze żył i zostanie podjęta próba ratunku - to i tak najprawdopodobniej umrze w szpitalu.
Te kilka minut to ile dokładnie?
Około trzech.
Widzicie czasem, że samobójcy w ostatniej chwili zmienili zamiar? Że już z pętlą na szyi, dusząc się, zaczęli nagle walczyć o życie?
Rzadko obserwujemy reakcje obronne. Samobójcy są zwykle zdeterminowani. Najczęściej wybierają powieszenie, ale zdarzają się też upadki z wysokości, utonięcia oraz obrażenia cięte lub kłute zadane najczęściej nożem. Czwarta grupa - myślę, że mocno niedoszacowana - to wypadki komunikacyjne. Ktoś, nie wiadomo z jakich przyczyn, wjeżdża w most lub drzewo. Trudno wtedy stwierdzić, czy zrobił to celowo, czy przez przypadek. Mało jest samobójstw (zabójstw także) dokonywanych przy udziale broni palnej. To może kilka przypadków rocznie. Wynika to z faktu, że dostęp do broni palnej jest u nas trudny.
Mówiliśmy o ludziach, którzy sami chcieli rozstać się z życiem. A zdarzają się przypadki, gdy myśli pan: o Boże, co za głupia, bezsensowna śmierć?
Zdarzają się. Mnie najbardziej przerażają śmierci nie tyle „głupie”, co kompletnie niezawinione. O „głupiej” śmierci można powiedzieć, gdy grupa pijanych, młodych ludzi postanawia poskakać sobie po dachach i w którymś momencie ktoś spada kilka pięter w dół i ginie. Spotkałem się z takimi sytuacjami. To tragedia, ale cóż - ktoś wpadł na pomysł niebezpiecznej „zabawy” i poniósł konsekwencje. Natomiast zdarza się tak, że śmierć przychodzi nagle, znikąd. Ktoś przypadkowo zostaje ugodzony nożem na ulicy, bo napastnik chciał pokazać swoją odwagę i wkupić się do grupy przestępczej albo jest pod wpływem narkotyków i nie za bardzo zdaje sobie sprawę, co robi. Lub rodzina - mąż, żona, dwójka dzieci na tylnym siedzeniu - spokojnie jedzie samochodem. A z naprzeciwka, zza zakrętu, wyprzedzając na podwójnej ciągłej, wyjeżdża inny samochód. Oni nie mogą nic zrobić, nie mają żadnych szans. I cała rodzina ginie. Jeździ pan samochodem?
Jeżdżę.
To proszę pomyśleć: jedzie pan na wakacje, do rodziny, do domu. Jest dobra pogoda, nie szaleje pan, nie spodziewa się niczego złego. Nagle wpada w pana inny samochód. Ginie pan nie dlatego, że zachował się pan głupio. Śmierć spotkała pana z niezawinionego powodu. Takie przypadki mają dla mnie największy ciężar gatunkowy.
Wykonując ten zawód, trudno chyba wierzyć w opatrzność. Lub w sprawiedliwe wyroki opatrzności.
Jestem osobą wierzącą. Może i paradoksalnie - ten zawód uczy wielkiej pokory wobec wyroków opatrzności. Niemal codziennie przekonuję się, że nie mamy wielkiego wpływu na to, kiedy i w jakich okolicznościach zakończy się nasze życie.
Często decyduje o tym przypadek?
Ja się pod takim stwierdzeniem nie podpiszę. Nie wierzę w przypadki. Wierzę w zbiegi okoliczności.
A to nie to samo?
W moim zawodzie nie. Badając zwłoki, tworząc opinie, rekonstruując przebieg zdarzeń, które doprowadziły do śmierci, muszę myśleć w sposób bardzo racjonalny. Dużo pracuję z policjantami z wydziałów kryminalnych, którzy - zanim jeszcze powstaną dokumenty procesowe - tworzą wersje wydarzeń, które potem są weryfikowane. Opracowując hipotetyczne scenariusze, nie pozostawiam przestrzeni na przypadki. Nie mogę uznać, że ktoś zrobił coś przypadkowo, że dana rzecz została pozostawiona w miejscu zbrodni przypadkowo. Układając puzzle, które mają ułożyć się w spójny obraz i udzielić odpowiedzi na pytanie w jaki sposób ktoś zginął, badam sploty okoliczności. Stwierdzenie, że coś wydarzyło się „przez przypadek” nie ma wartości procesowej. Dlatego nie mogę wierzyć w przypadki.
