Lekarze we Włoszech nie chcieli operować. Córki walczą o zdrowie mamy w Polsce. Każdy z nas może pomóc!
Pani Helena trafiła do szpitala w Neapolu. Oficjalna wersja: rozległy wylew po upadku, choć rodzina podejrzewa, że została napadnięta. Zanim córki sprowadziły mamę do kraju, na ich barki spadły niezliczone trudności. - Włoscy lekarze nie dawali jej szans na przeżycie, ale ona walczy jak lwica. Dla nas, bo to my byłyśmy i jesteśmy sensem jej życia, a ona naszym - mówi Mariola Szczepaniak prosząc o najdrobniejsze nawet wpłaty na rehabilitację, o dobre myśli i modlitwę.
Ta historia jest tak poruszająca, chwytająca za serce, że trudno powstrzymać łzy, a jednocześnie to świadectwo ogromnej miłości, woli walki, siły, nadziei.
Pani Helena dorabiała do niewielkiej polskiej emerytury (1200 zł na rękę) we Włoszech, jako opiekunka. Córki miały z nią codzienny kontakt.
- Mama była z nami na bieżąco, a my z nią - mówi Mariola Szczepaniak. - Przed wypadkiem ostatni raz rozmawiałyśmy 3 sierpnia, w poniedziałek rano. Po południu już nie odczytywała wiadomości na WhatsApp, nie zgłaszała się ani na włoską, ani polską komórkę. Dzień później i kolejny... cisza. To mnie i siostrę Basię mocno zaniepokoiło, bo było do mamy niepodobne.
Niestety, nie miały numeru do pracodawczyni, ale odszukały kompleks, w którym przebywała i dowiedziały się, że mama trafiła do szpitala Cardarelli w Neapolu.
- Nikt tam nie odbierał, a wykonałyśmy chyba kilkadziesiąt połączeń. Kupiłyśmy bilety lotnicze i 6 sierpnia dotarłyśmy na miejsce. Mama leżała na neurochirurgii, w stanie krytycznym. Była nieprzytomna, pod maską tlenową. Ale jestem pewna, że nas słyszała, bo ścisnęła mnie za rękę i tętno jej wzrosło.
Co się wydarzyło wcześniej, dotąd nie wiedzą. Według włoskich lekarzy doznała rozległego wylewu krwi do mózgu wskutek upadku, ale kobiety podejrzewają, że padła ofiarą napaści. Ręce i nogi miała posiniaczone i podrapane, stłuczenia mózgu były obustronne, a w dokumentacji z karetki był zapis: okoliczności nieznane. M.in. dlatego sprawa trafiła do włoskiej i polskiej prokuratury.
Przez ponad 10 tygodni pani Helena przebywała na OIOM. - Każdego dnia walczyła o życie, a my drżąc o nią, z obcym systemem prawnym, uprzedzeniami tamtejszych lekarzy, ich niewystarczającą znajomością angielskiego i wieloma innymi przeciwnościami związanymi z pandemią.
Włoscy lekarze nie zgodzili się na operację odbarczenia mózgu. Dzięki pomocy finansowej rodziny, po niemal 3 miesiącach, udało się sprowadzić panią Helenę do Polski. Znalazła się ekipa karetki, która podjęła się transportu. Kobieta trafiła do ośrodka Rehamed Center w Tajęcinie, gdzie wszyscy robią co mogą, by rehabilitacja dała efekty. Pani Helena ma porażenie czterokończynowe, rurkę tracheotomijną, jest karmiona przez peg.
- Mama zapewniła nam byt, wykształcenie i ogrom miłości. Nie możemy pozwolić, aby po tych wszystkich latach wyrzeczeń, jej marzenie bycia blisko nas się nie spełniło. Wiemy, że nie odzyska pełnej sprawności, choć, kto wie... Walczy jak lwica. Przecież po 2 miesiącach wybudziła się ze śpiączki, zaczęła samodzielnie oddychać. Nie ma w niej buntu, niezgody na to, co ją spotkało. Przyjmuje rzeczywistość z pokorą, godnością. Kiedy nas widzi, jej twarz promienieje.
Miesięczny koszt leczenia to ok. 23 tys. zł. Może ono trwać wiele miesięcy, a oszczędności już się skończyły. Córki założyły więc akcję "Ratujemy Mamę" na zrzutka.pl.
- Zawsze powtarzała, że największą wartością i radością jest pomoc innym. Tak nas wychowała. Dlatego prosimy ludzi z otwartymi sercami o najdrobniejsze nawet wpłaty.