Lekarze nie mają czasu dla chorych?
- Zakładanie karty trwa nawet pół godziny - tłumaczą jedni lekarze. - Mieści się w ramach normalnej wizyty - odpowiadają inni.
Karta DiLO (nazywana też zieloną kartą), to karta diagnostyki i leczenia onkologicznego, która obowiązuje od początku ubiegłego roku. Jej wprowadzenie miało skrócić czas diagnozowania i leczenia nowotworu. I choć, jak zaznaczają lekarze, system ten nie jest idealny, to faktycznie droga chorego do postawienie diagnozy i rozpoczęcia leczenia może dzięki niemu być znacznie krótsza. - W większości przypadków w miesiąc mamy postawioną diagnozę i rozpoczęte leczenie. Zdarza się, że i po 10 dniach pacjent jest już na stole operacyjnym - twierdzi Adam Ostrowski, ordynator onkologii w gorzowskim szpitalu.
Wrotami do tak szybkiej diagnostyki jest lekarz rodzinny. Bo tylko on może założyć kartę onkologiczną jeszcze na etapie podejrzenia raka. W praktyce powinno wyglądać to tak: lekarz rodzinny wystawia kartę i kieruje na badania wstępne (w Gorzowie dla posiadaczy karty DiLO z reguły robione są w ciągu tygodnia, ale może trwać to do dwóch tygodni). Jeśli badania potwierdzają przypuszczenia i jest rozpoznanie nowotworu, to się robi dokładne badania a specjalne konsylium spejalistów kieruje pacjenta na konkretne leczenie. - I u nas to działa. Ale tylko, gdy faktycznie pacjent trafia z kartą onkologiczną od lekarza rodzinnego. A tych niestety jest bardzo mało - mówi ordynator Ostrowski.
Z danych NFZ w woj. lubuskim wynika, że ponad 100 lekarzy rodzinnych przez ponad rok wydało tylko po jednej karcie DiLO. Prawie 90 wypisało ich w tym czasie zaledwie po dwie. A 400 lekarzy rodzinnych ma na swoim koncie mniej niż dziesięć takich kart. Jak się dowiedzieliśmy w Narodowym Funduszu Zdrowia nie ma też żadnych konsekwencji dla lekarzy, którzy zakładają kartę, a ich podejrzenia się nie potwierdzą.
Dlaczego więc ich nie wystawiają? - Słyszymy od pacjentów, że drukarka się zepsuła, że nie ma internetu, albo że sezon grypowy i nie ma kiedy. Przecież mamy XXI wiek. Nie wierzę, że są przychodnie bez komputerów. A drukarkę się naprawia i pacjent może wrócić po tę kartę - nie ukrywa zirytowania A. Ostrowski. Dlaczego go tak to denerwuje? Bo pacjent z tzw. zieloną kartą choćby na rezonans nie musi czekać kilku miesięcy, tylko ma robiony niemal od ręki (jest osobna kolejka dla osób objętych pakietem onkologicznym). - Nieraz prosimy pacjenta, który już trafili do nas, żeby wrócili do rodzinnego po tę kartę. Nie zawsze jednak się to udaje. Wtedy musimy przyjąć go na oddział, żeby szybko przeprowadzić diagnostykę - tłumaczy A. Ostrowski. Jednocześnie zaznacza, że większość tych badań można zrobić ambulatoryjnie i pacjent nie musi zajmować łóżka w szpitalu, potrzebnego do leczenia.
Pacjent z kartą onkologiczną nie musi czekać miesiącami na badania
-Chcieliśmy nawet zorganizować spotkanie edukacyjne dla lekarzy rodzinnych. Żeby im przybliżyć ten temat. Nie było odzewu - mówi A. Ostrowski. W gorzowskim szpitalu 90 proc. pacjentów leczonych onkologicznie, to pacjenci, którym kartę DiLo założono dopiero tu.
- Jedyny problem związany z wystawianiem zielonych kart to fakt, że zabiera to trochę czasu, około pół godziny. Nie wystarczy wypisać kartę w komputerze, trzeba się nad tym pochylić, prześledzić dokładnie dane, wyniki pacjenta, dokumentację. Odbywa się to kosztem następnych, czekających w kolejce pacjentów, w tym czasie przyjąłbym dwie lub trzy osoby - tłumaczy Adam Gruszka, lekarz rodzinny z Gorzowa. Iwona Baran, lekarka również z Gorzowa mówi, że wiele zależy od dobrej woli lekarza. - Na początku faktycznie, zajmowało to trochę czasu, ale nabrałam wprawy i zakładanie karty idzie sprawnie, mieści się w ramach zwykłej wizyty pacjenta - twierdzi I. Baran. I dodaje, że u trzech czwartych jej pacjentów przypuszczenia się potwierdziły i faktycznie zdiagnozowany został nowotwór.
W żagańskim Medicusie lekarze już nie mają problemu z wystawianiem kart DiLO. - Na początku były pewne zawirowania i niejasności, ale w tej chwili wszystko się już dotarło - tłumaczy Janusz Niedziela. W jego przychodni wydano prawie 60 zielonych kart.
W Szprotawie przy ul. Kolejowej do tej pory wydano jedynie cztery zielone karty. - Trudno powiedzieć, z jakiego powodu tylko tyle. Być może pacjenci, którzy zauważyli u siebie jakieś zmiany szukają pomocy w innych gabinetach? - wyjaśnia Waldemar Sadłowski z praktyki.
W zielonogórskim szpitalu lekarze podkreślają, że tzw. zielona karta nie zawsze przyspiesza leczenie. Zdarza się i to dość często, że trafiają tu pacjenci już zdiagnozowani, a nawet tacy, którzy rozpoczęli leczenie. Mają ze sobą zieloną kartę wystawioną przez lekarza rodzinnego. A to oznacza, że pacjent musi przejść wymaganą w pakiecie ścieżkę: wizyta, diagnostyka wstępna, pogłębiona i konsylium. Trwa to około 28 dni. Bez zielonej karty niemal natychmiast byłby kierowany na dalsze leczenie, czyli chemioterapię czy radioterapię.
Szykują się zmiany
Ministerstwo Zdrowia opracowało zmiany w pakiecie onkologicznym.
Przede wszystkim karta DiLO zostanie zmniejszona z siedmiu do dwóch stron i będzie prowadzona tylko w formie elektronicznej. Kartę tę będą mogli wydawać również lekarze specjaliści także w przypadku podejrzenia choroby nowotworowej, a nie tylko ( jak to było do tej pory), w przypadku potwierdzenia choroby. Zmiany dotyczyć mają także odejścia od obligatoryjności konsyliów lekarskich. To lekarze będą decydowali czy konsylia będą potrzebne. Jeśli będą je prowadzili - będą otrzymywali dodatkowe środki finansowe. Zmiany mają wejść w życie w ciągu kilku miesięcy.