Zawsze da się odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób ktoś zginął?
Nie. Zdarzają się sytuacje, że przyczyny zgonu nie da się ustalić. Można je podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należą zgony na tle czynnościowym.
To znaczy?
Można umrzeć np. z powodu zaburzeń rytmu serca. Jednak te zaburzenia można zdiagnozować u osoby żywej. U osoby zmarłej takiego mechanizmu zgonu nie możemy wskazać, bo ma on charakter czysto czynnościowy, bez morfologicznych odpowiedników w strukturze serca. Podobnie rzecz ma się z atakiem padaczkowym. Może doprowadzić do nagłego zatrzymania krążenia i śmierci, ale możliwe jest, że nie pozostawi uchwytnych podczas sekcji śladów. W takich przypadkach, gdy nie możemy jednoznacznie stwierdzić, co spowodowało zgon, podajemy przyczynę najbardziej prawdopodobną.
To się często zdarza?
Kilka razy w roku. Na ponad tysiąc sekcji, które wykonujemy. Ale to jedna grupa przypadków, w których nie możemy orzec, dlaczego ktoś zginął. Do drugiej należą te, w których zaawansowane procesy rozkładu zwłok doprowadziły do sytuacji, że nie za bardzo mamy co badać. Wtedy trudno wyrokować o przyczynie zgonu.
Po jakim czasie zwłoki są w takim stanie, że niewiele już zostaje do badania dla medyków sądowych?
To zależy. W lecie ciało może być rozłożone w sposób zaawansowany już po tygodniu, a w zimie zajmie to miesiąc. Procesy rozkładu przebiegają różnie. Ma na nie wpływ temperatura, wilgotność i sama przyczyna zgonu - to, czy na zwłokach są otwarte rany.
A jeżeli są, to co się dzieje?
To rozkład zachodzi szybciej. Bo otwarta rana oznacza łatwiejszy dostęp dla bakterii, owadów, padlinożerców. Tempo rozkładu będzie zależeć też od tego, czy zwłoki są w mieszkaniu czy na świeżym powietrzu. A jeżeli są na świeżym powietrzu, to czy leżą na powierzchni gleby, czy są zakopane. Na świeżym powietrzu rozkład zachodzi szybciej. Wolniej rozkładają się zwłoki zanurzone w wodzie. A najdłużej zachowuje się zakopane ciało.
To jak wygląda ciało po pięciu latach w grobie?
Znów zależy, czy mamy grób ziemny czy wybetonowaną piwniczkę. W suchej piwnicy ciało będzie dobrze zachowane nawet po wielu latach - oczywiście jak na standardy medyków sądowych. W Krakowie badaliśmy zwłoki gen. Władysława Sikorskiego, które przez kilkadziesiąt lat leżały w suchym sarkofagu. Były świetnie zachowane. W dużo gorszym stanie były szczątki jego adiutanta, który został pochowany w grobie ziemnym. Ich badanie było trudniejsze ze względu na stopień rozkładu zwłok.
Zwłoki zwęglone też trudno się bada?
Trudniej, ale zwłoki są zwęglone na ogół tylko na powierzchni. Wewnątrz ciała narządy są zwykle nienaruszone, można je badać.
Bardzo trudno jest spalić doszczętnie ludzkie ciało?
To czasochłonny proces. Osoby, które chcą pozbyć się zwłok, rzadko wykorzystują tę metodę.
Rozczłonkowanie jest skuteczniejsze?
Skuteczniejsze. I zdecydowanie szybsze.
A czy utrudnia pracę medykom sądowym?
