Lekarz skazany. Zapowiada apelację
Marek D., ordynator oddziału laryngologii w sanockim szpitalu, wczoraj usłyszał wyrok skazujący.
Sąd Rejonowy w Krośnie rozpatrywał sprawę w jednoosobowym składzie. Wczoraj sędzia Anna Konieczkowska-Kandefer ogłosiła wyrok: Marek D. jest winny zarzucanego mu w akcie oskarżenia czynu: jako lekarzy dyżurny naraził pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Kara: 8 miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na 2 lata. Lekarz musi też zapłacić nawiązkę na rzecz bliskich zmarłego pacjenta (w sumie 60 tys. zł) i pokryć koszty procesu.
Proces dotyczył sytuacji na oddziale laryngologii w szpitalu w Sanoku, 9 maja 2014 roku. Wtedy to doszło do śmiertelnego w skutkach zadławienia się pacjenta, Edwarda B. Starszy mężczyzna miał problemy z połykaniem, trzy dni wcześniej także zakrztusił się podczas posiłku, ale lekarz (inny) w porę zareagował.
Ordynator w dniu zdarzenia miał popołudniowo-nocny dyżur. W porze kolacji postanowił skorzystać z chwili rekreacji i pospacerować. Schodząc na dół, spotkał mężczyznę, który przyszedł ze skierowaniem, ale nie chciał zostawać na oddziale. Marek D. zszedł z nim do pracowni USG (na innej kondygnacji budynku), zbadał i uznał, że nie ma potrzeby hospitalizacji. Konsultacja trwała ok. 30 minut, po czym oskarżony wyszedł na podwórze szpitalne. Chwilę potem dostał telefon przywołujący go na oddział i niezwłocznie tam się udał. Tak wyglądała wersja lekarza.
W trakcie procesu przesłuchano wielu świadków. Najważniejsze okazały się zeznania pielęgniarki, pracownika gospodarczego i salowej.
- Jednoznacznie stwierdzili oni, że w momencie, gdy pacjent zadławił się i dusił, lekarza nie było na oddziale - podkreśliła sędzia.
Tracącego przytomność pacjenta zauważyła pielęgniarka. Z pomocą pracownika rozwożącego posiłki zaczęła go ratować, a salową poprosiła o wezwanie lekarza. Okazało się, że kobieta nie może go znaleźć. - Istotne jest, że pielęgniarka dowiedziała się dopiero w tym momencie, że lekarza nie ma na oddziale - zaznaczyła sędzia.
Sąd dał wiarę zeznaniom pielęgniarki
- Gdyby oskarżony poinformował ją o fakcie zejścia na dół, to w sytuacji zagrożenia życia pacjenta nie traciłaby czasu na jego poszukiwanie - argumentowała sędzia Konieczkowska-Kandefer.
Sytuacja była nerwowa. Salowa miała problemy z telefonicznym skontaktowaniem się z lekarzem i wybraniem numeru jego komórki (takie połączenie nie było możliwe z telefonu w dyżurce). Pielęgniarka musiała zostawić pacjenta, odnaleźć numer lekarza, wystukać na klawiaturze swojej komórki i dać ją salowej, by zawiadomiła lekarza. Na to wszystko nadeszła rodzina pacjenta.
Sędzia podkreślała, że oskarżony oddalił się, nie mówiąc, gdzie idzie. Choć sąd nie uznał za wiarygodne zeznań świadków, którzy mówili, że doktor jeździł w tym czasie na rowerze, to nie przyjął także wersji oskarżonego, jego tłumaczeń, że „był pod telefonem” i próby obciążania personelu. - Obowiązkiem lekarza dyżurnego jest obecność na oddziale, nadzór nad pacjentami, udzielanie im natychmiastowej pomocy - argumentowała sędzia.
Wyrok jest nieprawomocny
Prokuratura nie wyklucza odwołania: sąd nie uwzględnił jej wniosku o czasowy zakaz wykonywania zawodu przez Marka D. Lekarz z wyrokiem się nie zgadza i złoży apelację. - Czuję się niewinny, byłem w pełnej gotowości do udzielenia pomocy pacjentowi - mówi.