Nie bardzo. Mieliśmy kiedyś do czynienia z chyba najbardziej ekstremalnym przypadkiem rozczłonkowania w Polsce. Ciało kobiety zostało rozkawałkowane na około 800 części. Sprawca próbował też zemleć te fragmenty ciała i spalić je. Niezbyt skutecznie. Mimo tak ekstremalnego rozkawałkowania ciała udało nam się znaleźć ślady, które nie zgadzały się z wersją podejrzanego w tej sprawie.
Jaka była jego wersja?
Twierdził, że do śmierci kobiety doszło w wyniku nieszczęśliwego wypadku: pchnął ją na framugę, uderzyła o nią głową, straciła przytomność i zmarła. Oskarżony przekonywał, że gdy to zobaczył, to przestraszył się i dlatego próbował ukryć ciało. Po badaniu szczątków ofiary okazało się, że uszkodzenia kości czaszki i fragmentów mięśni nie pasują do wersji, którą przedstawił. Owszem, przyczyną śmierci był silny, tępy uraz głowy. Ale nie pojedynczy.
A nikt nie upada na framugę kilka razy.
Właśnie. Oskarżony nigdy się nie przyznał. To był trudny proces, bo byliśmy w stanie zweryfikować jego wersję, ale nie mogliśmy wskazać, że zabił kobietę w określony sposób. Zwykle jednak sekcja sądowo-lekarska daje odpowiedź na pytanie, w jaki sposób ktoś został pozbawiony życia.
Jak właściwie wygląda sekcja?
Jeżeli istnieje podejrzenie zabójstwa lub mamy do czynienia z nietypowym samobójstwem, to nasza praca zaczyna się nie w sali sekcyjnej, ale wcześniej - podczas oględzin miejsca, w którym znaleziono zwłoki. Jedziemy tam z prokuratorem i ekipą policyjną.
Żeby tam na miejscu zobaczyć ciało?
Też, ale ciało będziemy mieli na sali sekcyjnej. Podczas oględzin wiążemy to, co widzimy na ciele - rany, zabrudzenia, obrażenia -z tym, co jest dookoła. Załóżmy, że mamy do czynienia z raną tłuczoną głowy. Powstaje pytanie, czy zmarły został czymś uderzony? A może się przewrócił i uderzył o coś? Patrzymy na ułożenie zwłok, na otoczenie, szukamy wskazówek. Czasami już podczas oględzin można przyjąć lub odrzucić pewne hipotezy. Był taki ciekawy, początkowo dość głośny medialnie przypadek. Zdarzył się na Plantach, niedaleko Collegium Olszewskiego. Rano znaleziono mężczyznę w sile wieku, w stroju biegacza. Leżał przy ławce, miał rany na tułowiu, zadane nożem. W mediach pojawił się news: zabójstwo biegacza na Plantach. Przyjechałem na oględziny razem z policjantami. Gdy się przyjrzeliśmy się ciału, powiedziałem: to jest samobójstwo.
Dlaczego?
Świadczyły o tym charakterystyczne cechy układu ran. Gdy samobójca wbija sobie ostrze noża w ciało, układ rany na skórze jest poziomy. A gdy robi to ktoś inny - pionowy lub zbliżony do pionowego. To wynika z biomechaniki ręki. Po sekcji faktycznie okazało się, że mieliśmy do czynienia z samobójstwem.
Po oględzinach ciało trafia na stół sekcyjny?
Owszem. W takim stanie, w jakim zostało znalezione. Poszukiwanie śladów zaczynamy od ubrania. Szukamy zabrudzeń, uszkodzeń, plam. Potem patrzymy na ręce, twarz, włosy. Sprawdzamy, jak biegną zacieki z krwi. Na przykład z nosa. Jeżeli zmarły leżał, to zobaczymy zacieki biegnące poziomo. Jeżeli stał - pionowo. Potem ciało jest rozbierane i dokładnie je oglądamy.
Mówiąc oglądamy, ma pan na myśli lekarza sądowego i laboranta?
Każda sekcja jest wykonywana przez lekarza w asyście laboranta-technika. Laborant rozbiera zwłoki, lekarz ogląda, fotografuje, odnotowuje. Później laborant myje ciało. I przystępujemy do tzw. oględzin zewnętrznych finalnych. Każde obrażenie opisujemy, mierzymy i fotografujemy.
Każde?
Jeżeli mamy do czynienia z przejechaniem przez pociąg, to nie każde otarcie będzie istotne. Jeżeli badamy ofiarę pobicia - to każdy ślad na ciele może mieć w sądzie kolosalne znaczenie. Kiedy mamy zakończony etap oględzin zewnętrznych, przystępujemy do oględzin wewnętrznych. Standardem w sekcji sądowo-lekarskiej jest otwarcie głowy, klatki piersiowej i brzucha. Sprawdzamy, czy wszystkie narządy są prawidłowo ułożone, czy nie ma jakichś płynów w jamach ciała. Potem narządy wyciąga się z ciała. Najpierw wyjmujemy cały blok narządów szyi i klatki piersiowej, a potem blok narządów jamy brzusznej. Następnie lekarz na stole rozdziela narządy i ogląda każdy z nich. Sprawdza, dokonuje przekrojów, ogląda nie tylko z zewnątrz, ale przygląda się także miąższowi, czy jest prawidłowy, czy ma jakieś uszkodzenia chorobowe czy urazowe.Studenci czasem pytają się: Panie doktorze, a czego pan tam właściwie szuka?
Też chciałem o to zapytać. Czego w zasadzie szukacie?
Szukamy każdej odmienności od prawidłowej budowy anatomicznej w danym narządzie. To mogą być odmienności natury wrodzonej, natury chorobowej i natury pourazowej. Każdą nieprawidłowość opisujemy. Nawet jeśli nie była przyczyną śmierci.
Które narządy Polacy mają najczęściej chorobowe zmienione?
Serca, płuca i wątroby. Widzimy zmiany miażdżycowe, zwężenia naczyń wieńcowych, zmiany niedokrwienne w mięśniu sercowym. W płucach widoczne są ślady pylicy i rozedmy. Ślady pylicy to cienkie, czarne zmiany w obrębie miąższu płuc. Występują u palaczy, ale i ludzi, którzy żyją w takim mieście jak Kraków, bo zmiany powstają też w wyniku smogu.
A jak wygląda zmieniona chorobowo wątroba?
Najczęściej mamy do czynienia ze stłuszczonymi wątrobami. Takie zmiany powstają, gdy ktoś nadużywa alkoholu. Stłuszczona wątroba jest zwykle nieco powiększona i wpada w żółtawy odcień. Normalna wątroba jest na przekroju brązowo-czerwonawa.
Jak długo trwa sekcja?
Od 45 minut do kilku godzin.Nie mamy presji czasu. Po sekcji wszystkie narządy, które były badane, są chowane do ciała i ciało jest zaszywane. Czasami rodziny ofiar obawiają się sekcji, bo myślą, że potniemy i pokiereszujemy zwłoki bliskiej im osoby. Zupełnie niepotrzebnie. Większość cięć sekcyjnych znajduje się pod ubraniem, w które zmarły zostanie ubrany do trumny. Nierzadko ciała po sekcji są w dużo lepszym stanie niż wtedy, kiedy do nas trafiły. To efekt ciężkiej pracy laborantów.
Jak długo pracuje pan w tym zawodzie?
Dwadzieścia lat.
Zmarli, ich ciała, śnili się Panu czasem po nocach?
Nie. Śpię spokojnie. Wiem, że ludzie wyobrażają sobie czasem naszą pracę jako zajęcie z pogranicza horroru, ale to po prostu jedna ze specjalizacji medycznych. Od pozostałych różni ją to, że zajmujemy się zmarłymi, a nie żywymi. Zmarłym należy się szacunek, a ich bliskim wyjaśnienie przyczyn, dlaczego opuścili ten świat. To nasza rola. Jesteśmy lekarzami ostatniego kontaktu. Dwadzieścia lat obcowania ze śmiercią czegoś pana nauczyło? Nauczyło mnie szacunku do życia. Wiem, że życie może skończyć się w każdym momencie, więc nie warto marnować czasu na rzeczy głupie i błahe. Na kłótnie, spory, złe emocje. Trzeba cieszyć się życiem i kochać innych ludzi.